Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Kawa pod górą

111.6207:06
Pożegnałem się z Ai i Osamu dzień wcześniej ze względu na niekorzystną prognozę pogody. Chciałem najpierw przedostać się przez góry, a potem to już co los przyniesie.
Dzień zaczął się tak samo jak wczoraj i tak samo założyłem zbyt ciepłe ubrania. Początek podróży był w miarę prosty. Podjazd zaczął się po kilku kilometrach. Droga o zmiennej szerokości przeprowadziła mnie przez tunel i sprowadziła na dół. Znalazłem się niżej niż w punkcie startowym, a przede mną stał tysięcznik. Już wiedziałem, że to nie był mój dzień.
Byłem głodny, bo od śniadania minęło trochę czasu. Objazd po wsi Shība nie przyniósł rezultatów. Poszedłem zobaczyć miejscowy chram i przy (prawdopodobnie) muzeum zostałem zaczepiony przez panią. Jakoś się dogadaliśmy, że jestem głodny i szukam restauracji, więc zaproponowała mi makaron soba. Przy okazji koleżanki z pobliskich sklepików z pamiątkami przyszły dowiedzieć się skąd jestem i dokąd jadę. Dostałem nawet mapę wsi, chociaż nie było mi dane niczego zwiedzać. Na pewno ciekawie byłoby zamieszkać na takiej wsi, gdzie każdy każdego zna.
Ruszając w dalszą drogę, dostałem jeszcze kilka słodyczy na czarną godzinę. Ledwo zacząłem podjazd, a znowu mnie zatrzymali. Tym razem Japończyk w średnim wieku był ciekawy mojego roweru. Zaproponował mi kawę w warsztacie kilkaset metrów w dół. Zostawiłem rower, żeby nie robić podjazdu jeszcze raz i skorzystałem z zaproszenia, wsiadając do jego pickupa. Okazało się, że on również był rowerzystą i przygotowywał się do maratonu. Powiedział, że na szczyt można dostać się w kilkadziesiąt minut, choć przy moim tempie ten czas wydłużał się sporo. Pokazał mi swój karbonowy sprzęt, mapę z drogą, którą obrałem, pogadaliśmy, wypiliśmy kawę i odwiózł mnie do mojego roweru. Wróciłem do mozolnej wspinaczki.
Na szczyt dotarłem o zmierzchu. Było tak ciężko, że często się zatrzymywałem. To był jednak początek, bo na zjeździe hamulce aż syczały. Nie mogłem się rozpędzać ze względu na krętą drogę i skały spadające ze stoku. Na dole panowały ciemności i w ogóle było tak cicho, brakowało ruchu na całym odcinku od Shīby. Czasem się bałem, że coś wyskoczy na drogę.
Rozgrzałem się pod automatem z napojami. Jak dobrze, że one są wszędzie. No, prawie wszędzie, bo dopiero w terenie zamieszkałym znalazłem pierwszy z nich. Potem zaczęła się kolejna droga w górę. Tym razem inna, bo nachylenie zmieniało się często. Czasem stawałem przed ścianą, którą mogłem pokonać tylko pchając rower. Drugi szczyt nie osiągnął tysiąca metrów, ale i tak dał mi w kość.
Pozostało zjechać z gór, co oczywiście nie było proste z powodu dziesiątek zakrętów i zmroku, a droga była w bardzo złym stanie. Stoczyłem się powoli i w pierwszych światłach dostrzegłem, że było 5 °C. Na szczycie odczuwalna była zdecydowanie poniżej zera.
Cała ta walka z górami zajęła mi tyle czasu, że zacząłem się obawiać o mój nocleg. Zameldowanie kończyło się o godz. 22, a ja wciąż miałem wiele kilometrów do miasta. Dałem z siebie wszystko pomimo zmęczenia. Na miejsce dotarłem na kwadrans przed 22 i nie zastałem nikogo. Pisanie wiadomości do obsługi hostelu nie przyniosło rezultatu, więc wypełniłem formularz rejestracyjny i wybrałem łóżko w pokoju. Tej nocy byłem jedynym gościem.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, po zmroku i nocne, setki i więcej, z sakwami, za granicą, Japonia / Kumamoto, Japonia / Miyazaki, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa laprz
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]

Nie ma jeszcze komentarzy.
Do pięciu razy sztuka
Kapeć u celu

Kategorie

Archiwum

Moje rowery