Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

Japonia / Hiroshima

Dystans całkowity:624.41 km (w terenie 4.20 km; 0.67%)
Czas w ruchu:39:12
Średnia prędkość:15.93 km/h
Maksymalna prędkość:58.91 km/h
Suma podjazdów:4800 m
Liczba aktywności:9
Średnio na aktywność:69.38 km i 4h 21m
Więcej statystyk

Wąwóz Taishakukyō

80.2305:09
Dzisiaj było pochmurno i upalnie. Do tego duszno i parno. Ruch na drogach był nawet znośny. Chmury sunęły po niebie, ale słońce zasłaniały niechętnie. Nic też z nich nie spadło. Na dzisiaj zaplanowałem wąwóz. Mimo wypożyczalni rowerów przed wejściem, pokonanie całego szlaku było niemożliwe na dwóch kółkach. Było tam przyjemnie chłodno, minąłem dużo skał, gdzie największą atrakcją był łuk skalny. Widziałem też reklamę jaskini, ale nie wchodziłem. Postanowiłem zawrócić i dostać się na szlak od drugiej strony. Tam z kolei było płasko, sam asfalt, a do tego mosty i mnóstwo tuneli.
Wąwóz zabrał mi mnóstwo czasu, więc musiałem się spieszyć. Dojechałem do zajazdu. Przemiła właścicielka, która parę lat temu odwiedziła Polskę, zaserwowała kolację, bo w okolicy nie było sklepów.
Kategoria góry i dużo podjazdów, Japonia / Hiroshima, Japonia / Okayama, kraje / Japonia, rowery / Fuji, terenowe, wyprawy / Japonia latem 2023, z sakwami, za granicą

Przez Hiroshimę

113.7607:08
W nocy trochę popadało, zostawiając kałuże. Poranek był pochmurny, ale bezdeszczowy. Chcąc uniknąć jazdy po własnym śladzie, wybierałem boczne drogi. Dość pagórkowate. Najgorzej było, gdy słońce wyjrzało zza chmur. Termometr w liczniku nawet przekraczał 40 °C na słońcu.
Dojechałem do Hiroshimy. Miałem ominąć centrum, ale ciekawość mnie i tak tam zawiodła. Trafiłem na festiwal kwiatów. Było tak wielu ludzi, że tyle mi wystarczyło. Rzuciłem okiem na Pomnik Pokoju, jeszcze zahaczyłem o zamek i już byłem w drodze na północny-wschód. Niestety drogi nie były najciekawsze. Ratowałem się na lokalnych, których też nie było zbyt wiele. Dopiero wieczorem ruch trochę zamarł.
Kategoria góry i dużo podjazdów, Japonia / Hiroshima, Japonia / Yamaguchi, kraje / Japonia, po zmroku i nocne, rowery / Fuji, setki i więcej, wyprawy / Japonia latem 2023, z sakwami, za granicą

Wracam do odwiedzonych miast

65.2904:32
Zostałem w Onomichi drugi dzień, aby odpocząć po szalonym weekendzie. Obawiałem się też burz nadawanych w prognozie, ale padało wyłącznie po nocach. Odwiedziłem dzięki temu wzgórze, na którym zatrzymałem się półtora roku temu. Dorzucam kilka zdjęć z wczoraj.
Ulice były mokre, gdy ruszałem, a po kilku chwilach nawet zaczęło kropić. Padało tylko przez godzinę, więc nie przemokłem, a w tak wysokiej temperaturze nawet nie chciałem niczego więcej na siebie zarzucać poza koszulką i spodenkami.
To był jakiś leniwy dzień. Chyba za krótko odpocząłem. Mam jednak nowe plany i chcę się ich trzymać. A dzień nie był ciekawy. Chciałem zatrzymać się w barze z sushi, ale wlokłem się tak bardzo, że zabrakło czasu. Kurashiki na szczęście zwiedziłem ostatnim razem, więc tutaj niczego nie straciłem. Wieczorem zaczęło porządnie lać. Mój biedny rower dzisiaj niestety nie otrzymał schronienia pod dachem.
Kategoria kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Hiroshima, Japonia / Okayama, wyprawy / Japonia latem 2019, rowery / Trek

Po drugiej stronie wysp

41.9402:30
Ruszyłem leniwie. Prognoza pogody na najbliższy tydzień nie napawa optymizmem. Byłem przygotowany na jazdę w deszczu. Pojechałem najpierw zjeść śniadanie w sklepie wielobranżowym (tzw. konbini), potem zwiedziłem jedyną dzisiaj stację drogową (tzw. Michi-no-Eki) i zacząłem podjazd do mostu na kolejną wyspę. Mosty są bowiem odcinkami autostrady, ale ich część została przystosowana dla ruchu pieszych, rowerów i skuterów. Trzeba się tylko dostać kilkadziesiąt metrów na górę.
W miasteczku moją uwagę przyciągnęła pagoda stojąca na wzgórzu, więc w oczekiwaniu na deszcz, zatrzymałem się pod świątynią i zrobiłem sobie krótką pieszą wycieczkę na wzniesienie. Potem przejechałem kolejny most i jeszcze jeden. Nadal nie padało, gdy docierałem do ostatniego. Po męczącym weekendzie miałem jednak dość wspinaczki, więc skorzystałem z promu, aby przedostać się na Honshū. Tam tylko dojechałem do hostelu i zakończyłem ten nieprzewidywalny dzień. Deszcz zaczął padać późną nocą, ale tak się to skumulowało, że aż dostałem ostrzeżenia przed silną ulewą.
Kategoria kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Ehime, Japonia / Hiroshima, wyprawy / Japonia latem 2019, rowery / Trek

Rozsypałem się w połowie drogi

83.4605:06
Rano było wciąż chłodno, gdy ruszałem. Szare niebo nie wróżyło niczego dobrego. Spakowałem się i ruszyłem dalej na zachód. Problemy z noclegiem czas zacząć, ale może o tym w kolejnym odcinku. Dzisiaj będzie o innych tarapatach.
Wyjechałem z Hiroshimy inną drogą niż wczoraj, bo chciałem poruszać się trochę więcej po ulicy niż po chodnikach. Trochę jednak przekombinowałem, bo tuż przy wyspie bogów, którą odwiedziłem wczoraj, znalazłem się na ślepej uliczce. Chciałem ominąć zakaz wjazdu rowerem oraz objazd dla rowerzystów, który prowadził przez kładkę nad ulicą. Nie miałem zamiaru wpychać roweru na górę, więc jechałem prosto przed siebie, gdy zorientowałem się, że moja droga kończy się na półwyspie. Znalazłem jakiś wiadukt, ale kierowca autobusu coś zaczął gestykulować, że jadę złą drogą i zawróciłem. Tak sobie jednak pomyślałem, że co będę zawracał nie wiadomo ile i wróciłem do tamtego wiaduktu, wspiąłem się na niego dużo prościej niż na kładkę i znalazłem się dokładnie tam, gdzie chciałem, czyli na drodze dalej na zachód. Kompletnie nie wiem, co tamten kierowca chciał mi przekazać, ale wydaje mi się, że nie zrozumieliśmy się po prostu.
Wracając do jazdy, nie była łatwa, bo główna droga przepełniła się ciężarówkami i kilka razy miałem kłopot, żeby przedostać się na chodnik po drugiej stronie drogi. Niestety w Japonii też jest ten problem, że pewne chodniki zostały zbudowane odcinkami po przeciwnych stronach dróg. Ratowałem się czasem, uciekając na drogi osiedlowe, ale bywa i tak, że osiedla mają tylko jeden wjazd. No i co zrobisz? Trzeba zawracać.
Tak sobie jadę, a tu nagle coś trach! Jakby łańcuch spadł na inną zębatkę. No to kręcę korbą, aż zaskoczy. Jadę jeszcze kawałek, normalnie, a tu znienacka korbę zablokowało. Noo – myślę sobie – łańcuch się zawinął wokół zębatki. Zsiadam, oglądam, a tam wszystko równo. Co jest? Głowię się, głowię i patrzę na wałek korby, że tak nierówno. Patrzę bliżej, a tam kulka z łożyska przylepiona do elementu korby. Pięknie, tego mi właśnie brakowało. Szybko wyszukałem najbliższy serwis rowerowy i ruszyłem. Kilka kilometrów, to zrobiłem sobie hulajnogę z roweru. Nieco szybciej niż na piechotę, a już nie liczyłem na to, że w obecnym stanie uda się coś z tej korby poskładać.
Doczłapałem do jakiejś budki. Starszy człowiek, tylko po japońsku, ale pokazałem palcem. On na to, że nie, że to dalej trzeba do kolejnego punktu. Potoczyłem się dalej, kilka kilometrów tylko i znowu budka z paroma starszymi Japończykami. Tym razem pokazali na mapie dokąd jechać. Właściwie to dalej hulać na pół rowerze. Tam już bardziej sportowy sprzęt, ale pan mnie odesłał na drugą stronę ulicy. Dobrze, że nie dalej. Mechanik popatrzył, popsikał smarowidłem i powiedział, że jest dobrze. Korba znów zaczęła się kręcić. Łamaną angielszczyzną powiedział, że nie ma części, bo trzeba cały mechanizm korbowy wymienić. Miałem pecha, ale z tym magicznym smarem wydawało się, że można jechać. Więc wsiadłem na rower, jeszcze kilka razy coś trzasnęło, ale mogłem jechać. Uff, miałem nadzieję, że rower nie rozwali się kompletnie dalej, bo przede mną był odcinek nie dość, że górski, to jeszcze bez zabudowań. No to się wkopałem.
Jechałem bardzo wolno, bo każde szarpnięcie powodowało zgrzyt w korbie. Każdy podjazd musiałem płynnym ruchem zdobyć. Zapadł zmrok, temperatura spadła do 3 °C, choć za dnia było nawet 10. Spóźniłem się do pracy, więc gdy dojechałem do mieszkania znalezionego na AirBnb, musiałem zostać dłużej przy komputerze. Życie nomady nie jest takie proste.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, po zmroku i nocne, z sakwami, za granicą, Japonia / Hiroshima, Japonia / Yamaguchi, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

W śniegu do wyspy bogów – Miyajima

42.0802:17
Wyszedłem na śniadanie jak zwykle do pobliskiej restauracji z tanim jedzeniem, a po drodze niespodzianka – padał śnieg. Pierwszy śnieg tej zimy. No dobrze, widziałem już ośnieżone szczyty na Shikoku, ale były to pierwsze płatki śniegu, które dotknęły mojego roweru. Chociaż nie wiem, czy dotykały, bo nie zostawiały żadnego śladu na ziemi. Temperatura 3–4 °C robiła swoje.
Całe szczęście, że podczas ostatniej wizyty w sklepie sportowym kupiłem też spodnie zimowe. Podchodziłem sceptycznie do ich kupna, ale okazały się przydatne. Założyłem też dodatkową bluzę po doświadczeniach z wczoraj i teraz tylko buty były słabym ogniwem. Nie miałem jednak zamiaru kupować zimowych, bo to tylko targanie zbędnych kilogramów, a jak wiadomo – zimowe obuwie potrafi być ciężkie.
Wracając do wycieczki, pojechałem jakimiś bocznymi ulicami, jednak i tak trafiłem na duży ruch. Dla pocieszenia mogłem popatrzeć na białe góry, chociaż i to nie do końca, bo na nasłonecznionych stokach zdążyło zrobić się kolorowo.
Udało mi się znaleźć przystań promową. Zabrakło 30 sekund i musiałem czekać 20 minut na kolejny rejs. Poszwendałem się po okolicy i poszedłem na prom. W trakcie kilkunastominutowego rejsu można było odpocząć, a dla mniej wytrwałych dostępny był pokład widokowy, z którego skorzystałem. Wielka brama torii zapraszała z daleka na wyspę Itsukushima, która jest znana również jako Miyajima lub wyspa bogów.
W sumie nie musiałem zabierać roweru ze sobą na wyspę, bo zostawiłem go w przypadkowym miejscu i ruszyłem na eksplorację pieszo ze względu na piaszczystą ścieżkę, która prowadziła do głównej atrakcji. Wielka torii była wręcz oblegana przez turystów, którzy chcieli zobaczyć ją z jak najmniejszej odległości, co czasem bywa frustrujące, gdy chce się upamiętnić bramę, a nie ludzi robiących dziwne pozy pod nią. Ja nie mogłem czekać na czysty widok i poszedłem dalej, aż do chramu Itsukushima-jinja. Dałem się namówić na wejście i przespacerowałem się trasą wycieczkową. Nie zwróciłem uwagi na to, że trwał odpływ i ląd aż po wielką torii był suchy, przez co żałowałem braku możliwości sfotografowania chramu, gdy „unosił się” na wodzie.
Przeszedłem się po okolicy i zacząłem iść w kierunku roweru, gdy zwróciłem uwagę na ciekawą ulicę. Miała starą zabudowę. Taka miniatura tej, którą znalazłem w Ise. Poszedłem wzdłuż niej, wstępując do kilkunastu sklepików. Kupiłem kilka pamiątek, zjadłem jakieś lokalne specjały i gdy miałem już naprawdę wracać, poszedłem jeszcze pod wielką torii. Akurat zaczął się przypływ, a ja musiałem wracać. Jaki pech. Pozostaje nadzieja, że jeszcze tam wrócę i będę miał więcej czasu. Tymczasem zabrałem się do powrotu do Hiroshimy, bo czekała na mnie praca. Wybrałem inną drogę, żeby sprawdzić alternatywną drogę dla kolejnej wycieczki.
Kategoria kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Hiroshima, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Hiroshima

8.6800:47
Dzisiaj zrobiłem sobie nieco luźniejszy dzień, żeby odrobinę odpocząć. Wybrałem się na przejażdżkę po centrum, a dzięki temu, że hostel znajduje się w bardzo wygodnej lokalizacji, to i nie musiałem daleko jechać.
Pierwszym punktem programu był Pokojowy Park Pamięci oraz jeden z najsłynniejszych na świecie budynków, który stał się Pomnikiem Pokoju. Obszedłem park, bo zakazy nie pozwalają na jazdę, co jest w sumie słuszne, i ruszyłem do zamku. Byłem u jego bram, gdy nagle zaczęło padać, i to tak mocno. Uciekłem do przejścia podziemnego i odczekałem – całe szczęście – krótką ulewę, a potem odszukałem wejście do głównej wieży zamkowej. Trochę się z tym nagłowiłem, ale trafiłem na mapę z informacjami. Rower zostawiłem w przypadkowym miejscu z powodu braku parkingu i poszedłem do wieży. Zapłaciłem niewiele w porównaniu z innymi zamkami. Może dlatego, że to rekonstrukcja. Zadbano jednak o jej wygląd i dzięki temu jest jednym z najpiękniejszych zamków w Japonii.
Pojechałem jeszcze zobaczyć centrum miasta. Chciałem złapać na zdjęciu jeden ze słynnych tramwajów, które przetrwały falę uderzeniową bomby atomowej. Odrestaurowane kursują po dziś dzień, tylko nie miałem pojęcia którędy, bo sieć dróg tramwajowych jest rozległa w tym mieście. Udało mi się zobaczyć tramwaje przeróżnych generacji, choć moją uwagę skupiały te starsze modele. Nie miałem szczęścia, a niestety zrobiło się zimno i zdecydowałem się ruszyć dalej. Pojechałem ponownie do parku pokoju i z powodu spadającej temperatury wróciłem do hostelu.
Kategoria kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Hiroshima, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

W drodze do Hiroshimy

93.9706:04
Wczoraj jakoś mi się udało dostać do hostelu na zboczu góry, ale ruszenie w dalszą drogę nie było już tak kolorowe. Najpierw musiałem wnieść rower i bagaż po schodach na górę, gdzie zaczynała się droga. Udało mi się, ale za bardzo kombinowałem z dalszą jazdą i – próbując pojechać na skróty – dojechałem do schodów. Z początku miały pochylnię, po której staczałem rower, ale potem nie zostało nic poza stopniami do pokonania. Zakręt po zakręcie i jakoś udało mi się znieść cały ten majdan. Zużyłem bardzo dużo energii. Czułem, że nie będzie to lekki dzień.
Pojechałem najpierw wzdłuż wybrzeża, a potem trochę po górach. Nie zdążyłem skończyć podjazdu, gdy zaczęło padać. Zaczęło lekko, ale na zjeździe lunęło. Schowałem się pod przydrożnymi bambusami, bo było pod nimi sucho. Po kilkunastu minutach przestało padać, więc dokończyłem zjazd. Przejechałem jeszcze kilka kilometrów, gdy znowu zaczęło lać. Schowałem się pod wiaduktem i telepiąc się z zimna, wrzuciłem na siebie jeszcze jedną warstwę pod kurtkę i długie spodnie na nogi. Padało długo i gęsto. Z mojego pierwotnego planu jazdy wzdłuż wybrzeża przez miasto Kure nie zostało nic. Pojechałem drogą krótszą, choć podejrzewam, że równie górzystą. Deszcz ustał wieczorem, choć było nadal zimno. Ślamazarnie toczyłem się do Hiroshimy. Wyczerpany dojechałem o godz. 20 do kolejnego hostelu. Musiałem odpocząć.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, po zmroku i nocne, z sakwami, za granicą, Japonia / Hiroshima, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Shimanami Kaidō

95.0005:39
Ciągle słyszałem o pewnym szlaku, który łączył ze sobą 8 wysp japońskich. Nie miałem w planach wizyty na Shikoku, czyli wyspie, na której spędziłem ostatni tydzień, ale gdy już zaplanowałem tę wizytę, miałem na celu przejazd szlakiem Shimanami Kaidō.
Shimanami Kaidō jest trasą samochodową, ale podczas budowy mostów łączących wyspy pomyślano o rowerzystach. Powstała wydzielona infrastruktura dla pieszych i rowerzystów, a także dla skuterów. W ten sposób każdy uczestnik ruchu może swobodnie poruszać się między głównymi wyspami – Shikoku oraz Honshū. No, może prawie, ale o tym za moment.
Jak zwykle dałem się sfotografować właścicielowi hostelu. Nie tylko ze względu na to, że jeżdżę na trzech kołach, ale również dlatego, że robię to w grudniu. Przez chmury przeciskało się słońce, ale i tak założyłem nogawki i bluzę. Za pierwszy punkt dnia wybrałem zamek. Nie miałem jednak ochoty wchodzić do środka, bo wiedziałem czego się spodziewać. Na płaskim terenie nie było dużo do zobaczenia z wieży, a wnętrza pewnie też nie były wypełnione niczym ciekawym. Obszedłem tylko dziedziniec i wróciłem do jazdy.
Już dojazd do pierwszego mostu był zdumiewający. Zaczęło się od typowego szlaku, czyli znakach na jezdni, które prowadziły rowerzystów standardową trasą przez 70 km od miasta Imabari do miasta Onomichi. Każdy most jest wyniesiony kilkadziesiąt metrów nad poziom wody, dlatego trzeba było jakoś się tam dostać. Zostały w tym celu wytyczone łagodne podjazdy, które wydłużały dystans, ale upraszczały podjazd, więc trasę mogą pokonać całe rodziny na rowerach, a nawet ja z moimi ciężkimi sakwami. Spotkałem setki kolarzy. Zarówno amatorów na kolarzówkach, jak i miejscowych na góralach i mieszczuchach.
Wracając do podjazdu. Gdy grunt się skończył, pojawił się ślimak. Wydzielony ślimak dla rowerów. Byłem pod wrażeniem, bo do tej pory tylko słyszałem o nim, a dzisiaj mogłem po nim wjechać na szczyt mostu Kurushima-Kaikyō. Ów most chwali się jako najdłuższy na świecie ciąg mostów podwieszanych. Miał prawie 2 kilometry, ale myślałem, że istnieją dłuższe mosty. Chyba że kategoria robi różnicę. W każdym razie, wydawało się, że droga 80 metrów nad wodą nie ma końca. A może to duża liczba przystanków dawała takie wrażenie?
Dojechałem na drugą wyspę, zaczynając od Shikoku. Jeszcze w hostelu dostałem rządową mapę z trasami rowerowymi i atrakcjami. Skusiłem się, żeby pojechać trasą eksploratora, która prowadziła wybrzeżem (trasa rekomendowana poleciała środkiem wyspy). W sumie za dużo nie zwiedziłem. Odechciało mi się eksplorowania na pierwszym podjeździe, który wycisnął ze mnie dużo energii. Zacząłem rozglądać się za jedzeniem. Nie trafiłem na nic na tamtej wyspie, więc zacząłem podjazd do mostu na wyspę trzecią. Każdy most czymś się od siebie różnił, więc miałem dodatkową atrakcję, gdyby znudziło mi się patrzenie na wodę. Żartuję, widoki też były piękne.
Na trzeciej wyspie trafiłem na postój Michi-no-Eki. Kupiłem niewielkie bento, lokalne słodycze i mandarynki, których niska cena mnie zaskoczyła. Zjadłem i ruszyłem dalej, ubrany w kolejną kurtkę. Zachmurzenie się zwiększyło i zaczęło mocniej wiać, a ja trząść się z zimna. Z tego powodu całkowicie zrezygnowałem z dalszej eksploracji wysp i po przedostaniu się na wyspę czwartą nie zatrzymałem się w sanktuarium cyklistów, jak nazwano postój zlokalizowany w połowie szlaku. Widziałem go z góry i nie chciało mi się zawracać. Miałem jeszcze nadzieję, że będą jakieś schody na dół, ale nic z tego. Przegapiłem to miejsce. Na moście tymczasem przekroczyłem półmetek i granicę prefektur Ehime i Hiroshima.
Zatrzymałem się na piątej wyspie na przystanku wśród hektarów drzew cytrusowych. Aż zapragnąłem spróbować owoców, które kupiłem. Trochę się obawiałem, że ktoś posądzi mnie o kradzież, bo mogłem sięgnąć ręką po pomarańczę czy yuzu. No ale kupiłem mandarynki, a jak okiem sięgnąć nie widziałem ich na drzewach. Nikt też nie zwrócił uwagi na mnie, więc zjadłem dwa owoce i pojechałem dalej.
Trafiłem na większą liczbę zabudowań na wyspie. Również miejscowych rowerzystów było więcej, więc gdy jechali grupkami, nie byłem zbyt zadowolony, bo ciężko takich wyminąć. A jak już się wyminie, to postój na zdjęcie kończy się potrzebą ponownego wyprzedzania całej wesołej gromady. Znalazłem też jakąś ciekawą świątynię – Kōsan-ji. Była bardzo kolorowa, ale bilet wstępu kosztował majątek. Darowałem sobie zwiedzanie, bo i czas jakoś tak uciekał. Miałem przed sobą jeszcze 3 mosty.
Przed wjazdem na most na szóstą wyspę pojawiło się słońce, więc udało mi się złapać jeszcze kilka ładniejszych ujęć na fotografiach. Potem miałem trochę gór do pokonania, na których znów znalazłem kwitnące drzewa wiśni. Tak dojechałem do mostu szóstego. Ten był inny niż wszystkie. Droga dla rowerów, pieszych i skuterów biegła pod mostem. Widok przez kraty był dość smutny, więc szybko znalazłem się na siódmej wyspie.
Zabudowania rozciągały się po horyzont. Pojechałem rekomendowaną trasą prawie do końca. Prawie, bo to był koniec szlaku dedykowanego rowerzystom. Dalej był stary most, przy budowie którego nikt nie pomyślał o rowerzystach. Rekomendowaną trasą do przedostania się na wyspę ósmą był płatny prom. Ja nie chciałem wydawać pieniędzy, więc za wszelką cenę chciałem sprawdzić warunki na moście. Od jednej strony był koszmar, bo korek ciągnął się na kilka kilometrów i nie było pobocza. Na mapie znalazłem drogę nieco okrężną, ale dojechałem do mostu. Tam niespodzianka, bo miejsca wystarczyło tyle, że auta mogły mnie wyprzedzić bez szczególnych trudności. A na dodatek most zaczął „płonąć”. Czerwone słońce wyjrzało zza chmur, pochłaniając wszystko swoim czerwonym światłem. Szkoda, że nie miałem się gdzie zatrzymać, bo wyglądało to nieziemsko.
Dojechałem do Honshū, największej wyspy Japonii. Pozostała już tylko jedna trudność logistyczna. Dostać się do hostelu na wzgórzu. Problem był taki, że prowadziło do niego 360 stopni. Po wymianie wielu wiadomości z właścicielem, udało mi się znaleźć rozwiązanie i przejazd okrężną drogą przez chram, który znajduje się na szczycie góry. Było ciężko, ale metr za metrem i dojechałem... sam nie wiem dokąd. Była bramka z poborem opłat. Zawróciłem więc i zrobiłem objazd, trafiając do niewłaściwego hotelu. Znów podjazd i w końcu dojechałem maksymalnie blisko, jak tylko mogłem rowerem. Resztę pokonałem na własnych nogach, mając do hostelu tylko kilkadziesiąt stopni, ale bagaż i rower zniosłem w dwóch turach. Uff, to był wyczerpujący dzień.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, z sakwami, za granicą, Japonia / Ehime, Japonia / Hiroshima, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery