Całe szczęście, że podczas ostatniej wizyty w sklepie sportowym kupiłem też spodnie zimowe. Podchodziłem sceptycznie do ich kupna, ale okazały się przydatne. Założyłem też dodatkową bluzę po doświadczeniach z wczoraj i teraz tylko buty były słabym ogniwem. Nie miałem jednak zamiaru kupować zimowych, bo to tylko targanie zbędnych kilogramów, a jak wiadomo – zimowe obuwie potrafi być ciężkie.
Wracając do wycieczki, pojechałem jakimiś bocznymi ulicami, jednak i tak trafiłem na duży ruch. Dla pocieszenia mogłem popatrzeć na białe góry, chociaż i to nie do końca, bo na nasłonecznionych stokach zdążyło zrobić się kolorowo.
Udało mi się znaleźć przystań promową. Zabrakło 30 sekund i musiałem czekać 20 minut na kolejny rejs. Poszwendałem się po okolicy i poszedłem na prom. W trakcie kilkunastominutowego rejsu można było odpocząć, a dla mniej wytrwałych dostępny był pokład widokowy, z którego skorzystałem. Wielka brama torii zapraszała z daleka na wyspę Itsukushima, która jest znana również jako Miyajima lub wyspa bogów.
W sumie nie musiałem zabierać roweru ze sobą na wyspę, bo zostawiłem go w przypadkowym miejscu i ruszyłem na eksplorację pieszo ze względu na piaszczystą ścieżkę, która prowadziła do głównej atrakcji. Wielka torii była wręcz oblegana przez turystów, którzy chcieli zobaczyć ją z jak najmniejszej odległości, co czasem bywa frustrujące, gdy chce się upamiętnić bramę, a nie ludzi robiących dziwne pozy pod nią. Ja nie mogłem czekać na czysty widok i poszedłem dalej, aż do chramu Itsukushima-jinja. Dałem się namówić na wejście i przespacerowałem się trasą wycieczkową. Nie zwróciłem uwagi na to, że trwał odpływ i ląd aż po wielką torii był suchy, przez co żałowałem braku możliwości sfotografowania chramu, gdy „unosił się” na wodzie.
Przeszedłem się po okolicy i zacząłem iść w kierunku roweru, gdy zwróciłem uwagę na ciekawą ulicę. Miała starą zabudowę. Taka miniatura tej, którą znalazłem w Ise. Poszedłem wzdłuż niej, wstępując do kilkunastu sklepików. Kupiłem kilka pamiątek, zjadłem jakieś lokalne specjały i gdy miałem już naprawdę wracać, poszedłem jeszcze pod wielką torii. Akurat zaczął się przypływ, a ja musiałem wracać. Jaki pech. Pozostaje nadzieja, że jeszcze tam wrócę i będę miał więcej czasu. Tymczasem zabrałem się do powrotu do Hiroshimy, bo czekała na mnie praca. Wybrałem inną drogę, żeby sprawdzić alternatywną drogę dla kolejnej wycieczki.
