Dobra pogoda nie odpuszcza. Wstałem przed wschodem słońca, aby dotrzeć na 10 minut przed pociągiem i znaleźć się w Rawiczu. Stamtąd z wiatrem na północ, przez kilka nowych gmin i miejscowości z cennymi zabytkami. To nic, że w tym roku zrobiłem tylko 4 pętle, a reszta to podróże z udziałem pociągów. Porywisty wiatr był wymówką także tym razem.
Po chwili kręcenia się po Rawiczu zmieniłem zimowe rękawice na wiosenne. Temperatura rosła od 5 °C do nawet 14 w ciągu kilku godzin. Szkoda, że nie zabrałem jakiejś lżejszej kurtki, bo akurat miałem na sobie moją najcieplejszą. Przy tym wietrze wolałem się nie rozpinać, żeby się nie przeziębić. Nie było jakoś źle, bo pociłem się tylko przy średniej powyżej 30 km/h. Opuściłem Rawicz dochodząc do takiej właśnie prędkości. Pojechałem starą drogą krajową do Bojanowa, mając nadzieję na to, że kierowcy wybierają drogę ekspresową leżącą obok. Myliłem się, bo ruch był duży. Ekspresówka jest płatna czy wszyscy mają takie nieaktualne mapy?
Dalej nie było niczego ciekawego. Ot, zwykłe drogi wzdłuż Pojezierza Poznańskiego. Co jakiś czas trafił się jakiś interesujący obiekt i tyle. Wysoka atrakcja była tuż przed Osieczną. Platforma widokowa „Jagoda” przyciągała dużą reklamą. Z ciekawości pojechałem w jej kierunku i przypadkiem na nią trafiłem. Przypadkiem, ponieważ musiałem się domyślić, że to białe strzałki prowadzą właśnie do niej. Na miejscu zastałem sporą liczbę osób bliżej nieokreślonego zgrupowania. Większość była ubrana w moro, ale poza kilkoma naszywkami polskiej flagi nie było wiadome co to za jedni. Wiem jedno – brakuje im dyscypliny. Typowa wycieczka szkolna, tyle że palenie papierosów było dozwolone. Gdy zostałem poproszony o zrobienie grupie zdjęcia, wstanie i zajęcie miejsc zajęło im wiele minut.
Widok z platformy był średni, ale zjazd ze wzniesienia wymagał umiejętności. Sypki piach, kilka uskoków i ciasnych zakrętów. Będąc na platformie, dziwiłem się z powodu nieprzerwanego hałasu skrzypiących hamulców tarczowych innego rowerzysty. Przekonałem się, że zjazd po piaszczystym zboczu rzeczywiście wymagał zaciśniętych klamek. Podoba mi się liczba szlaków rowerowych w tamtym miejscu. Jest ich chyba więcej niż wokół Zielonki.
W Osiecznej próbowałem sfotografować zamek. Bezskutecznie, bo jest ogrodzony, a rosłe drzewa nawet zimą zasłaniają widok od ulicy. Potem zatrzymałem się przy klasztorze franciszkańskim i naszedł mnie jakiś moment refleksji. Tak fotografuję różnorakie kościoły (ostatnio nie wszystkie, bo zaczynają być podobne do siebie i po prostu nie chce mi się przy nich wyciągać telefonu), ale rzadko zatrzymuję się przy nich na dłużej. Dzisiaj jednak – najpewniej z braku pośpiechu – przy każdym obiekcie czy tablicy informacyjnej przystanąłem w zamyśleniu. Mam nadzieję, że to nie z powodu mojego starzenia się :)
Osieczna była ostatnią do zaliczenia gminą na dzisiaj. Pozostały miejscowości z cennymi zabytkami według mapy Demartu. Przystanek pierwszy w Czerwonej Wsi. Aby podczas dojazdu uciec przed wiatrem, skręciłem do jakiejś wioski, na końcu której skończył się asfalt. Szczęście, że ostatnio nie padało, więc droga była w miarę przejezdna. W Czerwonej Wsi zobaczyłem kościół oraz podupadający renesansowy pałac. Oba obiekty powstały z inicjatywy rodziny Chłapowskich.
W Krzywiniu zobaczyłem piąty już dzisiaj wiatrak i aż nie chciało mi się do niego zbaczać z prostej drogi. Później i tak minąłem jeszcze przynajmniej jeden. W drodze po niebie przeleciało kilka żurawi, ale takich samotnych. Wydawało mnie się, że one latają w kluczach.
Wjeżdżając do Jerki, dotarłem do Parku Krajobrazowego im. gen. Dezyderego Chłapowskiego. Z początku nic nadzwyczajnego, aż w Rąbiniu dowiedziałem się wielu informacji o przybyciu w te tereny rodu Chłapowskich. Szkoda, że nie wiedziałem wcześniej o szlakach w tych okolicach, bo poza Rąbiniem i Turwią żadna inna wieś nie była oznaczona na mojej mapie jako miejscowość z cennymi zabytkami. Brakuje jednak map, chociaż schematycznych z rozmieszczeniem ważnych obiektów na terenie miejscowości. Może ktoś kiedyś wpadnie na pomysł umieszczenia ich obok mapy powiatu.
Za Czempiniem wjechałem na drogę dla rowerów, bo obok był zakaz. Choć wyblakły (czyli nieważny), to dzisiaj już natknąłem się na kretynów, którzy nie znając prawa, niemalże doprowadzili do wypadku. Gdzie ta moja kamera? Jedno szczęście, że przez kilka kilometrów droga była z równego asfaltu, więc przycisnąłem trochę w pedały. Część z tych „chodników” powinna zostać zaorana, bo nie nadają się do jazdy, ale drogowcy uparcie trzymają się zakazów wjazdu rowerem na każdym skrzyżowaniu. Cóż za bezmyślność urzędasów.
Do domu dotarłem przez Luboń, zahaczając o sklep, żeby zrobić zakupy na jutro. Słońce wciąż było na niebie. Już nie pamiętam, kiedy ostatnio wróciłem z wycieczki przed zmrokiem. Dzisiaj w powietrzu było strasznie dużo spalin. Najwięcej w okolicach Rawicza i Poznania. Podobno jazda na rowerze jest zdrowa.
W końcu mam ładowarkę do baterii do mojej latarki. Byłem przekonany, że coś się zmieni w kwestii komfortu użytkowania. Niestety wciąż latarka samoczynnie przełącza tryb świecenia, nawet gdy nie jadę. Raz jej porządnie przywaliłem, to na kilka dni przestała dziwaczeć, ale później znów to samo. Nie byłbym taki zły, gdyby wśród trybów świecenia nie były mrugający oraz SOS, które strasznie denerwują przy tak dużej liczbie lumenów – nie tylko mijanych ludzi, ale także mnie.