Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

Park Narodowy „Ujście Warty”

Dystans całkowity:767.35 km (w terenie 277.91 km; 36.22%)
Czas w ruchu:42:17
Średnia prędkość:18.15 km/h
Maksymalna prędkość:46.02 km/h
Suma podjazdów:2173 m
Suma kalorii:1849 kcal
Liczba aktywności:8
Średnio na aktywność:95.92 km i 5h 17m
Więcej statystyk

Ujście Warty we mgle

  59.82  03:30
Zdałem sobie sprawę, że co roku w styczniu odwiedzam Park Narodowy „Ujście Warty”. Nie mogłem przerwać tej tradycji. Wczorajsza pogoda zaskoczyła słońcem. Niestety prognoza na dzisiaj sprawdziła się – było mgliście. Nadzieja umiera ostatnia, więc wsiadłem w pociąg i dostałem się do Gorzowa. Stamtąd obrałem drogę inną niż zwykle, bo po lewym brzegu Warty. Było całkiem pusto, mgła z czasem zaczęła rzednąć, aż wyjrzało słońce. Nie nacieszyłem się nim długo, bo kilka zakoli dalej znów wjechałem we mgłę. Później słońce jeszcze próbowało się przedrzeć, ale bez sukcesu.
Dotarłem do granic parku i kontynuowałem standardowym szlakiem po polderze północnym. Ludzi bardzo mało, zwierząt w sumie też. Najwięcej szczęścia miałem do łabędzi. Pomyślałem, by odwiedzić ścieżkę przyrodniczą „Olszynki”. Trochę ją odświeżyli, ale poza zamglonym widokiem nie było większych różnic. Dostałem się do Bobrowej Drogi, a potem wyjątkowo niezalaną drogą do ostatniej kładki, by wrócić na drogę na wale. Dalej już nie było atrakcji. Mgła zgęstniała, ja dostałem się na dworzec i złapałem pociąg powrotny.
Kategoria dojazd pociągiem, kraje / Polska, Park Narodowy „Ujście Warty”, Polska / lubuskie, rowery / Fuji, terenowe

Rzeczpospolita Ptasia

  132.09  06:56
Nie zatrzymał mnie poranny przymrozek. Nie zatrzymała mnie pęknięta szprycha, którą odkryłem wczorajszej nocy (chyba pora uniezależnić się od serwisów rowerowych). Wsiadłem w pociąg i dotarłem do Świebodzina. Dalej bez większych atrakcji (poza bunkrami, które wciąż odkładam na później), trochę po własnym śladzie, dojechałem nad Wartę. Wciąż rozlewała się aż po wały. Chciałem zobaczyć trochę lokalnej architektury, ale po kilku zaniedbanych szachulcach nie trafiłem na nic interesującego.
W końcu dotarłem do Rzeczpospolitej Ptasiej. Spotkałem kilku mieszkańców, ale bez szaleństw. Poprzednia wizyta była bogatsza. Pojawiły się grube chmury, wiatr zmienił się na południowy i wzmógł. Wysoki stan wody zubożył widoki. Odcinek krajówki też nie przyniósł atrakcji. Na stacji benzynowej wysłuchałem Niemca mówiącego po polsku lub Polaka, który dawno temu wyniósł się z Polski. Podczas płacenia zaczął narzekać na ceny paliwa i kawy. Był bezczelny, bo zarabia wielokrotnie więcej, a mimo to kupuje w Polsce i odnosi się z taką szyderą.
Przespacerowałem się po ruinach Starego Miasta i nadal miałem sporo dnia do wykorzystania. Ruszyłem na polder północny. Nie zmienił się od ostatniego czasu. Jechałem pod wiatr, więc nie chciałem dotrzeć nie wiadomo dokąd. Skręciłem na kładkę. Droga nadal była zalana, ale do wyboru było kilka innych wariantów. Dostałem się do Dąbroszyna, skąd wróciłem do Kostrzyna, by zatrzymać się w hotelu.
Kategoria dojazd pociągiem, kraje / Polska, mikrowyprawa, Polska / lubuskie, rowery / Fuji, setki i więcej, terenowe, Park Narodowy „Ujście Warty”

Ujście Warty z wiatrem

  77.94  04:37
Postanowiłem wrócić do korzeni i znów wplatać dojazd pociągiem do wycieczek. Od listopada chodził za mną Park Narodowy „Ujście Warty”, więc był to idealny kandydat na start. Prognoza wiatru sugerowała zacząć w Kostrzynie, więc tam się znalazłem. Dzień zaczął się słonecznie, ale chmury szybko to zmieniły. Zastane widoki nie odbiegały od tych z poprzednich wizyt. Było dużo zwierzaków, zero ludzi. Wysoki stan wody zablokował tylko jedną drogę.
Wyjechałem z parku i słońce błysnęło kilkakrotnie spomiędzy chmur. Drogi zrobiły się trochę grząskie, ale bez większego błota. Im bliżej Gorzowa, tym wiatr bardziej dokuczał, ale to dlatego, że droga nie była idealnie prosta. Do tego sporo psów mnie atakowało, z czego jeden potargał mi nogawkę. Na koniec zaskoczyła mnie droga, która ostatnim razem była pokryta świeżym, grubym szutrem. Do dzisiaj prawie nic z niego nie zostało. Było za to mnóstwo kałuż.
W Gorzowie miałem jeszcze trochę dnia przed sobą, więc pojechałem do Santoka. Tam wciąż pozostawało mi mnóstwo czasu do pociągu, więc skoczyłem do kolejnej stacji, zaliczając trochę bardziej grząskiego piachu. Gdyby nie zmierzch, dojechałbym do Krzyża po ścieżce rowerowej na nasypie dawnej linii kolejowej, ale nocna jazda nie daje takiej frajdy.

Kategoria dojazd pociągiem, kraje / Polska, Polska / lubuskie, rowery / Fuji, terenowe, Park Narodowy „Ujście Warty”

Ścieżka przyrodnicza „Olszynki”

  33.94  02:10
Rok temu spodobało mi się w Parku Narodowym „Ujście Warty”, więc był to dobry moment na powrót. Szkoda tylko, że jazda pociągiem zabiera aż 3 godziny w jedną stronę. Zniecierpliwiony wysiadłem na wcześniejszej stacji i wjechałem na szlak w Świerkocinie.
Droga nic się nie zmieniła. Jechało się nawet dobrze, tylko trochę wiało w twarz. Mogłem wystartować w Kostrzynie, ale nie było najgorzej. Bardzo mało miałem szczęścia do zwierząt. Masa kaczek, jeszcze więcej łabędzi (kilka niemych i mnóstwo krzykliwych), gęsi próbowały maskować się w trawach, chyba nawet spłoszyłem kormorana, a w szuwarach coś biegało.
Na stacji w Niwce skręciłem ku ścieżce przyrodniczej „Olszynki”, gdzie znajdowały się drewniane kładki prowadzące przez podmokły las. Nie zafascynowały mnie jednak tak bardzo, jak ścieżki w Poleskim Parku Narodowym. Może byłem tam o złej porze.
Wróciłem na szlak biegnący po wale. Zorientowałem się, że mam niedużo czasu do pociągu powrotnego. Następny był 2 godziny później i dodatkowo jechał o godzinę dłużej, więc zdecydowałem się przyspieszyć ku Kostrzynowi. Końcówka szlaku i tak nie przyniosła niczego nowego. Zobaczyłbym więcej, gdybym wyruszył w środku nocy.

Kategoria rowery / Fuji, kraje / Polska, dojazd pociągiem, Polska / lubuskie, terenowe, Park Narodowy „Ujście Warty”

Nadwarciańskie przedwiośnie

  109.12  06:11
W końcu udało mi się kupić bilety na pociąg (do tego pociąg był w połowie pusty w porównaniu do ostatniej próby), więc znalazłem się w Kostrzynie. Była świetna pogoda: pochmurno, umiarkowana temperatura, wiatr w plecy.
Na pierwszy cel wybrałem Dąbroszyn. Dostałem się tam po jeszcze znośnych drogach dla rowerów. Po drodze minąłem kilka kwitnących drzew. Przejechałem się po dąbroszyńskim parku pałacowym w poszukiwaniu ruin Świątyni Zofii. Nic ciekawego po niej nie zostało. Zachowała się za to wyremontowana Świątynia Cecylii z rzeźbą Chronosa. Jedynie dojście zostało utrudnione przez wciąż nieusunięte wiatrołomy.
Moim głównym celem był Park Narodowy „Ujście Warty”. Miałem dotrzeć do drogi na wale przeciwpowodziowym, aby dostać się do ścieżki biegnącej po drewnianej kładce, ale wpadłem na lepszy pomysł i zrobiłem zygzak, poznając większy obszar parku. Na przykład, wzdłuż Bobrowej Drogi ostało się zaledwie kilka drzew. Dużo zostało powalonych przez bobry. Ciekawe, że ślady wyglądały na świeże. Tak jakby bobry wkroczyły tam relatywnie niedawno. Spotkałem kilka stad saren i jeleni, wśród ptactwa dominowały łabędzie, a gęsi tym razem niemal nie widziałem. Kaczki z kolei były najbardziej płochliwe, ale zauważyłem, że one już tak mają.
Po spacerze na drewnianej ścieżce wróciłem na szlak wzdłuż Warty. Nie zmienił się wiele. Jedynie woda opadła o jakieś pół metra. Pojechałem prosto do Świerkocina, bo zrobiłem się głodny. Chyba wciąż mogę rozważać powrót do tego parku latem, bo zimowe i wczesnowiosenne krajobrazy już mam utrwalone w pamięci.
Chciałem zobaczyć architekturę nadwarciańską, o której czytałem na początku roku. Wybrałem tylko kilka miejscowości ze względu na ograniczony czas. Mimo to minąłem kilka ładnych szachulców, a także sporo zaniedbanych i sypiących się budynków. Nawet trafiły się okazy w nowym budownictwie.
Pozostała ostatnia atrakcja na dzisiaj. Niestety zakładałem, że nie zdążę przed zmrokiem, więc pojechałem prosto na nocleg. Po drodze wpakowałem się na drogę z kocich łbów, typowy urok ziemi lubuskiej, a potem jeszcze na asfalt w formie sera szwajcarskiego. Przynajmniej liczba wzgórz była mniej straszna niż się obawiałem.

Kategoria dojazd pociągiem, kraje / Polska, mikrowyprawa, Polska / lubuskie, setki i więcej, terenowe, rowery / Fuji, Park Narodowy „Ujście Warty”

Trasa Rowerowa Warta – Noteć

  92.25  05:13
Dzień zaczął się zgoła inaczej niż w prognozie pogody. Było lekkie zamglenie, a temperatura oscylowała wokół 1 °C.
Zrobiłem szybki objazd po Skwierzynie, spróbowałem uchwycić mosty na dawnej linii kolejowej, a potem pojechałem na północ po głównie pustych, choć nie zawsze wygodnych drogach. Mijałem dużo wody. Rezerwat Santockie Zakole to teraz kilka wysepek na krzyż. Ujście Noteci też nie miałoby widocznych zarysów, gdyby nie most tuż przed końcem rzeki.
W Santoku chciałem zobaczyć panoramę z punktu widokowego. Baszta była nieczynna, ale bezlistne drzewa, które i tak w większości zostały wykarczowane, nie zasłaniały widoków na wzgórzu. Gdyby nie ta mgła.
Jechałem dalej wzdłuż Warty. W sumie cały dzień był pod znakiem tej rzeki. Minąłem kilka bunkrów i dotarłem do Gorzowa Wielkopolskiego. Po szybkim objedzie kontynuowałem po znajomych drogach.
Wjechałem na wał przeciwpowodziowy. Koszmarnej jakości droga nie dawałaby frajdy, gdyby nie widoki. Zacząłem dostrzegać uroki mgły.
Im dalej od cywilizacji, tym droga była wygodniejsza. Widziałem mnóstwo ptaków, parę jeleni i dzika. Miałem minąć kilka wież widokowych, ale żadnej nie znalazłem. Za to zobaczyłem kładkę z widokiem, jak na Polesiu.
Zbliżał się zmierzch. Zastanawiałem się, czy uda mi się złapać wcześniejszy pociąg. Jechałem szybko, robiąc jak najmniej postojów. Udało mi się, a do tego wiem, że jeszcze wrócę w tamte strony.
Kategoria dojazd pociągiem, kraje / Polska, mikrowyprawa, Polska / lubuskie, terenowe, rowery / Fuji, Park Narodowy „Ujście Warty”

Park Narodowy „Ujście Warty”

  106.62  05:47
Poranek przywitał mnie temperaturą na plusie. W nocy padało, więc ulice były mokre. Wiatr nieznacznie się zmienił, ale wciąż wiało z południa. Kontynuowałem podróż na północ.
Szlak Zielona Odra biegł po wale. Kostka nie była wygodna, ale lepsze to niż płyty z betonu. W końcu też doczekałem się asfaltu. Jesienią widziałem rowerzystę mknącego po nim. Nareszcie i ja mogłem przekonać się, jak cienką warstwę asfaltu wylali. W wielu miejscach nadaje się do remontu. Nie nacieszyłem się długo, bo kostka wróciła, a potem zmieniła się w dziurawą gruntówkę.
W Kostrzynie tylko zatrzymałem się na rozgrzewającą kawę i ruszyłem po szlaku R1 biegnącym drogą krajową. Bardzo malowniczy. Zatrzymałem się niemal na każdym punkcie widokowym. Rozebrana linia kolejowa biegnącą wzdłuż tej ruchliwej drogi prawie idealnie nadaje się na drogę dla rowerów. Prawie, bo biegnie po niewłaściwej stronie drogi, ale dużo aut na niemieckich blachach wyprzedza niebezpiecznie blisko, więc taka inwestycja poprawiłaby bezpieczeństwo.
Dojechałem do Słońska. Miałem dylemat – jechać szlakiem przez park lub przez wioski, by podziwiać nadwarciańską architekturę, pełną szachulców i murów pruskich. Wybrałem pierwszą opcję i widoki były fenomenalne. Przynajmniej póki słońce nie schowało się za chmurami. Potem zachwyt opadł. Dotarłem do przeprawy promowej i znów musiałem zmienić plany. Była nieczynna, więc zwiedzanie północnej części parku zostawiłem sobie na lato. Tak samo architekturę na południe od Warty.
Tymczasem pojechałem do najbliższego mostu, kontynuując podróż na północ. Przejechałem przez wzgórze pełne anomalii, bo mijałem dużo śniegu na niektórych odcinkach. Potem tak się rozpędziłem, że źle pojechałem. Korygując błąd, pojechałem polną drogą, na której wpadłem w poślizg i wylądowałem w rowie. Nie wiem, jakim cudem straciłem równowagę. Krzaki wyhamowały mnie i dzięki temu nic złego nie stało się, a nawet utrzymałem równowagę. Na szczęście był to niemal koniec przygód. Czekały mnie jeszcze tylko dziurawe drogi, jazda po zmroku, ostatnia krajówka i znalazłem się w Myśliborzu.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, Polska / lubuskie, Polska / zachodniopomorskie, setki i więcej, terenowe, wyprawy / Odra 2022, z sakwami, rowery / Fuji, Park Narodowy „Ujście Warty”

Z wizytą u Szwejka na drugi dzień

  155.57  07:53
Obudził mnie chłód. Nie sprawdziłem ile pokazywał termometr, ale gdy ruszałem było 12 °C. Żaby nad wodą nie przestawały nawet na chwilę rechotać. Kuranty w miejscowym kościele oznajmiły, że pora się zbierać. Właściciel kempingu już na mnie czekał. Chwilę porozmawialiśmy i jeszcze przed godz. 8 wyruszyłem, aby dostać się do Szczecina. Nie spieszyłem się, nie chciałem tracić sił, których i tak miałem mało po wczorajszej gonitwie z czasem. Chociaż liczba kilometrów w dzisiejszym planie była podobna do wczorajszego, to miałem dużo więcej czasu do rozdysponowania i byłem spokojniejszy.
W Słońsku, skuszony znakiem, zacząłem szukać ruin zamku. Ruina wygląda raczej na pałac, ale to dlatego, że w XVII w. zamek został zniszczony przez Szwedów i odbudowany już jako pałac. Zrobiłem zakupy w malutkim sklepie i zatrzymałem się, aby zjeść porządne śniadanie. Zdecydowanie nie było ciepło, do tego wiatr od czasu do czasu smagał podczas postoju. Trzeba było się porządnie rozruszać, żeby ruszyć dalej. Przy wyjeździe ze wsi kusiło 99 km do Berlina, ale nie był to mój dzisiejszy cel, zwłaszcza że miałem już zapewniony nocleg.
Przez kilka kolejnych kilometrów po mojej prawej stronie rozciągały się krajobrazy Parku Narodowego „Ujście Warty”. Zatrzymałem się pod wieżą widokową przy Czarnowskiej Górce. Mglisty poranek nadawał widokom nutę tajemnicy, jednak nadal jest to tylko płaski teren, który już nigdy nie zdobędzie mojego serca.
Dojechałem do Kostrzyna nad Odrą. Pierwsze, co chciałem tutaj zobaczyć, to twierdza. Udało mi się przypadkiem dojechać do bramy przy bastionie Filip. Widać, że trwają prace budowlane, ale ponieważ nie było żadnego zakazu, to przejechałem po moście przez fosę. Przeczytałem z tablicy informacyjnej, że niegdyś było tam miasto, które zostało prawie całkowicie zniszczone podczas II wojny światowej. Prawie, ponieważ fundamenty budynków oraz chodniki są wciąż widoczne. Jaka szkoda, bo to miejsce było niezwykłe i na pewno równie piękne, jak Zamość. Odnawiane mury przy tych wszystkich ruinach wyglądają bardzo nienaturalnie, ale prace trwają i za kilkadziesiąt lat to miejsce może się zmienić nie do poznania.
Miałem jakiegoś pecha, bo ześlizgnąłem się z pedału podczas wpinania w zatrzask i rozciąłem skórę na sporej powierzchni. Ból był straszny, bo trafiło na piszczel. Myślałem, że to koniec mojej podróży i że dalej nie pojadę. Na moje nieszczęście nawet nie miałem żadnego środka do dezynfekcji. Przemyłem ranę wodą, założyłem porządny plaster, rozchodziłem nogę i powoli zacząłem jechać w stronę centrum miasta, żeby znaleźć czynną aptekę. Z początku mocno bolało, ale z każdym kilometrem czułem coraz większą ulgę.
Nie znalazłem żadnej apteki, ale w sklepie dostałem plastry. Moje poprzednie, które miałem ze sobą, miały już 2 lata i powoli się kończyły. Miałem tylko nadzieję, że znajdę aptekę gdzieś dalej.
Gdzieś na przedmieściach, na drodze krajowej, pojawił się długi podjazd i był nawet stromy. Jaka szkoda, że przegapiłem fort Sarbinowo. Jest on częścią Twierdzy Kostrzyn i leży na tym samym wzniesieniu, na które wjechałem. Może następnym razem będę miał więcej szczęścia. Lubię oglądać takie obiekty.
Jazda szła mi strasznie wolno. Pokonałem zaledwie 30 km w 3 godziny. Miał być luźny dzień, ale nie aż tak. Do Szczecina było jeszcze ponad 110 km po drodze krajowej, ale ja nie planowałem po niej jechać daleko, bo chciałem przejechać przez kawałek Niemiec.
W południe miałem na liczniku 50 km i w końcu pokazało się słońce – chociaż na chwilę. Za Boleszkowicami wjechałem w kawałek terenu. Ładne tam były widoki z żółtymi polami rzepaku. A w Mieszkowicach poczułem się jak w średniowiecznym mieście. Droga z bruku, mury miejskie. Jedynie te domy takie nowe. Niestety na tym bruku tak trzęsło, że wypadł mi notes i prawie straciłem notatki z połowy dnia. Na szczęście przechodzień zauważył, że coś zgubiłem i dzięki temu odzyskałem notes zanim się zorientowałem jego zniknięcia.
Planowałem dojechać do Szczecina ok. godz. 16, aby móc zwiedzić to miasto i mieć więcej czasu w trzecim dniu podróży, jednak jechałem stanowczo zbyt wolno. Myślałem nawet o ominięciu Niemiec. Ostatecznie postanowiłem trzymać się planu. Niestety wiatr zmienił się z bocznego na czołowy, ale nie poddawałem się. Jeszcze moja podróż się nie skończyła.
Dojechałem do Chojny i w końcu znalazłem czynną aptekę. Pracował w niej obcokrajowiec i musiałem mówić naprawdę wolno, aby mnie zrozumiał. Udało mi się dostać spirytus salicylowy oraz szerokie plastry. Do nich niestety potrzebne były nożyczki, których już nie udało mi się uzyskać od sprzedawcy.
Na moim liczniku 100 km wybiło na chwilę po wjeździe do Niemiec. Od razu przywitał mnie chodnik z tabliczką „rower frei”. Choć nawierzchnia była z nierównej kostki, to jechałem. Rowerzyści są tam tak samo głupi, jak w Polsce, także kraj chyba nie ma znaczenia, jeśli chodzi o zapewnienie własnego bezpieczeństwa. A może to byli wszyscy Polacy mówiący po niemiecku?
Dotarłem do miasta Schwedt/Oder, które ma strasznie dużo przestrzeni. Wyznaczenie dróg dla rowerów nie było tam w ogóle problemem. Budynki są zadbane, jak w Görlitz (przynajmniej od reprezentatywnej strony, bo przy ulicach osiedlowych już nie jest tak ładnie). Rowerzyści mają dużo przywilejów. Podobają mi się też przejścia dla pieszych – żadna tam zebra, nawet znaku nie ma. Chodnik styka się z ulicą, a stąd pieszy może już przejść, oczywiście uważając na nadjeżdżające auta, ponieważ nie każdy kierowca umie się zatrzymać w odpowiednim momencie.
Chmury zaczynały się rozchodzić, a słońce od czasu do czasu przypiekało. Jedynie wiatr się nie zmieniał. Wyruszyłem na północ, ale trafiłem na kolejne drogi dla rowerów. Już mniej wygodne od tych w centrum, ale cóż zrobić? Jechać trzeba, chociaż jedyny ruch tworzyli tam rowerzyści. Dojechałem do drogi krajowej B2. Chociaż była wygodna, to pobocze miała mocno zaśmiecone piachem i żwirem. Jako że wjechałem do lasu i wiatr przestał mi ciążyć, to jazda była bardziej sprawna, a żeby nie marnować czasu, zacząłem podciągać nogi, aby jeszcze efektywniej wykorzystać energię. Naprawdę muszę sobie wyrobić nawyk takiej jazdy, bo jest o wiele łatwiej.
Gartz (Oder) – kolejne miasto niemieckie na drodze przed Szczecinem. Tym razem bez dróg dla rowerów. Miasto ciut zaniedbane, ale najwidoczniej jest biedne, co wszystko by tłumaczyło. Na wyjeździe z centrum ponad kilometr nawierzchni drogi jest z bruku, ale na szczęście z tego wygodnego. Dalej był asfalt... aż do Polski. Tutaj zaczął się ser szwajcarski – dziura na dziurze. Asfalt, jak można spostrzec, jest gorszej jakości, ale może to ma odstraszać Niemców przed wizytą w naszym kraju?
Do Szczecina dotarłem po prostej. Tutejsze drogi dla rowerów są takie sobie. Nierówna kostka, nierzadkie dziury, brak ciągłości (ostatecznie skończyłem na drodze dla pieszych) i ogólnie lepiej nimi nie jeździć. Także światła drogowe zostały tutaj postawione przez bałwanów. Aby dostać się do mojego hostelu, musiałem dojechać do jednego takiego skrzyżowania, które nie wykrywa cyklistów – przekonał się o tym rowerzysta przede mną, przekonałem się i ja.
Dzisiaj udało mi się dotrzeć do noclegu przed zmrokiem. Zatrzymałem się w hostelu Szwejk. Myślałem jeszcze o tym, aby wyjść na przejażdżkę zanim zrobiłoby się ciemno, jednak zrezygnowałem z tej myśli na rzecz odpoczynku przed kolejnym dniem. Czy jutro zobaczę morze?

Kategoria setki i więcej, z sakwami, za granicą, Polska / zachodniopomorskie, Polska / lubuskie, kraje / Polska, kraje / Niemcy, wyprawy / Świnoujście – Hel 2014, rowery / Trek, Park Narodowy „Ujście Warty”

Kategorie

Archiwum

Moje rowery