Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

Japonia / Akita

Dystans całkowity:510.76 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:27:05
Średnia prędkość:18.86 km/h
Maksymalna prędkość:54.62 km/h
Suma podjazdów:4588 m
Liczba aktywności:6
Średnio na aktywność:85.13 km i 4h 30m
Więcej statystyk

Wybrzeżem do Sakaty

109.9105:42
Chciałem dzisiaj pojechać w głąb lądu, ale napisałem do Couchsurfera, który pół roku temu zaproponował mi nocleg, tylko w tamtym czasie moje plany się pozmieniały i nie skorzystałem z okazji. Zaprosił mnie ponownie, więc ruszyłem wybrzeżem do Sakaty.
Obudziła mnie właścicielka noclegu. Dobijała się drzwiami i oknami. Okazało się, że przyniosła śniadanie. Miły gest, choć nie byłem przygotowany. Dobrze, że nie kupiłem czegoś poprzedniego dnia. Zjadłem, spakowałem się i ruszyłem w kierunku zamku, który był oddalony o spacerowy dystans. Z zamku zostały tylko bramy (o ile to nie repliki). Zrobiłem sobie krótki spacer kulturoznawczy i pojechałem w kierunku południa.
Droga nie była jakoś ciekawa. Sporo aut, kilka podjazdów. Widoki nie były najlepsze, bo morze zasłaniały wydmy, drzewa i różne falochrony. Radość dawały stacje drogowe Michi-no-Eki, na których można było dostać lokalne produkty, japońskie łakocie czy pamiątki. Zatrzymałem się na każdej ze spotkanych i zawsze coś mi musiało wpaść w oko. Przynajmniej nie narzekałem na głód.
Dzień szybko się skończył. Zmrok dopadł mnie na wiele kilometrów przed celem, ale dojechałem zgodnie z przewidywaną godziną. Miki, człowiek z wielkim doświadczeniem, który przyjął dziesiątki osób pod swój dach, przywitał mnie wraz ze swoim uczniem. Zjedliśmy wspólnie kolację i porozmawialiśmy na różne tematy. Wieczór zleciał strasznie szybko.

Kategoria na trzech kółkach, po zmroku i nocne, setki i więcej, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Akita, Japonia / Yamagata, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Akita

98.8904:50
I znów upalny dzień, znów bez ciekawych wydarzeń. Dzisiaj chciałem się dostać do miasta Akita. Miasto nosi tę samą nazwę, co rasa psów. Ciekawe, czy są ze sobą powiązane, bo gdy wjeżdżałem do prefektury, widziałem zdjęcia psów na znakach drogowych.
Jadąc na zachód, trafiłem na stację drogową Michi-no-Eki. Polubiłem te miejsca i starałem się zatrzymywać na każdej stacji, aby spojrzeć na dostępne produkty, a można tam dostać wszystko świeże, bo prosto od lokalnych rolników. Do tego sprzedawane są regionalne produkty, z których słodycze cieszyły się u mnie największą popularnością. Aby jednak nie zbankrutować, najczęściej tylko oglądałem ładnie zapakowane i nierzadko apetycznie wyglądające rarytasy.
Zrobiłem sobie kilka niepotrzebnych podjazdów, ale skąd mogłem wiedzieć? Gdybym jechał lokalnymi drogami, pokonałbym po płaskim podobny dystans, a do tego w mniej licznym towarzystwie. Jeszcze muszę popracować nad planowaniem podróży.
Narzekałem już, że było gorąco? Było tak bardzo, że z całej długiej wycieczki wyszło zaledwie kilka fotografii. Dojechałem do Akity, gdzie zatrzymałem się w prywatnym mieszkaniu znalezionym przez Airbnb.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Akita, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Zajechałem, zobaczyłem, zawróciłem

84.4104:22
To by było na tyle z podróży na północ. Nic więcej nie miałem w planach. Hokkaidō zostawiłem sobie „na potem”. Przez kilka dni miałem problem ze znalezieniem noclegu, ale ostatecznie udało się znaleźć hotel za dwiema górami.
Dzień był pochmurny, ale gorąc nie odpuszczała. Pierwszą górę pokonałem bez większego wysiłku. Znałem ją zresztą z wycieczki dnia poprzedniego. Potem prosto na południe, pod słońce. O cieniu mogłem pomarzyć, bo albo pola ryżu, albo zabudowa mieszkalna rozciągały się po horyzont.
Szukałem jabłek na sprzedaż, bo chciałem kupić kilka dla Aki, która bardzo mi pomogła w zaplanowaniu wyprawy po Tōhoku. Jako że prefektura Aomori jest największym producentem jabłek w Japonii, to ceny są tutaj zaskakująco kilkakrotnie niższe. No i jakoś tak jabłka bardziej tutaj smakują.
Nie miałem szczęścia. Widziałem setki sadów z soczystymi owocami, ale ani jednego stoiska czy marketu. Do czasu, bo już gdy miałem zaczynać drugi podjazd, trafiłem na samoobsługowe targowisko. Wybiera się owoce do woli i płaci do słoika odliczoną sumę (słoik nie wydawał reszty). Napakowałem do sakw tak dużo owoców, że zrobiło się strasznie ciężko, a miałem przecież jechać pod górę. Trochę tego nie przemyślałem, ale przynajmniej miałem trochę prowiantu dla siebie i jakiś prezent z podróży. W Japonii bardzo popularne jest przywożenie ze sobą prezentów z odwiedzonego miejsca, np. dla współpracowników czy rodziny.
Podjazd zdobyłem, choć nie był on specjalnie wymagający. Szerokie drogi były bardzo wygodne. Jako ciekawostkę można zauważyć, że wzdłuż górskich odcinków stoi bardzo wysoki pikietaż. Służy on w sezonie zimowym jako drogowskaz, aby pługi (czy czego się w Japonii używa) mogły usunąć śnieg bez kłopotów orientacyjnych, a kilka metrów śniegu w niektórych rejonach to norma. Górskie widoki się skończyły, droga również, a ja dotarłem do mojego miejsca noclegowego.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Akita, Japonia / Aomori, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Tanbo āto

95.5105:00
Wczoraj nad Tōhoku przeszedł tajfun, dlatego nie wychylałem za bardzo nosa i zostałem dodatkową noc nad jeziorem Towada-ko. Po południu przestało na chwilę padać, więc wyszedłem z aparatem zobaczyć okolicę. Dużo gałęzi walało się po drogach, kilka drzew zakończyło żywota, namioty stojące za hostelem odleciały (nocleg w nich kosztował tyle samo, co mój w holu; dobrze, że nie próbowałem szczęścia pod gołym niebem).
Wraz ze mną zatrzymał się Kazuki, który również podróżował na rowerze. Postanowił do mnie dołączyć, bo jechaliśmy w tym samym kierunku. Zaczęliśmy tą samą drogą, co podczas mojego objazdu sprzed wczoraj. Na rozstaju dróg zostawiłem przyczepkę z bagażem pod punktem widokowym i namówiłem Kazukiego do dołączenia do mnie. Zgodził się bez zastanowienia i bardzo się ucieszył, gdy wjechaliśmy na 1000 m. Tym razem mogłem spojrzeć na jezioro za dnia, chociaż słońce prześwitujące przez chmury trochę raziło po oczach.
Mieliśmy długą drogę w dół. Po tajfunie zostało sporo liści i gałęzi na jezdni. Ktoś musiał z grubsza uprzątnąć ten bałagan, bo wczoraj podczas spaceru widziałem wiele zniszczeń. W każdym razie, zjazd nie był przyjemny, bo trzeba było uważać na śliskie liście i patyki, a rower na końcu i tak wyglądał tragicznie z błotem i liśćmi przylepionymi do ramy.
Zatrzymaliśmy się na stacji Michi-no-Eki Nijinoko, żeby coś zjeść. Przy okazji kupiłem bardzo tanie jabłka. To był znak, że znalazłem się w prefekturze Aomori, określanej jako owocowa prefektura.
Skończyła się droga przez las i trafiliśmy na drogi pełne aut. Do tego słońce zaczęło prażyć. Okazało się, że mój dzisiejszy cel – i właściwie cel całej mojej wyprawy – znajdował się na wspólnej drodze mojej i Kazukiego. Pojechaliśmy więc najpierw do miejsca mojego noclegu, abym mógł zostawić bagaż i przyczepkę, a potem ruszyliśmy w drogę. Były dwa miejsca, gdzie można zobaczyć tanbo āto, czyli sztukę na polu ryżowym. Pojechaliśmy do pierwszego, gdzie znajdowało się jedno pole ryżu przedstawiające morską wyprawę (symboliki nie jestem w stanie odczytać) oraz dwa inne obrazy ułożone z kolorowych kamieni. Oczywiście wjazd na wieżę widokową był płatny.
W oddali dostrzegłem rzęsisty deszcz, którego zacząłem się obawiać. Mimo to pojechaliśmy jeszcze w drugie miejsce, które znajdowało się zaraz za miejscowym ratuszem. Sam ratusz też niczego sobie, bo udawał zamek. Trochę się oszukałem, gdy próbowałem zrozumieć cennik. Okazało się, że wejście na wieżę to dodatkowa opłata, ale zupełnie nieopłacalna, bo widok na rysunek w ryżu był w pełni widoczny z tarasu obok wieży. Znów pojawił się motyw morski z potworem oraz wojownikiem.
Ostatnim moim punktem do odwiedzenia był zamek Hirosaki-jō. Był on w trakcie remontu, a właściwie to mury, na których powinien stać zamek. Został on tymczasowo przesunięty, ale wciąż dało się do niego wejść. Nie rozciągały się z niego żadne widoki, ale z platformy obok zamku można było zrobić mu zdjęcie na tle góry Iwaki. Wczesnym rankiem pewnie ładnie to wyglądało. Ja tymczasem musiałem wracać. Pożegnałem się z Kazukim, który zaplanował zatrzymać się w parku pod namiotem, i pojechałem prosto do domu gościnnego. Na szczęście żaden deszcz mnie nie złapał. Zachodzące słońce pięknie oświetlało krajobrazy na mojej drodze.

Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, ze znajomymi, Japonia / Akita, Japonia / Aomori, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Poranny market rybny

74.9104:50
Wstałem o piątej rano, aby pojechać z Ryosaku na rybny market. Było tam strasznie dużo ludzi i równie wiele stoisk z pysznym jedzeniem... głównie, bo można było znaleźć wszystko. Zjedliśmy śniadanie i musieliśmy wracać, bo się rozpadało.
Deszcz nie trwał długo, więc ruszyłem suchy. Jesień zaczyna być widoczna na krzewach, na polach ryżowych zaczęły się żniwa (chyba można tak określić zbiór ryżu). Trochę się martwiłem o to, czy uda mi się zobaczyć cel wyprawy po Tōhoku. Ale nie chciałem zapeszać i nie przejmowałem się tym za bardzo. Syciłem oczy pięknymi krajobrazami.
Droga pięła się bardzo łagodnie w górę. Niestety robiłem się głodny, a od opuszczenia Hachinohe nie trafiłem na żaden czynny sklep, o supermarkecie nie wspominając. Zaczęły się cięższe podjazdy, ale w samą porę trafiłem na jakiś postój z odrobiną jedzenia. Wziąłem onigiri (kulki ryżowe) i gruszkę. Wypatrzyłem jeszcze ciastka, ale okazało się, że w środku były cukierki. Moja nieznajomość języka kiedyś mnie zgubi.
Zjadłem przy stoliku mój posiłek, a w międzyczasie zostałem poczęstowany kawą od siedzących obok mnie Japończyków. Ruszyłem dalej i robiąc ostatnie podjazdy, a potem krótki zjazd, znalazłem się nad jeziorem Towada-ko. Z ciekawości zboczyłem z głównej drogi, aby wjechać na półwysep. Prawie nie było ruchu, ale musiałem zrobić dodatkowy podjazd. Przez drzewa prześwitywał turkusowy kolor jeziora. Wyglądało to pięknie. Jak w Polsce.
Dojechałem do punktu widokowego. Nieco zapomnianego, bo z tej drogi już prawie nikt nie korzysta. Nie byłem jednak sam. Po krótkiej sesji zdjęciowej pojechałem w dół do mojego hostelu.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Aomori, Japonia / Akita, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Towada-ko

47.1302:21
To nie koniec atrakcji na ten dzień. Chciałem okrążyć jezioro, więc już bez przyczepki i po posiłku ruszyłem na zachód.
Chmury na niebie zwiastowały coś niedobrego. Miałem więc nadzieję, że uda mi się wrócić przed deszczem. Nabrałem dobrego tempa, przynajmniej jak na początek. Zrobiłem parę zdjęć i zaczął się ciężki podjazd, na końcu którego znalazłem punkt widokowy i rozjazd. Widok był trochę przesłonięty przez drzewa, więc pozostało mi tylko kontynuowanie jazdy. Droga znów zaczęła się ciągnąć w górę, aż przekroczyłem 1000 m n.p.m. Pojawił się też kolejny punkt widokowy, jednak było zbyt ciemno, więc nie zobaczyłem z niego nic.
Obawiałem się, że będę miał jeszcze jakieś podjazdy dalej, chociaż zaryzykowałem, aby zamknąć szlak wokół jeziora. Aut minęło mnie raptem kilka. Przynajmniej żadne zwierzę nie wyskoczyło przede mnie. Nie jechało się najprzyjemniej, bo pojawiła się mgła i chłód. Musiałem wolno wchodzić w zakręty, aby nie wpaść w poślizg. Gdy w końcu zrobiło się płasko, a mgła została w tyle, mogłem przyspieszyć. Ostatni tunel na drodze i już byłem w hostelu. Wtedy zaczęło padać.
Kategoria góry i dużo podjazdów, po zmroku i nocne, kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Akita, Japonia / Aomori, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery