Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

Góry Izerskie

Dystans całkowity:666.68 km (w terenie 83.48 km; 12.52%)
Czas w ruchu:37:30
Średnia prędkość:17.78 km/h
Maksymalna prędkość:54.21 km/h
Suma podjazdów:9372 m
Liczba aktywności:6
Średnio na aktywność:111.11 km i 6h 15m
Więcej statystyk

Rozerwane Izery

  82.67  04:39
Upał. Myślałem, że góry mnie przed nim uchronią, ale tak się nie stało. Na termometrze widziałem ponad 30 °C, ale temperatura odczuwalna, zwłaszcza na podjazdach bez cienia, przekraczała chyba 40 °C. Nie chciałem dzisiaj chodzić po górach. Ruszyłem w Izery.
Szybki zjazd, potem podjazd w Szklarskiej Porębie i dostałem się na leśną drogę do Jakuszyc, która omija podjazd po krajówce. Nawet skusiłem się na singletrack, bo wjazd wyglądał obiecująco. Głównie były szutry, ale pojawiło się kilka kamieni czy mostków.
Wjechałem na szlak przez Izery. Mnóstwo rowerzystów, zwłaszcza przy schroniskach. Dojechałem do Chatki Górzystów, gdzie kolejka do bufetu ciągnęła się daleko poza budynek, więc pojechałem dalej i poczułem kapcia w przednim kole. Doczłapałem się w cień i zakleiłem dwie dziury. Pewnie miałem za mało powietrza. Wtedy zauważyłem przecięcie splotu w oponie. Niepokoiło mnie wybrzuszenie, więc na wszelki wypadek nałożyłem łatkę od środka opony, a potem nie pozostało mi nic innego, jak ją obserwować.
Część szlaku rowerowego stała się nieco bardziej wymagająca. Nawet pieszo nie było lekko. Potem jechałem po łatwych szutrach i powróciłem do krajówki. Ruszyłem w dół, zatrzymując się na jakiś obiad, bo w górach były zbyt długie kolejki. Potem jeszcze skusił mnie Wodospad Szklarki. Na koniec zahaczyłem o Cieplice.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, rowery / GT, terenowe, wyprawy / Karkonosze 2024, Góry Izerskie

U źródła Nysy Łużyckiej

  90.31  06:14
Już na początku roku rozważałem ruszyć wzdłuż granicy z Niemcami. Oficjalna strona szlaku Nysa – Odra zaczyna się jeszcze w Czechach, dlatego postanowiłem tam się dostać. Wczoraj zatrzymałem się we Wrocławiu, a dzisiaj o szóstej rano wsiadłem w pociąg do Szklarskiej Poręby. Pierwszy raz dotarłem tam koleją. Miałem odrobinę szczęścia, bo pociąg zapełniało już kilkunastu rowerzystów. Wielu z nich jechało na jakiś maraton w Jeleniej Górze.
Widoki ze Szklarskiej Poręby Górnej były przepiękne. Niebo chmurzyło się, ale dzięki temu niektóre zdjęcia wychodziły lepsze. Uzupełniłem najpierw zapasy, bo nie planowałem robić zakupów za granicą, a potem ruszyłem na granicę z Czechami. Zwykle ku Izerom jeździłem po krajówce, ale tym razem wypatrzyłem spokojniejszą drogę wzdłuż linii kolejowej. Trochę asfaltu, trochę szutru, dużo natury – było całkiem wygodnie. Martwiły mnie oznaczenia trasy Biegu Piastów, który gdzieś w oddali był słyszalny, ale na tamtym odcinku akurat nie przecinał mojej drogi.
Im wyżej, tym robiło się chłodniej. Obawiałem się też, że może popadać, bo tak zasłyszałem od spotykanych ludzi. Wyjechałem na chwilę na krajówkę, aby zaraz wrócić na boczne dukty. Wpadłem na linię startową wspomnianego biegu, a właściwie rajdu rowerowego. Mnóstwo kolarzy blokowało drogę. Jak się okazało po rzucie okiem na mapę, nie była to moja trasa. Odetchnąłem z ulgą, ale nie na długo. Powróciwszy na właściwy tor, znów wpadłem na trasę wyścigu. Szczęście, że uczestnicy rozwlekli się, a starty zostały podzielone na grupy. Dostałem instrukcję, że mogę jechać lewą stroną drogi i tak też zrobiłem, aż dotarłem do rozdroża pod Działem Izerskim, gdzie zaczynał się zjazd do granicy z Czechami.
W Czechach jechałem trochę głównymi drogami, trochę bocznymi, paroma szlakami. Widziałem wiele ciekawej architektury, sporo wiaduktów. Miałem szczęście do pociągów, choć po jakimś czasie już nie chciało mi się wszystkich fotografować.
Po 37 km od startu w końcu dotarłem do miejsca, gdzie miał zaczynać się szlak. Zero oznaczeń. Czułem się zagubiony, ale jechałem dalej, bo wgrałem do Garmina całą trasę. Półtora kilometra dalej znajdowało się źródło Nysy Łużyckiej, a obok tablica z informacją o istnieniu szlaku Odra – Nysa. Przynajmniej tyle.
Szlak biegł dalej wzdłuż kilku czeskich szlaków: najpierw 3038, potem 3036 i ostatecznie 14. Jedynym śladem były białe trójkątne nalepki na tabliczkach – wyblakły, bo tak dawno zostały naklejone, a i to było ich tak mało, że bez znajomości szlaku nie dało się po nim poruszać. I tak w paru miejscach szlak poprowadził mnie inaczej niż ślad w Garminie, więc nie przejechałem całej trasy.
Z tych ciekawszych doświadczeń był przejazd po moście kolejowym. Jeden tor został rozebrany (lub nigdy nie powstał) i obok dało się iść, ale na jego końcu kłopot sprawiał nasyp ziemny. Zaraz dalej była kolejna atrakcja – klatka do transportu przez rzekę. Mieściła 6 osób, ale rower też dało się wepchnąć. Potem tylko trzeba było się przeciągnąć na drugą stronę. Oba urozmaicenia były chyba fakultatywne, bo nie biegł po nich żaden czeski szlak (musiałem przegapić skręt na którymś skrzyżowaniu), ale Garmin prowadził mnie właśnie tamtędy. Coś musiało się zdezaktualizować.
Nysa Łużycka zaczynała zamieniać się z potoku w rzekę. Niestety już na tym etapie czuć było zanieczyszczenia, które nią płynęły. Dopiero druga połowa czeskiego odcinka szlaku biegła wzdłuż rzeki, dzięki czemu zrobiło się bardziej płasko. Duża liczba górskich odcinków wymęczyła mnie i spowolniła. Czułem, że straciłem dużo czasu na podjazdach. Zaskakująco dojechałem do granicy przed zmierzchem. Liczyłem na 130 km, a pokonałem ledwo 90. Nie wiem, jak ja to zaplanowałem. Odcinki, które przegapiłem nie mogły dawać takiej różnicy.
Miałem jeszcze nadzieję, że kemping w Czechach będzie otwarty, ale recepcję zastałem zamkniętą. Pojechałem w kierunku trójstyku granic. To już trzeci odwiedzony, więc jestem na półmetku. Przejechałem na polską stronę i znalazłem ustronne miejsce na rozbicie namiotu. Noc była ciepła. Zachmurzenie też się zmniejszyło, bo widziałem gwiazdy, dużo gwiazd.
Kategoria Góry Izerskie, dojazd pociągiem, góry i dużo podjazdów, kraje / Czechy, kraje / Polska, pod namiotem, Polska / dolnośląskie, terenowe, z sakwami, za granicą, wyprawy / Odra – Nysa 2021, rowery / Fuji

Smrek od polskiej strony

  50.28  02:57
Śniadanie zjadłem w hostelu, więc od razu ruszyłem do Zakrętu Śmierci. Miałem do niego bliżej niż sądziłem. Na Rozdrożu Izerskim też szybko się znalazłem. Tam skręciłem na... szutrówkę. Nie była straszna dla kolarzówki. Tylko te rynny w poprzek drogi irytowały co kilkadziesiąt metrów.
Po kilku skrzyżowaniach, zmianach nawierzchni (od grubego szutru przez wygodny grunt po błoto) i spotkaniu wielu rowerzystów znalazłem się na Nowej Drodze Izerskiej. Tak właściwie planowałem wjechać na Drogę Tartaczną, aby dostać się do mojego celu, ale znalazłem się w dużo lepszym położeniu. Z Polany Izerskiej ruszyłem Drogą Telefoniczną, która bez większych podjazdów doprowadziła mnie na rozdroże pod Smrekiem.
Niebo przesłoniły chmury. Prognoza dawała jeszcze kilka godzin przed deszczem, ale w górach nigdy nie wiadomo. Zacząłem się spieszyć. Ostatnia prosta to był tor przeszkód, więc porzuciłem rower na pastwę losu (bez zapięcia!) i ruszyłem za innymi turystami. Ostatnim razem wjechałem na Smrek od czeskiej strony.
Zrobiło się chłodno, a na wieży widokowej mocno dmuchało, więc długo tam nie zabawiłem. Rower zastałem tak, jak go opuściłem. Przygotowałem się do zjazdu – tym razem już do końca po asfalcie i ruszyłem, oszczędzając hamulce. Dziur nie było jakoś za dużo. Ludzi też, chociaż widząc dziecko, psa albo egoistyczną grupkę, wolałem zwolnić do prędkości piechura.
Z tego całego zjazdu zapomniałem o moim pierwotnym planie powrotu przez Jakuszyce. Na skrzyżowaniu, gdzie mogłem wspiąć się na szlak, skierowałem się na Drogę Tartaczną, którą to planowałem wjechać na Smrek. Po kilku zakrętach przypomniałem sobie poprzednią podróż tamtędy. Reszta wycieczki to jazda po własnym śladzie przez Zakręt Śmierci do hostelu (ale po drogach, chociaż pewnie nieoficjalna opcja downhillu istnieje).
Mając duży zapas dnia, wyszedłem poszukać obiadu. Jeszcze będąc w Świeradowie, wahałem się między odwiedzinami w smażalni ryb (widziałem ich kilka podczas wcześniejszych wizyt) oraz powrotem przed deszczem. Całe szczęście w losowej restauracji dostałem smaczną rybę. Sam deszcz przypominał bardziej kapuśniak.
Kategoria terenowe, góry i dużo podjazdów, Polska / dolnośląskie, kraje / Polska, Góry Izerskie, wyprawy / Szklarska Poręba 2018, rowery / GT

Izery

  67.55  04:15
W końcu się wyspałem. Byłem wypoczęty, ale mięśnie bolały mnie jakbym wczoraj przejechał 800 km. Wyszedłem najpierw, żeby znaleźć śniadanie. (Brzydkie to miasto!). Wziąłem kanapki w supermarkecie, wróciłem do hostelu, aby się przebrać i ruszyłem.
Planem na dzisiaj było Orle. Powoli toczyłem się do Jakuszyc. Dzisiaj było nieco cieplej, więc założyłem cieńszą bluzę. Tylko na zjazdach musiałem się wspomagać dodatkową bluzą, bo bałem się, że opory powietrza mnie przewieją.
Asfalt z Jakuszyc do Orle starzeje się. Pod stacją turystyczną zdecydowałem się pojechać dalej w kierunku Chatki Górzystów. Minęły mnie dziesiątki rowerzystów. Kilku z nich na kolarzówkach, więc nie byłem osamotniony w mojej decyzji. Jechałem wolno, bo obawiałem, że przebiję oponę albo że pęknie zawias w bagażniku przymocowanym do sztycy. Od mostku wrócił asfalt, więc dalej było tak prosto, że pojechałem do Świeradowa. Długa droga w dół. Przyszło mi do głowy, aby skoczyć na Smrek, ale zrezygnowałem, gdy spojrzałem na profil wysokości. Pojechałem dalej w dół.
Byłem tyle razy w Świeradowie, a pierwszy raz trafiłem na rynek. Zauważalna była duża liczba osób mówiących po niemiecku. Ciekawe, czy to jakaś wycieczka.
Ruszyłem w dalszą drogę. Tym razem zaplanowałem dostać się do Szklarskiej od północnej strony Izerów. Miało być lekko, ale musiałem pokonać kilka górek. Gdy dojechałem do drogi krajowej, musiałem zmienić plany. Ostre słońce tuż nad drogą nie wyglądało bezpiecznie. Ktoś mógł mnie nie zauważyć. Pojechałem przez Piechowice. Gdy wróciłem do krajówki, słońce schowało się za górami. Ostatni podjazd i dojechałem do hostelu. Wyszedłem jeszcze na kolację i po drobne zakupy. Gwiazdy na niebie były tak dobrze widoczne. Nic dziwnego, że powstał tam Izerski Park Ciemnego Nieba.
Kategoria góry i dużo podjazdów, Polska / dolnośląskie, kraje / Polska, Góry Izerskie, wyprawy / Szklarska Poręba 2018, rowery / GT

Zawidów, Olszyna, Świeradów-Zdrój

  165.88  08:07
Ruszam wcześnie na dworzec PKP, żeby po godz. 8 znaleźć się w Zgorzelcu. Poranek mroźny, temperatura poniżej 5 °C. O ile w lecie marzy się o cieniu w postaci lasów czy przydrożnych drzew, o tyle dzisiaj marzyłem o ich braku. W nocy był przymrozek, co widać po białej trawie. Wydaje mi się jakby ta jesień przyszła szybciej niż w zeszłym roku.
Równym asfaltem do Sulikowa, dalej terenem i wojewódzką, i nawet nie zauważyłem kiedy znalazłem się w Zawidowie. Wjechałem na sekundę do Czech, ale że podjazd nie miał końca, to zawróciłem. Próbowałem zrobić zdjęcie kościołowi, jednak tylko go objechałem drogami jednokierunkowymi i nie znalazłem wjazdu. Chyba jedynie mieszkańcom dane jest odwiedzanie tej świątyni. Nie pozostało mi nic innego, jak ruszyć do Platerówki. Stąd do Lubańskiego Wielkiego Lasu. Początek dobry, bo jechałem po jakimś starym, rozlatującym się asfalcie, ale rozjeżdżony teren i droga, która nie nosiła już od kilku lat żadnego pojazdu nie były najwygodniejsze. W samym lesie więcej było prowadzenia roweru niż jazdy. W końcu, po pół kilometra przedzierania się, dostałem się na dobrą leśną drogę. Stąd już było z górki do Zaręby, gdzie zatrzymałem się na chwilę – w końcu znalazłem sklep.
Z Zaręby czekał mnie kolejny teren z kamieniami i wielkimi kałużami po jednej stronie lasu i szutrem po drugiej. Wyjechałem w Kościelnikach Średnich. Przedostałem się przez Kwisę po kładce dla pieszych i dojechałem do Olszyny. Miasto albo rozbudowuje się, albo nadal naprawia skutki zeszłorocznej powodzi, co zauważyłem na słupie powodziowym, który stoi obok kościoła.
Słońce grzało, ale mroźny wiatr nie pozwalał zdjąć z siebie bluzy. Temperatura dochodziła do 24 °C. Jechałem tak przez Gryfów Śląski do Mirska, a dalej do Świeradowa-Zdroju. Planowałem zobaczyć to miasto za dnia, jednak gdy zobaczyłem podjazd do centrum – zrezygnowałem. Jechałem dalej, jednak zatrzymała mnie smażalnia ryb. Pomyślałem, żeby coś zjeść dobrego. Niestety obsługa się gdzieś ulotniła i po odczekaniu kilkunastu minut odjechałem. Przed sobą miałem długi podjazd aż do Rozdroża Izerskiego. Z niego – leśnymi drogami przez góry. Planowałem to już w zeszłym roku podczas powrotu z Gór Izerskich, tylko tym razem robiłem to za dnia.
Dojechałem do Rozdroża Izerskiego. Nie sądziłem, że jest tutaj tak wysoko. Pod osłoną nocy podjazdy wyglądają inaczej. Leśna Chata, którą mijałem tutaj rok temu już nie istnieje. Ciekawe co powstanie w jej miejsce. Wjechałem na wygodną drogę leśną. Myślałem, że będzie to jakiś straszny podjazd, a po krótkiej chwili zaczynałem długi zjazd. Zauważyłem ciekawą rzecz, że przy znacznej prędkości nie odczuwa się rynien znajdujących się w drodze. Dostałem się do Chromca tak jak planowałem. Dalej przez Barcinek w stronę Siedlęcina. Jechałem asfaltem aż dojechałem do zakładu metalurgicznego. Nie przyjrzałem się szczególnie mapie przed odjazdem i myślałem, że to będzie droga do kolejnej miejscowości, a asfalt się kończył na bramie. Wjechałem na drogę terenową, którą zjechałem do zapory na Jeziorze Wrzeszczyńskim. A stąd już asfaltami do Siedlęcina.
Miałem przed sobą trochę podjazdów. Najpierw obok Góry Wapiennej, za którą czekał mnie dłuższy zjazd. Obawiając się, że będę musiał robić jakiś niepotrzebny podjazd w tej kotlince, wjechałem na drogę terenową. Myślałem, że to będzie skrót, ale był tak kamienisty, że szybciej pokonałbym ten dystans jadąc dalej po asfalcie.
Czernicę pamiętałem. Byłem tutaj podczas wizyty nad Jeziorem Pilchowickim. Pamiętałem też długi podjazd. Nie miałem wyjścia i zdobyłem po raz drugi Skałę albo raczej jej zbocze.
Z Rząśnika, mając po swojej lewej widok na Ostrzycę, dojechałem do Nowego Kościoła. Byłem coraz bliżej domu. Szybko dojechałem do Złotoryi. Słońce zniknęło za horyzontem, a wiatr, który miał wiać lekko w plecy przeszkadzał coraz mocniej. Kilometry leciały szybciej niż zwykle i do Legnicy dotarłem po godz. 19. Miałem nadzieję, że coś zrobili z ul. Złotoryjską, ale nie, nadal można na niej powybijać zęby.
Jesień jeszcze nie zdążyła pokolorować zbyt wielu drzew, ale te już dotknięte kolorowym pędzlem są bardzo piękne. Coś mi się wydaje, że będę miał dużo czasu, żeby napatrzeć się na zmieniający się krajobraz. Ciekawe dokąd mnie poniesie następnym razem.
Kategoria Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, po zmroku i nocne, setki i więcej, terenowe, kraje / Polska, dojazd pociągiem, Góry Izerskie, rowery / Trek

Góry koloru jesieni

  209.99  11:18
Jeszcze tydzień temu wpadł mi do głowy ten wyjazd, ale ze względu na prognozę temperatury poniżej 5 °C w górach, zamieniłem plan na lasy lubińskie. Prognoza na dziś była optymistyczna (temperatura do 15 °C), więc uznałem, że jadę w góry! Dystans oscylował w granicach 170 km, więc trzeba było wstać wcześniej. Nie udało mi się to i zamiast wyruszyć o godz. 8, pospałem 2 godziny dłużej. Czułem, że brakuje mi energii i nie jechałem tak szybko, jak w trakcie ostatnich wypraw. Mimo że było już przedpołudnie, to na ulicach martwo. Przez cały dzień minęło mnie bardzo mało aut, dzięki czemu mogłem omijać dziury w asfalcie całą szerokością pasa.
Uznałem, że asfaltami przez Górzec jest najszybciej. Trwają tam jakieś prace. Ciekawe co budują. Wygląda mi to na fundamenty słupów elektrycznych. Jeśli rzeczywiście je tam postawią, to tak wiele pięknych drzew zniknie stamtąd... A momentami widok jesieni na Górzcu był olśniewający. Zwłaszcza w pewnym miejscu rośnie jeden gatunek drzewa (nie pamiętam jaki) i wszystko wygląda jak wyłożone złotem :)
Na szczycie wpadłem na pomysł, aby sprawdzić drogę, która teoretycznie mogła być skrótem. Nie miałem ochoty na zjazd do Pomocnego i ponowny podjazd. Pomyliłem się i dojechałem bardzo ładnymi, choć błotnymi drogami leśnymi do Jerzykowa. Przez tę omyłkę czekał mnie ponowny podjazd. Ale jeszcze tam wrócę i na upartego odnajdę ten skrót ;]
Standardowo do Jeleniej Góry przez Kapellę. Na szczycie już wiedziałem, że prognoza pogody sprawdziła się – Kotlina Jeleniogórska jest osnuta mgłą, na szczęście delikatną. W dole tego nawet nie widać, przynajmniej nie za dnia. Zrobiłem małe zakupy i chciałem dostać się na drogę krajową przez Cieplice i Sobieszów. Niestety niepotrzebnie skręciłem za dworcem w prawo i wydłużyłem sobie drogę. Od Piechowic droga była mi ciut znana, bo jechałem tędy kiedyś, choć autokarem.
Nie mam szczęścia do Szklarskiej Poręby. Nie wiedziałem jak ją ugryźć, więc nie było zwiedzania i ruszyłem dalej. Po drodze znalazłem dobrą mapę z wyznaczonymi drogami rowerowymi. Jest ich tutaj naprawdę dużo! I są nawet dobrze oznaczone, dzięki czemu kilka kilometrów dalej uniknąłem wjeżdżania na złą drogę (zrobiłem wcześniej zdjęcie mapy). Dojechałbym pewnie do kopalni "Stanisław" i tyle byłoby z mojej wycieczki.
Droga do Jakuszyc była mokra, ale to pewnie górski standard. Wjechałem na szlak rowerowy nr 13 (zaplanowałem przy mapie, że będę się trzymał 10. i 13.) i starym asfaltem dojechałem do Schroniska Turystycznego "Orle". Musiałem się zatrzymać, bo mostek miał luzy i potrzebowałem go wyregulować, a dodatkowo włożyć dodatkową bluzę. Podmuchy wiatru raz były ciepłe, a za chwilę chłodne i chciałem tych drugich unikać.
Drogą gruntową do Hali Izerskiej, skąd pięknie widać złotą jesień. Drzewa pięknie pokolorowane, aż chce się zatrzymać na dłużej. Jeszcze jak zachodzące słońce oświetlało drzewa, mmm... Dalej do Polany Izerskiej, na której widziałem zachód słońca. Nie wyobrażam sobie spacerować po tych górach, są zbyt płaskie jak na piesze wędrówki. Takie drogi, to tylko rowerem. Dalej kawałek asfaltem Nową Drogą Izerską i w dół Starą Drogą Izerską, którą rowerem można tylko w jedną stronę przejechać. Trzeba było od czasu do czasu zsiąść przez kamienie, kłody lub strumienie. Wjechałem na upatrzoną na mapie drogę asfaltową i nią zjechałem do drogi wojewódzkiej. Ale stąd rozciąga się piękny widok na Świeradów-Zdrój. Trzeba tylko dobrze się przyglądać, bo drzewa są tam wysokie ;)
Jadąc, zostawiałem za sobą nieodwiedzone miasto, nad nim płonący nieboskłon, a przede mną tylko mrok i światło lampki rowerowej. Dojechałem do Rozdroża Izerskiego. Tutaj to planowałem odbić jakimś sposobem na północ do Pilchowic. Nie miałem żadnego planu, gdy wyjeżdżałem z domu. Miałem nadzieję, że na tej polanie odnajdę mapę ze szlakami. Tak też się stało i zaplanowałem drogę przez jakąś przełęcz, czyli kolejny podjazd. Po założeniu drugiej pary skarpetek (wystarczyło na początek, później przemarzałem w stopy) miałem ruszać, ale zaczepił mnie facet w aucie. Zasugerował mi, żebym wybrał asfalt zamiast drogi terenowej, bo jeśli coś stałoby mi się, to pozbieraliby mnie dopiero rano. Zdecydowałem, że będzie to rozsądne wyjście i wybrałem asfalt do Szklarskiej Poręby. Nie lubię przemierzać tej samej drogi dwukrotnie, dlatego postanowiłem wrócić przez Złotoryję.
Bałem się, że w Jeleniej Górze o tej porze może być źle ze względu na mgły. Na szczęście nie było najgorzej, mgły dopiero się zbierały i pojawiały się w niektórych miejscach. Wyjechałem z Kotliny, tym razem jakoś miałem więcej energii, bo podjeżdżałem Kapellę na średnim biegu. Myślałem, że bardziej się zmęczę, ale nawet nie musiałem się przebierać, bo zjazd również był ciepły. Jedynie te stopy...
W Świerzawie zatrzymałem się jeszcze w otwartym sklepie, bo kończyła mi się woda. W drodze do Legnicy czas płynął szybko, ale nawet nie wiem kiedy uciekł, bo do domu dotarłem po północy. Ciepła herbata z miodem postawiła mnie na nogi :) Ja chcę jeszcze raz w góry!
Kategoria Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, Park Krajobrazowy Chełmy, po zmroku i nocne, setki i więcej, kraje / Polska, Góry Izerskie, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery