Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Zawidów, Olszyna, Świeradów-Zdrój

  165.88  08:07
Ruszam wcześnie na dworzec PKP, żeby po godz. 8 znaleźć się w Zgorzelcu. Poranek mroźny, temperatura poniżej 5 °C. O ile w lecie marzy się o cieniu w postaci lasów czy przydrożnych drzew, o tyle dzisiaj marzyłem o ich braku. W nocy był przymrozek, co widać po białej trawie. Wydaje mi się jakby ta jesień przyszła szybciej niż w zeszłym roku.
Równym asfaltem do Sulikowa, dalej terenem i wojewódzką, i nawet nie zauważyłem kiedy znalazłem się w Zawidowie. Wjechałem na sekundę do Czech, ale że podjazd nie miał końca, to zawróciłem. Próbowałem zrobić zdjęcie kościołowi, jednak tylko go objechałem drogami jednokierunkowymi i nie znalazłem wjazdu. Chyba jedynie mieszkańcom dane jest odwiedzanie tej świątyni. Nie pozostało mi nic innego, jak ruszyć do Platerówki. Stąd do Lubańskiego Wielkiego Lasu. Początek dobry, bo jechałem po jakimś starym, rozlatującym się asfalcie, ale rozjeżdżony teren i droga, która nie nosiła już od kilku lat żadnego pojazdu nie były najwygodniejsze. W samym lesie więcej było prowadzenia roweru niż jazdy. W końcu, po pół kilometra przedzierania się, dostałem się na dobrą leśną drogę. Stąd już było z górki do Zaręby, gdzie zatrzymałem się na chwilę – w końcu znalazłem sklep.
Z Zaręby czekał mnie kolejny teren z kamieniami i wielkimi kałużami po jednej stronie lasu i szutrem po drugiej. Wyjechałem w Kościelnikach Średnich. Przedostałem się przez Kwisę po kładce dla pieszych i dojechałem do Olszyny. Miasto albo rozbudowuje się, albo nadal naprawia skutki zeszłorocznej powodzi, co zauważyłem na słupie powodziowym, który stoi obok kościoła.
Słońce grzało, ale mroźny wiatr nie pozwalał zdjąć z siebie bluzy. Temperatura dochodziła do 24 °C. Jechałem tak przez Gryfów Śląski do Mirska, a dalej do Świeradowa-Zdroju. Planowałem zobaczyć to miasto za dnia, jednak gdy zobaczyłem podjazd do centrum – zrezygnowałem. Jechałem dalej, jednak zatrzymała mnie smażalnia ryb. Pomyślałem, żeby coś zjeść dobrego. Niestety obsługa się gdzieś ulotniła i po odczekaniu kilkunastu minut odjechałem. Przed sobą miałem długi podjazd aż do Rozdroża Izerskiego. Z niego – leśnymi drogami przez góry. Planowałem to już w zeszłym roku podczas powrotu z Gór Izerskich, tylko tym razem robiłem to za dnia.
Dojechałem do Rozdroża Izerskiego. Nie sądziłem, że jest tutaj tak wysoko. Pod osłoną nocy podjazdy wyglądają inaczej. Leśna Chata, którą mijałem tutaj rok temu już nie istnieje. Ciekawe co powstanie w jej miejsce. Wjechałem na wygodną drogę leśną. Myślałem, że będzie to jakiś straszny podjazd, a po krótkiej chwili zaczynałem długi zjazd. Zauważyłem ciekawą rzecz, że przy znacznej prędkości nie odczuwa się rynien znajdujących się w drodze. Dostałem się do Chromca tak jak planowałem. Dalej przez Barcinek w stronę Siedlęcina. Jechałem asfaltem aż dojechałem do zakładu metalurgicznego. Nie przyjrzałem się szczególnie mapie przed odjazdem i myślałem, że to będzie droga do kolejnej miejscowości, a asfalt się kończył na bramie. Wjechałem na drogę terenową, którą zjechałem do zapory na Jeziorze Wrzeszczyńskim. A stąd już asfaltami do Siedlęcina.
Miałem przed sobą trochę podjazdów. Najpierw obok Góry Wapiennej, za którą czekał mnie dłuższy zjazd. Obawiając się, że będę musiał robić jakiś niepotrzebny podjazd w tej kotlince, wjechałem na drogę terenową. Myślałem, że to będzie skrót, ale był tak kamienisty, że szybciej pokonałbym ten dystans jadąc dalej po asfalcie.
Czernicę pamiętałem. Byłem tutaj podczas wizyty nad Jeziorem Pilchowickim. Pamiętałem też długi podjazd. Nie miałem wyjścia i zdobyłem po raz drugi Skałę albo raczej jej zbocze.
Z Rząśnika, mając po swojej lewej widok na Ostrzycę, dojechałem do Nowego Kościoła. Byłem coraz bliżej domu. Szybko dojechałem do Złotoryi. Słońce zniknęło za horyzontem, a wiatr, który miał wiać lekko w plecy przeszkadzał coraz mocniej. Kilometry leciały szybciej niż zwykle i do Legnicy dotarłem po godz. 19. Miałem nadzieję, że coś zrobili z ul. Złotoryjską, ale nie, nadal można na niej powybijać zęby.
Jesień jeszcze nie zdążyła pokolorować zbyt wielu drzew, ale te już dotknięte kolorowym pędzlem są bardzo piękne. Coś mi się wydaje, że będę miał dużo czasu, żeby napatrzeć się na zmieniający się krajobraz. Ciekawe dokąd mnie poniesie następnym razem.
Kategoria Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, po zmroku i nocne, setki i więcej, terenowe, kraje / Polska, dojazd pociągiem, Góry Izerskie, rowery / Trek
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa apacj
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]

Nie ma jeszcze komentarzy.
Lasami z Węglińca
Szlak Wygasłych Wulkanów, część 1

Kategorie

Archiwum

Moje rowery