Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Szlak Wygasłych Wulkanów, część 1

104.0205:24
Plan przejechania tego szlaku miałem jeszcze pod koniec wiosny. Przełożył się jednak na jesień. Trochę szkoda, bo chłód i krótki dzień nie były przychylne.
Wyruszyłem przed godz. 10, gdy temperatura rosła od 11 stopni w górę. Szlak zaczyna się w Legnickim Polu i tam się znalazłem. Akurat odbywało się jakieś święto policji i pełno było mundurowych. Możliwe, że przez dużą ilość radiowozów nie zauważyłem początku mojego szlaku, który znajduje się gdzieś na przystanku MPK. Za to na budynku przy drodze do Strachowic znajduje się tabliczka żółtego szlaku z kilometrażem i stamtąd oficjalnie rozpocząłem jazdę Szlakiem Wygasłych Wulkanów.
Do Mikołajowic szlak nie jest w ogóle oznaczony, więc już wiedziałem, że bez mapy przebycie całej drogi jest niemożliwe. Miałem ze sobą turystyczną mapę Gór i Pogórza Kaczawskiego ze szlakiem, także to była moja jedyna nadzieja – w internecie nikt nie udostępnił swojego przejścia trasy.
Za Snowidzą wjechałem na polną drogę, na której nie ma ani jednego znaku. Korzystając z GPS-a, ustaliłem jak należy jechać. Najpierw przeciętna polna droga, a później zarośnięta trawą i krzakami, zapomniana. Dalsza droga została zaorana, i to w bezczelny sposób, bo nawet słupek graniczny leżał wykopany.
Jest niby jesień, a jednak babie lato. Bardzo przeszkadzają te pajęczyny unoszące się w powietrzu. Miałem nadzieję, że nie będę miał z nimi wiele do czynienia.
Szlak Wygasłych Wulkanów jest szlakiem pieszym. Stąd też w Jaworze pojawiły się kolejne problemy, gdy trzeba było przedostać się jednokierunkową pod prąd. Dalej jeszcze na Rynku został zamalowany jeden znak, ale na plus jest możliwość poruszania się rowerem wokół ratusza.
Za Jaworem zaczął się porządny teren. Najpierw po żwirowej drodze, a później droga obok szczytu Rataj. Ponieważ na mapie są oznaczone w tym miejscu Małe Organy Myśliborskie, to postanowiłem na chwilę zboczyć ze szlaku, a gdy natrafiłem na niebieski szlak ścieżki spacerowej, to byłem pewien, że jestem na właściwej drodze. Trafiłem na sam szczyt bazaltowego wzniesienia, a później zsunąłem się po łagodniejszym zboczu, żeby zobaczyć całość z dołu. Niesamowity widok. Dowiedziałem się też, że znajdowało się tam grodzisko z zamkiem, jednak do obecnych czasów niewiele się zachowało.
Dojechałem do Myśliborza, a po wizycie w sklepie zatrzymałem się na Słonecznej Łące, żeby zjeść i odpocząć. Potem ruszyłem wzdłuż Wąwozu Myśliborskiego, zatrzymując się pod Skałką Elfów. Tyle o niej słyszałem, że sam chciałem zobaczyć jakie widoki się z niej rozciągają. Nie udało mi się wjechać, ale rower wepchnąłem aż na sam szczyt. Przepychając się w tłumie, udało mi się zobaczyć skromny widok na pałac w Myśliborzu i wioski leżące za Pogórzem Kaczawskim. Szkoda tylko, że jesień jeszcze nie zdążyła odwiedzić tego wąwozu, bo przydałoby się więcej koloru tym drzewom.
Dalej szlak wyprowadza z wąwozu, niestety znów na zaoraną drogę. Dobrze przynajmniej, że dało się jechać, choć ciekawi mnie jak turyści mają się przedostać po polu tuż przed żniwami. Na zdjęciach satelitarnych Google ta droga jest widoczna – tylko na zdjęciach.
Kolejnym celem była Czartowska Skała. Chciałem być jak najdokładniejszy w przejeździe po szlaku, dlatego spędziłem trochę czasu kręcąc się wokół góry, ale ostatecznie dałem sobie spokój. Szlak po prostu nie jest tam oznaczony. W dodatku dalej prowadził do Pomocnego po zapomnianej drodze i trochę się namęczyłem jadąc po grząskim gruncie.
Lubię lasy, ale ten szlak przydałoby się odświeżyć. Za Kondratowem wjechałem do kolejnego lasu, w którym wytyczenie głównych dróg spowodowało, że te boczne zostały zapomniane. Po gałęziach i różnych odpadach po wycince drzew, szlak pokierował mnie do głównej drogi leśnej, a następnie do Gozdna. Stąd między szopą i płotem dwóch gospodarstw prowadzi rzadko uczęszczana ścieżka, która ciągnie się skrajem lasu do polnej drogi. Niestety też rzadko kto ją odwiedza. Jakimś cudem udało mi się nie zjechać ze szlaku i znalazłem się na ścieżce wyjeżdżonej przez motocyklistów. W oddali było słychać pobzykiwanie ich maszyn, więc starałem się szybko przemieszczać.
Szlak kontynuował po zarośniętej drodze, o której już dawno zapomniano. Jak na złość zgubiłem mapę, a to była moja jedyna pomoc na tym szlaku. Musiałem się kilkaset metrów po tej trawiastej drodze wrócić. Mapa leżała, ciut ubłocona, ale przydała się zaraz za lasem. Tam spotkała mnie niemiła niespodzianka. Droga znów została zaorana, i to tak dawno temu, że nawet na zdjęciach satelitarnych jej nie widać. Spojrzałem na kompas i ruszyłem – niestety po przeoranym polu z dużymi bruzdami uniemożliwiającymi jazdę. Rower cały czas trzeba było ciągnąć. Jak dotarłem do lasu, to znalazła się droga, która teraz prowadzi donikąd (logicznie rzecz biorąc – do pola, ale dla turysty to jest ślepy zaułek). Nie odnalazłem jednak ani jednego znaku, więc zacząłem podjazd w górę tak, jak pokazywała mapa. Odnalazłem żółte znaki i jadąc, dopiero w połowie drogi zobaczyłem, że się wracam. Przebieg szlaku został zmieniony i to dobrych kilka lat temu, ale niestety nikt nie kwapi się do zaktualizowania map. Musiałem źle zinterpretować znak skrętu z wykrzyknikiem w miejscu skrętu starego przebiegu szlaku. Zawróciłem i zaintrygowała mnie ścieżka, którą podążało kilka osób. Prowadziła na szczyt Wielisławki, na której znajdują się ruiny zamku oraz schroniska, a także punkt widokowy, z którego – przy zachodzącym słońcu i miernej widoczności – nie było ładnej panoramy.
Na dole czekała mnie miła niespodzianka – Organy Wielisławskie. W końcu je zobaczyłem z bliska, i są olbrzymie. Poczułem się taki mały stojąc pod nimi. Nie mogłem jednak marnować czasu, bo zbliżał się wieczór. Gdy odjechałem i zniknął mi z oczu szlak, to zorientowałem się, że znów zgubiłem mapę. Odnalazłem ją i uznałem, że to koniec na dziś. Nie udało się zamknąć planu w jednym dniu, ale to wyłącznie ze względu na krótki dzień oraz trudności w poruszaniu się po tym szlaku. Tak samo przecież było na rowerowym szlaku Orlich Gniazd.
Droga powrotna bardzo prosta, bo nie dość, że miałem z górki, to jeszcze wiatr wiał w plecy. Niestety przez chmury szybko zrobiło się ciemno, ale do Legnicy dotarłem przed nocą, poprawiając średnią 16-17 km/h.
Kategoria Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, Park Krajobrazowy Chełmy, setki i więcej, terenowe, kraje / Polska, rowery / Trek
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa rzpok
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]

Nie ma jeszcze komentarzy.
Zawidów, Olszyna, Świeradów-Zdrój
Szlak Wygasłych Wulkanów, część 2

Kategorie

Archiwum

Moje rowery