Wypoczęty i pełen sił ruszam, aby dokończyć moją podróż Szlakiem Wygasłych Wulkanów. Choć miałem pod górkę, to wiatr mi sprzyjał i w Sędziszowej byłem po nieco ponad godzinie ze średnią 26 km/h na liczniku. Niestety po wjechaniu w teren odczułem przeforsowanie po szosie i tempo szybko zaczęło spadać. Dodatkowo temperatura już od rana męczyła, przekraczając po południu 20 °C.
Widoczność nie była najlepsza, ale Ostrzyca, która była moim kolejnym celem, powoli zaczynała się wyłaniać z błękitu nieba. W Sokołowcu poznałem drogę, którą kilka dni temu wracałem ze Świeradowa-Zdroju. Później zjechałem znów w teren, ale tym razem ze sporą ilością kałuż oraz denerwującym babim latem. Pajęczyny były wszędzie. Już wolałbym potrojoną ilość kałuż niż ciągłe ściąganie niewidzialnych nici z twarzy.
Dojeżdżałem do Ostrzycy. Spory podjazd, stromy, ale nie poddawałem się. Minąłem grupkę nieletnich z marihuaną i myślałem, że to wagarowicze, ale im wyżej, tym więcej (już normalnych) uczniów. Z tego powodu, mimo zmęczenia, nie wypiąłem się ani razu. A na samym szczycie jeszcze 40-50 osób. Jednak to, co zrobili było... po prostu brak słów. Stali na drodze tak, że można było między nimi przejechać, a nim do nich dotarłem i jednocześnie osiągnąłem wzniesienie, zaczęli klaskać i wiwatować jak na jakichś zawodach. Dla mnie było to nieopisywalne uczucie. Ciekawe jak to jest na zawodach. Powinienem spróbować. Może ich nie wygram, bo wciąż daleko mi do profesjonalistów, ale dla samego siebie, satysfakcji, emocji – czemu nie? :)
Nie zostałem tam długo. Na Ostrzycy już byłem, a przy tylu turystach nie było mowy o odpoczynku. Wychwyciłem wzrokiem skręt w prawo i od razu zacząłem zjazd. Szkoda, że droga stara i nie dało się szybko zjeżdżać.
Przez Twardocice dostałem się do lasu, w którym ktoś usunął o kilka drzew za dużo podczas wycinki. Trochę się najeździłem zanim odnalazłem właściwą drogę i dotarłem do Czapel. Stąd po piachu i obok kopalni szlak znów się zaciera. Prowadzi na jakąś starą drogę, która kończy się na młodym lesie. Gdybym wiedział, to pojechałbym drogą obok, która nie zmusiłaby mnie do przedzierania się przez roślinność.
W Nowej Wsi Grodziskiej kupiłem coś na ząb (szukałem sklepu już od Proboszczowa) i skierowałem się do Grodźca, omijając maszyny wylewające asfalt. Nie planowałem wjeżdżać na sam szczyt, ponieważ byłem na nim już 2 razy, jednak trochę się zagubiłem. Chyba ktoś się rozpędził podczas malowania znaków szlaku żółtego, bo zauważyłem wyblakły piktogram na słupie daleko za miejscem, w którym szlak skręca. Może to był jakiś bardzo stary przebieg trasy?
Jeszcze raz zgubiłem szlak w Grodźcu, a później po błocie i przez las dojechałem do Uniejowic. W Wojcieszynie pomyliłem się, myśląc, że szlak prowadzi przez bród na Skorze, przez co znowu wykręciłem niepotrzebne metry. Została ostatnia prosta i już miałem znaleźć się w Złotoryi, ale tak prosto nie było. W lesie zabłądziłem, bo szlak prowadził prosto, ale więcej znaków nie znalazłem (drzewa były jeszcze w komplecie). Spojrzałem na mapę i wróciłem się do miejsca, w którym szlak powinien lekko skręcić. Jest to rozwidlenie, na którym również znajduje się piktogram żółtego szlaku. Zarówno ten po prawej, jak i po lewej wyglądają na tak samo stare, więc jak możliwe, żeby prowadziły w sprzecznych kierunkach? Ponieważ droga w prawo nie zawierała już żadnego znaku, to postanowiłem pojechać tą na lewo jako że szlak kiedyś tędy przebiegał. Droga z początku możliwa, ale skończyła się na zaroślach. Wygląda to jakby szlak został wyznaczony 20 lat temu i od tamtej pory nikt się nim nie zajmował. Droga zarośnięta przeróżnymi krzakami, a nawet drzewami. Niegdyś z całą pewnością jeździło tędy dużo pojazdów, bo w zarośniętej części szlaku odnalazłem rozpadający się murowany przepust.
Niestety z powodu nieprzejezdności drogi (nawet przejście jest niemożliwe) musiałem jechać po polu obok. Pod żwirownią odnalazłem żółte znaki, jednak prowadzące tylko do Złotoryi. W drugą stronę już nie, dlatego nie mam pojęcia czy jechałem prawidłowym przebiegiem trasy. Po drodze narzekałem na PTTK, że tylko tworzy szlaki, ale już ich nie utrzymuje. Przecież nie tak trudno jest wysłać kogoś, aby choć raz w roku pokonał trasę i sprawdził czy wszystko z nią w porządku.
Złotoryja mnie zatrzymała na dłużej. Nie mogłem odnaleźć dalszej drogi i na ślepo jeździłem po ulicach, próbując odczytać z mapy czy jadę dobrze. W końcu mi się udało odnaleźć szlak i dotrzeć do skrzyżowania nieopodal Rynku. Niestety nie był to koniec drogi. Szlak miał się skończyć na PKP, a biegnie dalej w nieznanym kierunku. Czy może to jest jakiś inny żółty szlak pieszy?
To był koniec mojej podróży. Już prawie zmierzchało, więc trzeba było pędzić do domu. Na szczęście z górki. Potrzebowałem aż dwóch dni na pokonanie całego Szlaku Wygasłych Wulkanów na rowerze, a co mają powiedzieć turyści poruszający się pieszo? Miło jest przebyć cały szlak, wiedzieć, że się go zdobyło, ale uciążliwe jest martwienie się o to, czy wciąż się tym szlakiem podąża, czy może gdzieś on nie skręcił. Taki problem rozwiązałaby baza szlaków aktualizowana na bieżąco, a nie raz na kilka dekad.