Pojechałem najpierw wzdłuż wybrzeża, a potem trochę po górach. Nie zdążyłem skończyć podjazdu, gdy zaczęło padać. Zaczęło lekko, ale na zjeździe lunęło. Schowałem się pod przydrożnymi bambusami, bo było pod nimi sucho. Po kilkunastu minutach przestało padać, więc dokończyłem zjazd. Przejechałem jeszcze kilka kilometrów, gdy znowu zaczęło lać. Schowałem się pod wiaduktem i telepiąc się z zimna, wrzuciłem na siebie jeszcze jedną warstwę pod kurtkę i długie spodnie na nogi. Padało długo i gęsto. Z mojego pierwotnego planu jazdy wzdłuż wybrzeża przez miasto Kure nie zostało nic. Pojechałem drogą krótszą, choć podejrzewam, że równie górzystą. Deszcz ustał wieczorem, choć było nadal zimno. Ślamazarnie toczyłem się do Hiroshimy. Wyczerpany dojechałem o godz. 20 do kolejnego hostelu. Musiałem odpocząć.
