Kolejny dzień zrobił się nieco luźniejszy. Wybrałem się do drugiego pobliskiego miasta. Temperatura była wyższa niż wczoraj, a i nie wiało. Przynajmniej na początku, bo miałem wiatr w plecy. Pojechałem trochę ulicami, trochę po wałach rzecznych.
W centrum Tokushimy znalazłem mapę z listą atrakcji, więc ruszyłem zgodnie z zaproponowanym szlakiem. Nie były to jakieś wybitne atrakcje, ot cieszące oko wymysły lokalnych architektów. Co ciekawe, z każdą zmianą mojej lokalizacji mapa atrakcji też się zmieniała. Dosyć to mylące, gdyby ktoś chciał podążyć jednym szlakiem, a szlak – wytyczony tylko na mapie – zmieniał się co ulica. Nie wiem, ile tych atrakcji udało mi się zobaczyć na własne oczy, ale trochę mnie znudziły, więc zebrałem się w drogę powrotną.
Zima się powoli zbliża, więc moje polowanie na sklep sportowy, które
zacząłem jeszcze w Kyōto, trwało nieprzerwanie, aż znalazłem kolejne miejsce po drodze do domu gościnnego. Pojechałem tam, walcząc z silnym wiatrem. Przeszedłem większość regałów z rzeczami dla rowerzystów i wybrałem coś dla siebie. Kupiłem jeszcze nowe buty, bo obecne wytrzymały tylko 3 lata. To dużo, bo użytkowałem je dość intensywnie. Ciekawe ile wytrzymają japońskie. Pewnie wyprodukowane w PRC, więc nie powinienem oczekiwać od nich niczego nadzwyczajnego.