Szukając ciekawych miejsc do odwiedzenia, trafiłem na jedno pod Arashiyamą. Nie podejrzewałem, że zejdzie mi tam więcej czasu niż zaplanowałem, ale po kolei. Był piękny dzień, nawet ciepły. Ruszyłem na dobry początkek do Arashiyamy. Policjant poprosił mnie, abym poprowadził rower, ale gdy zsiadłem, dziesięciu rowerzystów właśnie wyjechało z tłumu. Szaleństwo, bo ludzi było okropnie dużo. Ulica została zamknięta dla aut, ustawiono specjalne barierki, a na jej końcu stało kilku policjantów, którzy pilnowali, aby piesi pozwolili autom przejechać przez skrzyżowanie.
Całe szczęście nie planowałem Arashiyamy na dzisiaj. Pojechałem na południe, trafiając na chram Matsunō-taisha. Myślałem, że to mój pierwszy cel, ale niespodzianka, bo jednak nie. Miałem jeszcze kawałek na południe. Zostawiłem rower w przypadkowym miejscu (prawie pod mostem) i ruszyłem pieszo na eksplorację terenu. Pierwsza była świątynia Suzumushi-dera, nazywana również świątynią świerszczy. Nie spodobała mi się kolejka, więc poszedłem dalej, bo i tak nie miałem tamtego miejsca na liście.
Mój pierwszy właściwy cel to Saihō-ji, znana również jako świątynia mchu. Obiekt dziedzictwa narodowego i frustracji. Tak, gdy doszedłem do bram, okazało się, że wymagają zaproszenia, które to można otrzymać poprzez wysłanie kartki pocztowej, a na to potrzeba około tygodnia. Szkoda, bo mech formuje piękne kształty i na pewno spodobałoby mi się w środku.
W ramach pocieszenia przeszedłem się wzdłuż rzeki, gdzie zrobiło się przeraźliwie zimno i nie zaszedłem daleko. Wracając, trafiłem na jeszcze jedną świątynię – Jizō-in. Znana jest też pod nazwą świątyni bambusa. Za dużo tych bambusów tam nie było, ale przynajmniej wszedłem do środka. Był to raczej szybki obchód, bo czas uciekał, a ja miałem jeszcze dwa miejsca na oku.
Ruszyłem w kierunku Uji. Chciałem zobaczyć jedną ze świątyń, którą
latem ominąłem. W połowie drogi uświadomiłem sobie, że nie zdążę przed zachodem słońca. Nie wiem, gdzie uciekł mi cały czas, a chciałem odwiedzić aż 3 miejsca dzisiaj. Aby nie tracić wieczoru, zawróciłem i pojechałem na Gion. Ludzi było równie dużo, co w Arashiyamie. Zrobiłem więc mozolny spacer po turystycznych ulicach. Lubię klimat tamtego miejsca. Tłumy to tylko tło, a ich powolny ruch pozwala zostać dłużej i cieszyć się widokami i zapachami.
Na koniec pojechałem jeszcze do centrum w poszukiwaniu sklepu sportowego. Zima zbliża się powoli i z dnia na dzień robi się chłodniej, więc zaczynam się rozglądać za ciepłymi ubraniami, bo do moich maleńkich sakw zapakowałem bardzo mało rzeczy. Tak szczerze to pierwotnie nie planowałem spędzać jesieni w Kyōto, ale więcej o tym napiszę wkrótce.