Przez ostatnie dwa dni padało. Nie najmocniej, ale na rowerze nie jechałoby się przyjemnie. Mogłem najwyżej wyjść z parasolką. Dzisiaj jednak przejaśniło się, więc wybrałem się do miasteczka Uji, do poleconego chramu.
Gdy ruszałem, było pochmurno, ale po kilku kilometrach słońce zaczęło dawać o sobie znać. Udało mi się pojechać spokojnymi uliczkami, a potem trafiłem nawet na drogę dla rowerów na wale rzecznym. Tylko te blokady wymuszające zejście z roweru. Po co?
Dojechałem do Uji, zostawiłem rower w krzakach (znów brak parkingów) i poszedłem zobaczyć, co tam mają. Przeszedłem się do świątyni Kōshō-ji oraz chramów Uji-jinja i Ujigami-jinja (ten drugi jest uważany za pierwszy chram w Japonii), potem na drugą stronę rzeki Uji-gawa, gdzie znajduje się mnóstwo herbaciarń. Mówi się, że herbata z Uji znana jest z wysokiej jakości.
Była na mojej liście też świątynia Byōdō-in, ale obowiązywała opłata za wejście. Wróciłem do roweru i pojechałem do świątyni Mimuroto-ji. Tym razem wszedłem do środka i kupiłem bilet. Miejsce znane jest jako świątynia kwiatów, ale nie trafiłem w porę. W czerwcu kwitną hortensje, które podczas mojej wizyty wciąż rozwijały pąki, więc tylko kilka krzaków było ładnie przyozdobionych.
To był koniec zwiedzania Uji. Miałem jeszcze do załatwienia jedną rzecz w Kyōto, więc pojechałem na północ pod chram Shimogamo. Miałem tam do odebrania nowy hak do przerzutki, bo
od przyjazdu do Japonii mam z nim problemy. Pozostaje tylko znaleźć czas, aby go zamontować, bo nie chciałem dodatkowo płacić w sklepie rowerowym za usługę. Dodatkowo koła wymagają centrowania, a może i wymiany wszystkich szprych. Same problemy w tej Japonii.
Jako że gonił mnie czas, musiałem wracać do domu. Wybrałem rzekę Kamo-gawa (co można przetłumaczyć jako kacza rzeka) i ścieżkę na wale. W większości droga jest pokryta utwardzonym piachem, ale są też odcinki wybrukowane czy wylane nierównym betonem. Gdyby nie to, byłbym zachwycony. Zwłaszcza że nie ma tam skrzyżowań, a piesi są prawie niespotykani.