Dzisiaj chciałem dokończyć plan z wczoraj i ruszyłem do Uji, aby odwiedzić świątynię Byōdō-in. Było ciepłe, niedzielne popołudnie. Chcąc uniknąć ruchliwych ulic, pojechałem wzdłuż rzek. Nie bez problemów i... niespodzianek. Pierwszą były kwitnące drzewa wiśni. Jesienią. Kto to widział? Matka Natura ma trudny okres. Potem jeszcze pojawiło się kilka przeszkód w postaci murów i ślepych uliczek, i w końcu dotarłem do Uji.
Było późno, gdy znalazłem się pod świątynią. Widziałem kilkadziesiąt osób ustawionych w kolejce, ale w kasie dowiedziałem się, że to osobne wejście na nocny pokaz. Nie miałem zamiaru czekać półtorej godziny, więc kupiłem bilet i wszedłem. Nie opłacało się, bo wstęp do świątyni feniksa był dodatkowo płatny, a z zewnątrz jakoś ona nie powalała widokiem. W kompleksie znajdowało się też muzeum, ale szybko je obszedłem, zwłaszcza że było oblegane przez nieuważną młodzież szkolną.
Zrobiłem kilka ostatnich zdjęć wieczornych, ale podświetlenie świątyni i całego ogrodu miało nastąpić dopiero po wyjściu ostatniego odwiedzającego. Włączyli światła tylko przy wejściu, tak na zachętę. Zaraz za bramą zobaczyłem kilkaset osób ustawionych w kilometrowej długości kolejkę z wieloma zakrętami. Nawet do Wieliczki tylu chętnych nie ma, co tam.
Wybrałem się na spacer po mieście. Chciałem zjeść kilka popularnych w Uji specjałów. Na początek skusiłem się na manjū o smaku matcha, choć nie był na mojej liście. Odwiedziłem kilka sklepów z herbatą, a potem poszedłem odszukać restauracje polecone przez Aki. Niestety obie były nieczynne i zrezygnowany, wróciłem po rower. Akurat wpuszczali ludzi z kolejki, która wydłużyła się jeszcze bardziej. Ciężko było wydostać rower z parkingu pod świątynią. Wróciłem do mieszkania, zatrzymując się przy kilku oświetlonych chramach i świątyniach.