Zatrzymałem się na jeszcze jeden dzień w Ōsace, bo chciałem odpocząć. Nie mogłem się jednak powstrzymać przed odwiedzeniem zamku, bo kompletnie zapomniałem o tym, że zakwitły morele japońskie, czyli ume-no-ki. Chociaż angielskie tłumaczenie to śliwy.
Dużo lepiej się jeździ bez sakw. Szybko dostałem się na zamek, zostawiłem rower na parkingu i poszedłem obfotografować drzewa w gaju śliwkowym. Zauważyłem nawet szlarniki, bardzo często fotografowane ptaki spijające nektar z kwiatów. Niestety zabrakło mi szczęścia i dobrego obiektywu, aby uchwycić je na lepszych zdjęciach. A takie piękne to ptaki.
Pojechałem jeszcze pod zamek, żeby go sfotografować po raz setny, a potem wróciłem do hostelu. Miałem jeszcze trochę czasu przed pracą, więc tym razem spacerowym tempem wybrałem się pod wieżę Tsūtenkaku. Miałem ochotę na negiyaki, czyli wariant japońskiej pizzy z dużą dawką zielonej cebulki. Myślałem, że trafię do restauracji, w której już raz zjadłem to danie zeszłym latem (wczoraj próbowałem bezskutecznie znaleźć podobną restaurację w Dōtonbori), ale albo zmienili się właściciele, albo trafiłem do złych drzwi. Musiałem się pocieszyć modanyaki, w którym głównym składnikiem jest makaron yakisoba.