Od pani Naoko dowiedziałem się o kolejnym miejscu idealnie nadającym się na hanami, czyli podziwianie kwitnących wiśni. Wybrałem się tam z ciekawości.
Przeprawianie się przez miasto idzie mi coraz sprawniej. Dojechałem najpierw do parku Nishi, w którym byłem wczoraj, a potem pojechałem drogą krajową. Minąłem niespodziewanie onsen, w którym byłem kilka dni temu, a potem tak się rozpędziłem, że przejechałem skrzyżowanie o dobrych kilka kilometrów. Nie chciało mi się zawracać, więc wybrałem inną drogę. Okazała się prowadzić przez góry. Do tego od czasu do czasu kropiło, a wielka chmura nadciągała z oddala. Kilka razy chowałem się pod zadaszeniem, ale deszcz szybko przechodził.
W końcu dotarłem do mojego celu. Niestety chmury zepsuły mi zdjęcia i słabe światło nie pozwoliło na uchwycenie dobrych ujęć. Musiałem się nacieszyć tym, co było, a przecież równie dobrze mogło lać. Przespacerowałem się aleją kwiatów i gdy tylko wsiadłem na rower, poczułem kapeć. Jak się okazało, w tym samym miejscu, co ostatnio. Ostry kamyk wszedł w szczelinę i zabrał mi kilkanaście minut cennego czasu.
Powrót do Sendai okazał się zaskakujący. Wzdłuż rzeki ciągnie się wał przeciwpowodziowy. Równy asfalt, brak ruchu, do tego wiatr w plecy. Pojechałbym tak do końca, ale rzeka kończyła się w oceanie, więc odrobinę nie po drodze. Musiałem włączyć się do ruchu i pokonałem ten sam odcinek, co podczas pierwszej podróży po tym mieście.
Po tym jak zostawiłem rower, udałem się do Aki, ponieważ miała odwiedzić ją rowerzystka z Niemiec. Heike od 7 lat znajduje się w podróży. Do wschodniej części Azji dostała się na rowerze. Wyczyn godny podziwu.
Jako że był to weekend, a ja zostałem w Sendai jeden dzień dłużej, miałem wolny wieczór. Wraz z Aki i Heike wybraliśmy się do parku Tsutsujigaoka, aby urządzić tam tradycyjny piknik podczas hanami. Japończycy stają się wtedy bardzo otwarci, bo poznałem ich niesamowicie wielu w ciągu jednego wieczoru. Takie spędzanie czasu jest zdecydowanie przyjemniejsze od pracy tuż przed pójściem spać.