Ugotowałem śniadanie, bo przez brak czynnych sklepów nie miałem nic więcej do jedzenia poza żywnością liofilizowaną. Z wolna zebrałem się i ruszyłem. Było całkiem ciepło, niebo zachmurzone, ale bez opadów.
Pojeździłem tu i tam, zrobiłem zakupy w supermarkecie, który otwierał się na tyle późno, że rano na pewno byłbym głodny, a potem pojechałem na przystań promową. Prom czekał dobre 2 godziny przed wypłynięciem, ale wejście było możliwe dopiero przed rejsem. Brakowało też poczekalni, ale za to zaskoczyła mnie toaleta z darmowym prysznicem. Niespotykane w kraju z prysznicami na monety na kempingach.
Niestety mocno wiało i nawet chowanie się za budynkami na wiele się nie zdało. Przemarzłem i czułem, że to nie polepszy mojej sytuacji. Przynajmniej pół godziny na promie zapewniło trochę ciepła. Na kolejnej wyspie było chłodno. Pojawiło się kilka widoków, ale w burej kolorystyce.
Zjadłem kabanosa z renifera. Był strasznie tłusty, ale tyleż samo miał białka. Potem spotkałem stadko reniferów. Wieczorem dowiedziałem się, że należą one do rdzennych mieszkańców północnej Skandynawii – Saamów.
Wjechałem do Tromsø. Mój szlak poprowadził mnie przez wzgórze, a mogłem objechać wyspę bez takiego podjazdu. Miałem sporo czasu, więc zrobiłem sobie krótką wycieczkę po centrum, a potem spotkałem się z Emīlsem, u którego planowałem zostać na dwie noce. Jeszcze niedawno byłem 4 dni do tyłu z planem, a teraz jadę o 3 dni za szybko.
