Słońce wyskoczyło zza wzgórza, robiąc z namiotu piekarnik. Do tego wiatr zaczął miotać moją sypialnią, że nie miałem szans na dłuższy poranek. Ugotowałem owsiankę i ruszyłem.
Wiatr czasem wiał w plecy, czasem w twarz. Podjazdom też nie było końca. Najgorsze było jednak słońce. Było go za dużo. Zmieniłem plany, bo byłem zmęczony gorącem. Miałem się pokręcić po fiordach, a pojechałem prosto.
Wpadłem na nowy plan. Miałem kilka godzin do stracenia w Olderfjordzie, więc pojeździłem tu i tam, w razie gdyby miało padać podczas kolejnej wizyty w okolicy podczas powrotu. Spojrzałem jednak na prognozę i jest nawet szansa na to, że odwiedzę Nordkapp w bezdeszczowy dzień.
Doczekałem się autobusu. Kierowca zgodził się zabrać rower. Pojawiło się opóźnienie przez skomunikowanie z innym autobusem. Zacząłem odczuwać to piekielne gorąco, przed którym chowałem się w cieniu, ale pojazd działał jak piekarnik. Nie mogę sobie wyobrazić, jak ja wrócę do Polski, gdzie temperatury są dużo wyższe niż śmieszne 25 °C.
Po półtorej godziny dotarłem do Havøysund. Mając dodatkowy dzień, wymyśliłem, że dostanę się do wioski autobusem i wrócę rowerem. Widoki z pojazdu były przepiękne, że aż żałowałem planu. Rozważałem, żeby wysiąść i kontynuować na rowerze, bo tak było nieziemsko pięknie, ale nie chciałem ryzykować, że w drugą stronę autobus mnie nie przewiezie.
Ruszyłem w drogę powrotną, żeby złapać choć kilka ujęć tych widoków, które widziałem z autobusu. Wiatr zaczął przeszkadzać, a na podjeździe myślałem, czy nie prowadzić roweru, bo nie dość, że wiało potwornie, to wiało z przerwami, jak z tym deszczem sprzed dwóch tygodni. Norwegia nadal mnie zaskakuje czymś nowym.
Słońce chowało się za wzgórzami, więc wypatrzyłem kawałek trawy przy kolejnym miejscu postojowym. Tym razem z czynną toaletą. Musiałem schować się za skałami, bo wiatr nie przestawał swojej zabawy. Do tego temperatura długo utrzymywała się na wysokim poziomie. Nie spodziewałem się tego na tej szerokości geograficznej.