Wyjątkowo ruszyłem bez śniadania, aby znaleźć coś po drodze. Poranek był zdecydowanie chłodniejszy niż wczorajszy wyjazd koło południa (jakie to oczywiste). Szybko dostałem się do Sobieszowa. Próbowałem znaleźć miejsce do zaparkowania roweru, ale poza parkingami dla aut był tylko jeden wyjątkowy – dla motocykli.
Dojechałem do samego wejścia na szlak na Chojnik i zostałem zaskoczony, bo był to teren Karkonoskiego Parku Narodowego. Musiałem więc dwukrotnie zapłacić – najpierw za wejście na teren parku, a potem do zamku. Kasjer to miły facet. Pogadałem z nim i powiedział, żebym zostawił rower na przeciwko kasy. Od lat walczy z parkiem o postawienie stojaków, ale park twierdzi, że to nie ma sensu, bo złomiarze działający intensywnie w okolicy ukradną. W ten sposób nie ma parkingu dla rowerów.
Na Chojnik ruszyłem szlakiem czarnym. Było tam odrobinę schodów, ale to tylko uatrakcyjniło wędrówkę. Sam zamek okazał się mniejszy niż sobie wyobrażałem po obejrzeniu filmów pana Jędrka, kasztelana zamku. Nie miałem okazji go dzisiaj spotkać, co mnie dodatkowo zasmuciło. Wspiąłem się na wieżę, połaziłem chwilę po dziedzińcu i pod murami, i jakoś wyszło z tego południe. W zamkowej kawiarni zamówiłem kawę i domowe ciasto – szarlotkę. W magazynach turystycznych dużo czytam o smacznych szarlotkach w domkach górskich. W żadnym jeszcze nie byłem, ale szarlotkę zjadłem dzisiaj bardzo pyszną. Może to zachęta do częstszego podróżowania po górach?
Na dół zszedłem szlakiem czerwonym. Był na tyle prosty, że przemieszczały się po nim auta, ale stopy i tak mnie bolały od stromizny. Nie zabrałem odpowiednich skarpet do wspinaczki.
Porozmawiałem z gawędziarskim kasjerem i pojechałem dalej. Słońce dzisiaj zaszalało, bo temperatura mocno urosła. Skierowałem się do centrum Jeleniej Góry, aby jeszcze bardziej uatrakcyjnić ten dzień. Trafiłem do Cieplic Śląskich-Zdroju. Przespacerowałem się chwilę po deptaku i po parku zdrojowym, aby później dojechać do rynku jeleniogórskiego. Trwał tam festiwal piosenki biesiadnej (przynajmniej takie występy zastałem). Pomyśleć, że za kilkadziesiąt lat ten typ festiwalu może przestać istnieć.
Zdałem sobie sprawę, że od dawna nie stałem na sygnalizacji świetlnej na skrzyżowaniach. Jak ci biedni ludzie żyją w tych górach bez takich udogodnień?
Ruszyłem w drogę powrotną. Słońce świeciło po oczach, ale tym razem nie oślepiało. Wróciłem podobną drogą przez Piechowice, a potem do Doliny Szczęścia, w której znajdował się mój hostel. Na koniec dnia – nie mając dość spacerów – wyszedłem zjeść coś na mieście.