Dzisiaj zrobiłem sobie spacerowy dzień. Tym razem Kanazawa czekała na podbój. Musiałem się tylko dostać do centrum, a tam atrakcja za atrakcją. No, trzeba tylko jeszcze się do nich dostać.
Wśród polecanych miejsc znalazła się świątynia Ninja. Takiej nazwy nie mogłem ominąć, więc był to mój pierwszy cel. Rezerwacja wejściówki poszła szybko i po pół godzinie mogłem wejść z grupą. Przewodnik mówił tylko po japońsku, ale dostałem broszurę po angielsku ze skrótem tego, co mówił Japończyk. Cena wydaje się zbyt wygórowana za pół godziny oprowadzania i mówienia o kilku obiektach. Nie polecam. Na domiar wszystkiego dowiedziałem się, że to miejsce nie ma nic wspólnego z ninja.
Nie pozostało mi nic innego, jak udać się do zamku, ale zanim do niego zajrzałem, poszedłem do Kenroku-en, jednego z trzech najznamienitszych ogrodów Japonii. W założeniu o każdej porze roku jest tam pięknie. Byłem tylko wiosną, więc ciężko mi ocenić, ale akurat kwitły jakieś kwiaty (nie znam się na botanice). Ogromny ogród, jednak strasznie zatłoczony przez swoją sławę.
Resztę wolnego czasu mogłem wykorzystać na odwiedzenie zamku. Kolejny bilet wejściowy mnie jednak zniechęcił. Miałem dość wydatków na dzisiaj, więc tylko obszedłem budowlę. Jak do tej pory jest to największy zamek, jaki widziałem. A właściwie rekonstrukcja XIX-wiecznej budowli. Mimo to mieli rozmach, bo prezentuje się imponująco.