Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Po Toruńskie Pierniki dnia dziewiątego

61.2002:49
Jaki jest najlepszy sposób na spędzenie ostatniego dnia urlopu? Wybrać się na dziewiątą z rzędu wycieczkę! Nie wiedziałem dokładnie jaką drogę miałem do pokonania, aby dotrzeć do domu. Mogłem to jedynie szacować na podstawie mijanych znaków. Wiedziałem jednak, że będzie to długa droga.
Tym razem wyjątkowo wyspałem się. Pewnie dlatego, że do motelu dotarłem przed zmierzchem i miałem mnóstwo czasu na odpoczynek. Śniadanie znów było zapewnione w cenie noclegu. Wybrałem polecaną kiełbasę lokalnego wyrobu, do tego chleb, musztarda i kilka plasterków pomidora. Mało dodatków, zwłaszcza że ten pomidor był taki dobry w połączeniu z wędliną.
Do Torunia miałem 20 km. Uwinąłem się szybko z pakowaniem. Poranek był chłodny, słońce pokazywało się jedynie chwilami. Było 12–14 °C, wiatr chyba boczny, bo nie przeszkadzał. Toruń przywitał mnie nierównymi drogami dla rowerów wyłożonymi kostką. Trafiłem też na nawierzchnię z asfaltu, ale była jeszcze w budowie. Zdecydowanie brakuje ciągłości dróg. Bliżej centrum trafiłem na drogę dla pieszych i rowerów, która bezsensownie skończyła się na przejściu dla pieszych.
Po Starym Mieście poruszałem się pieszo. Owszem, można rowerem, jednak trwały przygotowania do jakiegoś biegu i organizacja ruchu pieszego oraz samochodowego kulały. W Toruniu byłem chyba zbyt długo, bo zawody zdążyły się zacząć i sam miałem problemy z przemieszczaniem się. Mimo wszystko, to miasto jest takie piękne. Kiedyś nawet chciałem tutaj studiować.
Wstąpiłem do Toruńskich Pierników, bo jakby inaczej? Potem jeszcze pojawiłem się w kolejnym obowiązkowym punkcie – punkcie widokowym z panoramą Starego Miasta z drugiego brzegu Wisły. Nawet zbudowali taras, aby uatrakcyjnić tamto miejsce. W końcu skierowałem się na Inowrocław. Trafiłem na drogę dla pieszych i rowerów, która skończyła się na drodze podporządkowanej. Stanąłem więc na światłach, aby wjechać na drogę krajową. Wypiłem niespiesznie napój energetyczny, cofnąłem się 1,5 metra, pomachałem do kamery, zacząłem nawet robić w notatniku zapiski z dzisiejszej wycieczki, i nic – jak przywitało mnie czerwone, tak nie chciało mnie puścić. W końcu, gdy przestąpiłem z nogi na nogę, to po 15 minutach sygnalizacja mnie zauważyła! Wniosek? Nie masz kwadransa – jedź na czerwonym.
Nie wziąłem jednego pod uwagę – nie tylko ja wracałem dzisiaj z urlopu. Pod Toruniem wiele osób wjeżdżało na drogę ekspresową, ale zaraz za węzłem ruch znów wzrastał, i nie wiem, skąd oni się brali. Jako że wokół były same lasy, to z nudów zacząłem zgadywać, patrząc na numery rejestracyjne, do jakich miast wszyscy zmierzają. Słabo mi szło, bo nie mogłem nawet zgadnąć kilku województw, ale to dlatego, że nie we wszystkich byłem. Mimo to było zabawnie, bo mogłem rozruszać szare komórki.
Przed Gniewkowem pojawił się pierwszy zakaz wjazdu rowerem. Obok beznadziejnie nierówna droga dla pieszych i rowerów. Ta niewygoda skończyła się gdzieś w Gniewkowie, ale zaraz za miastem znów pojawił się zakaz wjazdu, jednak z pewną nowością – nie było drogi dla rowerów. Wjechałem na chodnik, bo to chyba mniejszy mandat, ale chodnik był oczywiście z „chorej” kostki. Już sam nie wiem, jak mam jeździć. Powinni zwiększyć wysokość podatków od samochodów osobowych, co zredukowałoby liczbę aut. Mylę się?
W końcu dotarłem do Inowrocławia. Męczyła mnie ta podróż po tych beznadziejnych drogach. Męczył mnie wiatr boczny. Chyba ta cała myśl o ostatnim dniu podróży wysyłała mięśniom sygnały o zmęczeniu, abym jak najszybciej zaprzestał. To wygrało ze mną. Odpuściłem sobie jazdę do Gniezna. Może i lepiej, bo jeśli miałbym jechać drogą krajową wraz z innymi urlopowiczami, to nie czułbym się bezpiecznie. Przespacerowałem się chwilę po mieście, a że byłem głodny, to skusiłem się na fast food. Zjadłem niesmaczną sałatkę i nie najlepsze frytki amerykańskie. Potem ruszyłem w kierunku dworca kolejowego. Na dworcu wiatr porwał moje bilety, które kupiłem moment wcześniej w tymczasowej kasie. Bilet osobowy odzyskałem, na rower musiałem kupić drugi, bo kasjer nie wydał mi kopii. Ile można przewieźć rowerów na jedną osobę w pociągu?
Podsumowując tę 9-dniową wyprawę, przejechałem prawie 1250 km, spędzając łącznie 2 dni i 14 godzin na samej jeździe. Daje to średnio 138,5 km na dzień. Zrobiłem 633 zdjęcia, zwiedzając... dużą liczbę miast i miejscowości, jechałem wygodnie po asfalcie, jak i w wymagającym terenie. Nie spędziłem ani jednej nocy pod namiotem, jak planowałem na początku. Odwiedziłem za to wiele miejsc o szerokim zróżnicowaniu jakościowym i kosztowym. Przez kilka dni mogłem napawać się widokiem morza, brnąć po piaszczystych drogach, oddychać świeżym, leśnym powietrzem. Pierwszy raz płynąłem statkiem ( nie pierwszy promem). Po prostu zebrałem niezliczoną liczbę wspomnień, i już nie mogę się doczekać kolejnej tak długiej przygody.

Kategoria z sakwami, Polska / kujawsko-pomorskie, kraje / Polska, wyprawy / Świnoujście – Hel 2014, dojazd pociągiem, rowery / Trek
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa sudoc
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]

Nie ma jeszcze komentarzy.
O tym, jak ósmego dnia przekroczyłem Wisłę
Terenowo pod Łodzią

Kategorie

Archiwum

Moje rowery