Ruszyłem wcześnie, bo miało padać. Było pochmurno i parno.
Przedostanie się na szlak sprawiło mi nieco problemów. Most, na który prowadził stary chodnik, był dziwny. Po drugiej stronie chodnik się urwał i nie miałem pojęcia co dalej przez brak znaków i szczegółowych map. Zawróciłem i wtedy zwróciłem uwagę na znak końca drogi ekspresowej. Podjąłem raczej dobrą decyzję.
Po porannych przygodach droga była spokojna. Zacząłem dostrzegać lasy bambusowe, a potem nawet wjechałem na drogę otoczoną tymi roślinami. Niebo się przejaśniło i słońce zaczęło, jak co dzień, smażyć. Było do tego tak parno, że widoczność uniemożliwiała podziwianie gór.
W Damyang chciałem spróbować ryżu serwowanego w łodydze bambusa, który jest lokalną specjalnością. Zboczyłem z tego powodu ze szlaku i przespacerowałem się przez centrum. Nic nie znalazłem, a do tego zacząłem się martwić, że przegapiłem punkt z pieczątką. Całe szczęście, gdy już zaczynałem odliczać metry przed zawróceniem, pojawił się drogowskaz. W ten sposób przypadkiem dotarłem do alei z metasekwojami. Koreańczyk poznany wczoraj w domu gościnnym opowiedział mi o tym miejscu, ale nie sądziłem, że tu trafię. Wejście było jednak płatne, więc nawet się nie trudziłem. I tak potem przejechałem po kilku drogach obsadzonych tymi drzewami. Sam widok przypomniał mi o przejazdach
po alejach cedrowych w japońskim Nikkō.
Wspinając się do ostatniej pieczątki na szlaku Yeongsangang, musiałem przejechać po drodze o nawierzchni kauczukowej, którą zwykle można spotkać na drogach dla biegaczy. Ktoś się tutaj nie popisał, bo przez kilka kilometrów czułem się jakbym holował kogoś z urwanym łańcuchem. Nie było lekko.
Kolejna pieczątka i kolejne problemy. Tym razem nie brak tuszu ani wyszlifowany stempel, a jego brak. Pozostała tylko gąbka, która rozkładała siłę nacisku stempla na papierze. W paszporcie rowerowym zostawiłem odcisk gąbki, zrobiłem zdjęcie wybrakowanej pieczątki, moje zdjęcie z budką w tle za sugestią internetu i pojechałem dalej do kolejnego szlaku, ostatniego na mojej spontanicznej liście rzeczy do zrobienia w Korei.
Byłem zaledwie parę kilometrów od początku szlaku, gdy zaczęło kropić. Takie wielkie krople, jakby miało zaraz sypnąć gradem. Ale nie. Nic więcej się nie stało. Wbiłem pieczątkę i pojechałem zgodnie ze szlakiem. Na niebie wisiały ciężkie chmury. Widoki za to cieszyły oko. Wjechałem na drogi pokryte kałużami. Deszcz mnie przegapił. Pozostał tylko zaduch.
Zebrałem jeszcze jedną pieczątkę i zjechałem ze szlaku, aby zatrzymać się na farmie, miejscu mojego noclegu. Ostatnim razem w takim miejscu zatrzymałem się
w Japonii.