Kolejny słoneczny dzień z kwitnącą wiśnią w tle. Ruszyłem w kierunku miasta Utsunomiya, bo szukając noclegu, wyczytałem, że jest tam środek Japonii.
Starałem się jechać po prostej, a że główne drogi prowadziły nieco naokoło, to trochę kombinowałem po osiedlowych, trochę po wałach rzecznych, aż trafiłem do parku Shinonome-kōen, gdzie ludzie spędzali hanami. Sznurek aut oczekujących na wjazd się nie kończył. Widziałem też rowery, więc niektórzy byli przygotowani na taką ewentualność. Przespacerowałem się kawałek, poczekałem też na przejazd pociągu, bo one pięknie komponują się z sakurą.
Znalazłem się w mieście Utsunomiya, a tam trafiłem najpierw na ulicę Shinkawa Sakura Namiki-dori obsadzoną drzewami wiśni, potem pod ruiny zamku z piknikującymi ludźmi, aż w końcu całkowitym przypadkiem, gdy zerknąłem na boczną uliczkę, zauważyłem kładkę z ludźmi. Zatrzymałem się w parku Hachimanyama-kōen, bo zapragnąłem przespacerować się górą. Ludzi było co nie miara. Znalazłem nawet korek po drugiej stronie parku, który towarzyszy wszystkim obchodom okresu kwitnienia wiśni. Przeszedłem po kładce i to w sumie tyle. Zabrałem się w dalszą drogę. Co do centrum Japonii, to jest kilka kategorii i w każdej z nich centrum znajduje się w innym miejscu, więc uznałem to za nic wyjątkowego i zaniechałem poszukiwań.
Jazda do Nikkō nie była ciekawa. Duży ruch zmuszał mnie do poruszania się po chodnikach, a te były bardzo niewygodne, bo znajdowały się półtora do dwóch metrów powyżej drogi, a każde skrzyżowanie z podjazdem na posesję wiązało się ze zjechaniem i ponownym wjechaniem na ścieżkę. Już w Polsce widziałem lepsze rozwiązania. W każdym razie dojechałem do centrum miasta, gdzie chciałem zobaczyć aleję cedrową. Trafiłem niestety na mniej ciekawą (a jest ich kilka) i byłem nieusatysfakcjonowany.
Dotarłem do górnego miasta, gdzie znajdował się mój hostel. Plan był taki, aby zostawić rzeczy i ruszyć do jeziora Chūzenji-ko. Zabrakło czasu, bo zaczynało się ściemniać. Wykorzystałem plan alternatywny i ruszyłem pieszo do świątyni Nikkō Tōshō-gū. Oczywiście była zamknięta, a okolica niczym wymarła (w przeciwieństwie do dnia, gdy jest tam tłoczno niczym na jarmarku). Przespacerowałem się do chramu Nikkō Futarasan-jinja, gdzie, mimo pustek, świeciły się światła w oknach. Zrobiło się chłodno, więc może i dobrze, że nie ruszyłem do jeziora.