Plan sprzed dwóch tygodni w końcu mógł zostać zrealizowany. Wyjątkowo szybko się zorganizowałem i tuż przed godz. 18 ruszyłem na północ. Na ul. Łobzowskiej powinien znaleźć się kontrapas albo przynajmniej droga dla rowerów, bo nadal mam wydłużoną drogę do Krowodrzy. Może gdyby przynajmniej Sienkiewicza nie była jednokierunkowa, to mógłbym pojechać jeszcze krótszą drogą. Spróbuję następnym razem.
Na drodze terenowej do Giebułtowa strasznie się kurzy. Znów napęd będzie do czyszczenia. Mogłoby trochę popadać, bo rozjeżdżony teren zniechęca. Przejechałbym się jakimiś drogami leśnymi. Teraz tęsknię za lasami lubińskimi.
Za Skałą zaczęły się widokowe wzgórza. Piękne, ale męczące. Ogólnie na całej trasie miałem 9 większych podjazdów i kilkanaście mniejszych. Szkoda, że tak mało zdjęć zrobiłem, no ale był wieczór i mój telefon nie dałby rady uchwycić tych widoków.
Tuż za Gołczą wjechałem w teren, żeby skrócić sobie drogę, ale przypadkiem ominąłem gminę Charsznica. Z drugiej strony widziałem zachód słońca, więc nie zdążyłbym dojechać do celu przed zmierzchem astronomicznym.
Ruszyłem do domu. Myślałem o ominięciu drogi krajowej nr 7, ale już mi się nie chciało błądzić po wsiach. Pobocze węższe niż na południe od Krakowa, ale duży ruch powodował, że dobrze widziałem nawierzchnię i nie wpadłem w żadną poważniejszą dziurę. Zgodnie z planem zjechałem z krajówki i skierowałem się do Iwanowic. Droga trochę okrężna, ale wyjścia nie miałem – było ciemno, więc bezpieczniej jechać mniej uczęszczaną drogą.
W Maszkowie minąłem skały wapienne. Jaka szkoda, że było ciemno. Chciałbym tam jeszcze wrócić, bo okolica wygląda na bardzo ładną.
Wjechałem ponownie na drogę krajową i dojechałem do samego Krakowa. Pod kamienicą miałem 99,6 km, więc przejechałem się jeszcze drogami jednokierunkowymi, żeby dobić do setki.