Dzisiaj postanowiłem wybrać się na wycieczkę pociągiem. Pogoda dopisywała, więc zaplanowałem ruszyć o godz. 16. Wsiadłem w ostatniej chwili, przez co bilet kupiłem w pociągu. Miła pani konduktor nie doliczyła mi dopłaty, ponieważ widziała, że się spieszyłem. Dzisiaj podrożał bilet na przewóz roweru...
Nie jeździłem kilka dni, ponieważ w piątek zdjąłem z roweru cały osprzęt. Chciałem oddać rower do przeglądu przedniego amortyzatora oraz centrowania kół. Nie mieli czasu, więc pojawiłem się ponownie w poniedziałek. Byłem przekonany, że centrowanie będzie w ramach kupna kół, ale sępy wyciągną ostatni grosz z człowieka. A amortyzator... bajka. Już zapomniałem jak wygodnie się z nim jeździ, gdy jest sprawny. Szkoda tylko, że serwis jest tak kiepskiej jakości, bo mogli wymienić popękane uszczelki.
Myślałem, żeby pojechać do Jaworzyny Śląskiej, ale zmieniłem plan na Świdnicę, żeby mieć dwie pieczenie na jednym ogniu. Z kilkoma nieznośnymi postojami w Jaworze i Jaworzynie Śląskiej dotarłem na miejsce. Po drodze zaczęły niepokoić mnie chmury. Dużo chmur. Jak wysiadłem, oberwałem jedną, grubą kroplą deszczu, która mnie przestraszyła, że to może być na tyle z wycieczki. Nie rozpadało się, więc kontynuowałem.
Czym różni się rozpoczęcie wycieczki w środku miasta od wjechania do niego? Tym, że w drugim wypadku wiem z daleka co chcę zobaczyć, bo widzę strzeliste wieże. Czułem się zagubiony, nie wiedząc od czego zacząć. Na szczęście (choć w ogóle zapomniałem o tym) przed większością dworców kolejowych znajduje się mapa miasta. Jak się okazuje cały Rynek jest zabytkiem, bo chyba każdy budynek wokół niego jest oznaczony na czerwono. Ruszyłem więc w kierunku tego skupiska historii.
Podoba mi się oznakowanie zabytków – wmurowane w chodnik granitowe płyty wskazujące kolejne interesujące obiekty. Docelowo płyt miało być 37, ale na oficjalnej stronie widzę informacje tylko o 10 przystankach. Cała trasa nazywa się Trasą Książęcą Citywalk. Mając więcej czasu można zobaczyć wszystkie miejsca, jednak ja po objechaniu Rynku i podążeniu za strzałką nie zauważyłem kolejnej tablicy. Widocznie trzeba iść chodnikiem, aby nie ominąć żadnej z nich.
Cóż? Moje zwiedzanie bez wcześniejszego planowania zwykle tak się kończy, że zobaczę parę obiektów i ruszam dalej. Tym razem dodatkowo gonił mnie czas, ponieważ moim kolejnym przystankiem miał być Żarów. Wyjeżdżając z miasta zauważyłem kierunkowskaz na Kościół Pokoju. Nie mogłem przegapić tego, aby go nie zobaczyć, więc podążyłem za znakami. Było po godzinach zwiedzania, ale budowla sama w sobie pokaźna.
Następny przystanek w Żarowie, choć po drodze miałem widok na Masyw Ślęży, który jest coraz to bliżej. Jeszcze trochę i zdobędę ten szczyt. W Żarowie chciałem zobaczyć zamek, ale nie wiedziałem gdzie się znajduje. Teraz wiem, że byłem bardzo blisko. Może kiedyś tam wrócę? Nie mogłem długo szukać i ruszyłem dalej. Niestety pogoda znów o sobie przypomniała i zaczęło kropić. Na szczęście niedługo i do końca dnia pozostało tylko zachmurzenie.
W Jaworzynie Śląskiej trochę się pokręciłem i zatrzymał mnie pewien jegomość. Bardzo związany z klubem PTTK, dlatego opowiedział mi trochę historii o nim. Pokazał mi też drogę do Muzeum Przemysłu i Kolejnictwa na Śląsku, a ta nie jest dobrze oznaczona. Warto się wybrać kiedyś, bo spodobały mi się te maszyny, jeszcze gdy jechałem pociągiem do Świdnicy.
Chciałem przejechać przez Pastuchów, aby zobaczyć tamtejszy zamek, ale wyjechałem złą drogą i już nie zawracałem się. Trzeba było jadąc z Żarowa zahaczyć o tamtą miejscowość. Mimo to omijając Strzegom, dojechałem do Morawy, w której zobaczyłem pałac. Nie omieszkałem do niego zajrzeć. Wjazd przez park, tylko ta brama z kamerą wygląda jakby to był wjazd na teren prywatny. Dopiero tablica z mapą parku upewniła mnie o publicznym charakterze obiektu. W pałacu znajduje się przedszkole, ale bramka na dziedziniec była otwarta, więc zrobiłem kilka zdjęć i ruszyłem dalej.
Szukając optymalnej drogi powrotnej, z Jaroszowa chciałem dostać się do Lusiny, ale niestety moja mapa nie jest tak dokładna i dojechałem do Dębnicy. Słońce łypnęło do mnie swoim czerwonym okiem, że trzeba się pospieszyć. Pojechałem do Postolic drogą wojewódzką, a później po prostej do Legnicy, mijając przed Taczalinem kilkanaście skrzynek wypełnionych pachnącymi truskawkami. Że też nie boją się zostawiać tych owoców, gdy ich zapach tak uwodzi.