Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2013

Dystans całkowity:1040.12 km (w terenie 123.58 km; 11.88%)
Czas w ruchu:47:00
Średnia prędkość:22.13 km/h
Maksymalna prędkość:56.90 km/h
Suma podjazdów:6943 m
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:86.68 km i 3h 55m
Więcej statystyk

Zamek w Jaworze

53.5602:15
Po prawie tygodniu znów na rowerze. Dzień miałem pełen sprawunków, więc wyjść udało mi się dopiero wieczorem. Odebrałem też nowe przednie koło w Worbike'u, bo aż strach było jeździć na poprzednim. Myślałem o Wojcieszowie, jednak jak już ruszyłem, to zorientowałem się, że mam wszystko (od mapy po ciepłe ubranie w plecaku) oprócz świateł, które zdjąłem podczas ostatniego czyszczenia roweru. Miałem więc zaledwie 2 godziny zanim ściemni się. Wybór niewielki, więc postanowiłem dojechać do Jawora przez Legnickie Pole i wrócić przez Warmątowice Sienkiewiczowskie.
Jawor zrobił mi taką niespodziankę, że skręcając w złą stronę i nie chcąc jechać przez Rynek, dojechałem do zamku. Teraz już wiem, że mijałem go kilkakrotnie, nie zwracając nawet uwagi, że on tutaj jest. Niestety jego wygląd bardzo odstrasza, głównie przez ostatnie przeznaczenie tego miejsca, jakim było więzienie do lat 50. ubiegłego wieku. Teraz jest tam kilka lokali usługowych, ale na wyższych piętrach wciąż tkwią kraty w oknach.
Po obejrzeniu całego zamku przyszła pora na powrót przez Stary Jawor. Wymyśliłem po drodze, że pojadę przez Bartoszów, żeby wykorzystać cały dostępny czas przed zmierzchem. Skręciłem na Złotniki i tędy dojechałem do stacji kolejowej Nowa Wieś Legnicka, a że obok torów biegła droga, to moim zwyczajem postanowiłem ją zbadać. Jechałem najpierw po bruku, później po drodze terenowej, która z czasem przekształciła się w ścieżkę, a w sumie w singletrack za sprawą miejscowych rowerzystów. Jedynym problemem są tutaj krzaki, które niebezpiecznie zasłaniają dalszą drogę (nie jest to z pewnością jednokierunkowa).
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, rowery / Trek

Mokro w Szczytnikach nad Kaczawą

54.2402:50
Kolejny dzień przerwy od deszczu. Dzisiaj ruszyłem bez mapy i bez planu. No, może jedynym planem była jazda na północny-wschód ze względu na kierunek wiatru. Ze względu na obfite opady nie miałem ochoty zabawę w błocie, ale mimo to wjechałem w terenową drogę na Starych Piekarach. Kałuże jak zawsze, więc nie jechałem nią dalej w kierunku Pawic. Skierowałem się na Pątnów Legnicki i tam o dziwo znów wjechałem w teren, uznając, że nie będzie tak źle. I rzeczywiście nie było, bo zamiast jechać drogą prosto, to odbiłem w las, a dalej na starą trasę.
Pomyślałem, żeby dostać się w okolice Wielowsi, więc omijając asfalt dostałem się do Miłogostowic. Teren był nadal przejezdny, więc chciałem go więcej. Omijając wybrukowaną drogę wjechałem na kolejną polną drogę, która wciągnęła mnie w las. Niestety tutaj już był horror. Dużo wody i błota. Jakoś udało mi się przejechać i dostać do bardziej utwardzonej drogi, którą dojechałem do Buczynki. Żółty szlak wokół Legnicy zarasta coraz bardziej. Na pewno to samo dzieje się ze szlakiem czerwonym wokół Lubina. Pewnie daruję go sobie i objadę z najbliższą okazją to miasto szlakiem niebieskim, ale rowerowym.
Nie byłem w najlepszej formie, bo nawet jak próbowałem jechać szybciej, to moja średnia nie powalała mnie jak zwykle. W Miłosnej skręciłem w kierunku Prochowic, żeby oszczędzić sobie wysiłku i pojechać krajową 94 z wiatrem do Legnicy. Po drodze zdążyłem się rozmyślić i skręciłem w Gogołowicach na drogę, którą kiedyś jechałem, ale że byłem tam bardzo dawno temu i wydaje mi się, że miałem wtedy problem z przedostaniem się, to nie ryzykowałem błądzenia. Jechałem dalej i dopiero skręciłem w drogę leśną, która była mi bardziej znana.
Ponieważ plan jazdy przez Prochowice nie udał się, to chciałem nadal dostać się do drogi krajowej. Byłem po prostu ciekaw jednego wiaduktu kolejowego i w Szczytnikach nad Kaczawą skręciłem w przypadkową drogę z nadzieją na osiągnięcie celu. Minąłem kopalnię żwiru i jezioro, tonąc od czasu do czasu w błocie. Jechałem ciągle prosto na ile była widoczna droga. Słyszałem w oddali hałasy łamanych drzew i mnie ciekawiło co to. Okazało się, że Kaczawa przybrała na sile i niosła ze sobą tony śmieci, używając ich do łamania gałęzi drzew chylących się ku wodzie. Wyglądało to jak woda powodziowa. Byłem jednak na tyle ciekawski, że jechałem wzdłuż rzeki i jak skończyła się droga, to zacząłem jechać po polu w nadziei na znalezienie innego szlaku, bo nie lubię jeździć tą samą drogą jednego dnia. Jak usłyszałem chlupanie, to zauważyłem, że jadę w wodzie. Zawróciłem mimo wszystko, bo teren dalej tylko opadał. Dziwne, że nie ugrzązłem, skoro zalegała tam woda.
Jeszcze spróbowałem kilku dróg po dojechaniu do lasku, ale one też się kończyły w zalanym wodą polu. Nie pozostawało mi nic innego jak wyjechać stamtąd i wrócić wioskami do domu. Po drodze przystanąłem, żeby wyciągnąć garść trawy z napędu. Już dawno nie miałem tak brudnego roweru. A mogłem uważać.
W Bieniowicach mogłem skręcić w kierunku Szczytnik Małych i miałbym swoją krajówkę, ale nie pamiętałem o tym łączniku. Od jakiegoś czasu szukam taniego mapnika, żeby trzymać mapę na kierownicy, a nie w plecaku. Dzięki temu unikałbym wielu niepotrzebnych postojów i pomyłek. Niestety jeszcze nie znalazłem niczego interesującego.
Zaczynała nadchodzić ciemna chmura, dlatego też zrezygnowałem z drogi do Kunic i zmęczony pojechałem prosto do domu. Jeszcze przecież będę miał okazję przejechać się w tamtym kierunku.
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, terenowe, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery