Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Dnia piątego przyszła mgła

  141.34  07:11
W domku było zaledwie 8,8 °C, gdy się obudziłem. Nie chciałem wstawać, ale musiałem dzisiaj pokonać jak największy dystans, aby choć kapkę odrobić stratę z wczoraj. Gdy przyzwyczaiłem się do zimna, wyruszyłem – znów tuż przed godz. 9.
Do pokonania miałem teren wojskowy, który mógł być niedostępny przy określonych warunkach, jak to jest w Biedrusku. Wjechałem na niebieski szlak rowerowy. Na początku nawierzchnia była z igliwia, potem z męczącego piasku. Dotarłem do drogi brukowej. Obok znajdują się ogrodzenia obszaru wojskowego, ale bez strażnika przy bramie. Nieopodal znajduje się miejsce odpoczynku z tablicami informacyjnymi. Dowiedziałem się, że ścieżka rowerowa z Pogorzelicy do Mrzeżyna biegnie ciut inną drogą, bo nie po szlaku, który przebyłem, ale tak czy inaczej, wiedziałem, że uda mi się przedostać do kolejnej miejscowości. Problemem były jednak moja ciekawość oraz ograniczoność OpenCycleMap. Zamiast skręcić wraz ze szlakiem, pojechałem prosto, kończąc na bramie pilnowanej przez mundurowych. Gdyby chociaż stał tam znak ślepej uliczki, to nie próbowałbym zbaczać ze szlaku. Wydłużyłem sobie tylko jazdę po wybrukowanej drodze.
Po wydostaniu się z lasu wjechałem do Mrzeżyna. Tam jakoś dotarłem nad brzeg portu, ale spacerowałem tylko chwilę, aby nie tracić cennego czasu. Poranek stawał się cieplejszy, niż wczoraj przewidywałem. Zaczęła się męka na drogach dla rowerów. Najpierw był niewygodny asfalt, potem kostka, kostka z progami zwalniającymi (monstrualne krawężniki). Był też asfalt, ten wygodny, i czerwony szuter. Nie zabrakło znaków zakazu wjazdu rowerem.
Nawet nie wiem kiedy wjechałem do Kołobrzegu. Na niektórych drogach jest tak wąsko i tłoczno, że szybciej się można przedostać pieszo niż rowerem, a co dopiero autem. Nie zwiedzałem za dużo, bo nawet nie wiedziałem co zwiedzać. Brakowało jakiegokolwiek planu tego miasta. Przejeżdżając obok dworca kolejowego, zauważyłem mgłę sunącą się od morza. Z początku nie wierzyłem, że mgła może najść tak szybko, ale dostałem się na molo i uwierzyłem. Prognoza pogody była jednak nieomylna. Mgła skrywała wszystko w odległości kilkuset metrów. Z końca mola prawie nie było widać plaży.
Zatrzymałem się w jakiejś restauracji, przy której w widocznym miejscu zostawiłem rower. Zamówiłem solę, ale cała ociekała tłuszczem. Stwierdziłem, że muszę następnym razem spróbować ryby grillowanej. Temperatura wciąż spadała. Termometr wskazywał 14 °C. Założyłem cieplejsze rękawice i mogłem jechać dalej. Z początku miałem włożyć także spodnie, ale przywykłem do chłodu i zrezygnowałem z nich. Ruszyłem szlakami R-10 i Bike the Baltic. Zastanawiało mnie to, że ten drugi szlak zaczął się w Kołobrzegu, choć nazwa sugeruje trasę wokół Bałtyku. Pomyślałem, że może znakowanie nie zostało ukończone.
Drogi dla rowerów w Kołobrzegu są miejscami całkiem dobre. Nawet znalazły się drewniane kładki. Zatrzymałem się na chwilę przy Solnym Bagnie (niektórzy nazywają je Smolnymi Bagnami), aby móc chwilę podziwiać krajobraz tego miejsca. Mgła nadawała nuty tajemniczości tym bagnom. Niestety gdy wyruszałem, zapomniałem o okularach pozostawionych na ławce, ale zorientowałem się w miarę szybko, że nie mam nic na nosie i, na szczęście, odzyskałem je.
Pokonałem aż kilkanaście kilometrów po drogach rowerowych od Kołobrzegu do Ustronia Morskiego, głównie z gorszej jakości kostki brukowej. W Sianożętach na drodze dla rowerów spotkałem zakaz wjazdu (droga jednokierunkowa) bez tabliczki T-22, a potem zakaz ruchu, również bez żadnej tabliczki, mimo że drogą prowadzi szlak rowerowy. Tutejsi drogowcy słabo znają polskie prawo. Jechałem dalej wieloma drogami leśnymi. Dowiedziałem się na jednej z nich, że szlak Bike the Baltic prowadzi tylko do Koszalina. To bardzo myląca nazwa. Chętnie jednak wybrałbym się w podróż po zagranicznej części szlaku. Ciekawe jak to wygląda w Szwecji i Danii.
W całej gminie Mielno mijałem co chwila plakaty przeciwko energii jądrowej. Zastanawiało mnie skąd taka niechęć do atomów (wszędzie hasła typu „Nie dla atomu”). Ktoś nie uważał w szkole na chemii? W samym Mielnie pokręciłem się chwilę za jakąś restauracją, bo miałem ochotę na grillowaną rybę. Sezon jeszcze się nie zaczął i dużo miejsc jest zamkniętych, a jak już trafi się coś otwartego, to nie ma gdzie zostawić roweru. Pojechałem głodny dalej, na wschód. Zrezygnowałem z planu odwiedzenia Koszalina, bowiem każda minuta była na wagę złota. Nic straconego, ponieważ na pewno jeszcze wrócę w te strony.
Przestałem odczuwać ciężar sakw. Manewrowałem rowerem, jakby ważył zaledwie 20 kg. Jedynie na progach zwalniających (krawężniki na drogach dla rowerów) jest inaczej, gdy ciężki tył jest mocno przyciągany do ziemi i nie można podskoczyć z rowerem. Mógłbym tak jeździć bez końca po jakichś normalnych drogach.
Nawet nie wiedziałem, czy czuję bryzę morską czy może mgłę, która wciąż mnie otaczała. Jechałem nadal przed siebie, a temperatura nie zmieniała się ani trochę. W Łazach nie chciałem sprawdzać, czy przejadę drogą leśną wzdłuż jeziora Bukowo. Chyba jedynym wyjściem była przeprawa po piachu, ale ja nie miałem na to ochoty. Musiałem ominąć jezioro i wybrałem okrężną drogę. Gdy tylko wyjechałem kilkaset metrów od brzegu morza, mgła nagle znikła, pojawiło się słońce i zacząłem rozpływać się od gorąca. Dojechałem do jednych z najbardziej chorych dróg dla rowerów, jakie kiedykolwiek widziałem. Dlaczego blachosmrody mają tak dobrze, a rowerzystów traktuje się jak ostatnich śmieci? Rodzaj nawierzchni, szerokość drogi, progi zwalniające, odcinki biegnące niebezpiecznie blisko słupków, ogrodzeń, drzwi i bram wjazdowych, brak ciągłości dróg oraz latanie z prawej na lewą stronę ulicy, bo ktoś postawił znaki zakazu wjazdu rowerem. Przez to całe zdenerwowanie przegapiłem szlak R-10 i wydłużyłem sobie drogę. Wjechałem na jakiś remontowany odcinek z równym asfaltem, obok którego biegnie 1-metrowej szerokości droga dla pieszych i rowerów. Dlaczego?
Zbliżając się do Dąbków, wróciłem do mgły. Miałem jej powoli dość, no ale lepsze to niż deszcz. Potem jeszcze kilka razy byłem we mgle lub słońcu, aż dotarłem do słonecznego Darłowa. Było późno, więc tylko zrobiłem zakupy w Żabce i ruszyłem do Darłówka, w którym mgła znów mnie dopadła. Po wizycie na molo, na którym byłem ostatnio w 2009 roku, pojechałem dalej, aby po mierzei dotrzeć do miejscowości Wicie. Droga okazała się być zamknięta z powodu remontu. Ktoś na skuterze ominął zakaz, ja jednak zdecydowałem się zatrzymać w Darłowie na nocleg i spróbować przejechać tamtą drogą z rana, ponieważ robiło się coraz chłodniej. Najpierw szukałem noclegu, jeżdżąc po mieście i dzwoniąc pod numery z reklam. Albo nikt nie odbierał, albo numer był nieaktualny, więc zacząłem poszukiwania przez internet. W międzyczasie temperatura spadła do ok. 5 °C. W końcu znalazłem kwaterę prywatną w Darłówku Zachodnim. Cena standardowa, ale standard dużo wyższy, bo miałem ogrzewanie. W końcu ciepło, po tylu godzinach spędzonych we mgle. Mam 1 dzień opóźnienia.

Kategoria setki i więcej, z sakwami, terenowe, Polska / zachodniopomorskie, kraje / Polska, wyprawy / Świnoujście – Hel 2014, rowery / Trek
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa apoto
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]

Nie ma jeszcze komentarzy.
Morze dnia czwartego
Straszny park – dzień 6

Kategorie

Archiwum

Moje rowery