Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

Polska / zachodniopomorskie

Dystans całkowity:4854.87 km (w terenie 691.43 km; 14.24%)
Czas w ruchu:253:15
Średnia prędkość:19.17 km/h
Maksymalna prędkość:52.00 km/h
Suma podjazdów:22985 m
Maks. tętno maksymalne:130 (66 %)
Maks. tętno średnie:154 (78 %)
Suma kalorii:26198 kcal
Liczba aktywności:39
Średnio na aktywność:124.48 km i 6h 29m
Więcej statystyk

Park Narodowy „Ujście Warty”

  106.62  05:47
Poranek przywitał mnie temperaturą na plusie. W nocy padało, więc ulice były mokre. Wiatr nieznacznie się zmienił, ale wciąż wiało z południa. Kontynuowałem podróż na północ.
Szlak Zielona Odra biegł po wale. Kostka nie była wygodna, ale lepsze to niż płyty z betonu. W końcu też doczekałem się asfaltu. Jesienią widziałem rowerzystę mknącego po nim. Nareszcie i ja mogłem przekonać się, jak cienką warstwę asfaltu wylali. W wielu miejscach nadaje się do remontu. Nie nacieszyłem się długo, bo kostka wróciła, a potem zmieniła się w dziurawą gruntówkę.
W Kostrzynie tylko zatrzymałem się na rozgrzewającą kawę i ruszyłem po szlaku R1 biegnącym drogą krajową. Bardzo malowniczy. Zatrzymałem się niemal na każdym punkcie widokowym. Rozebrana linia kolejowa biegnącą wzdłuż tej ruchliwej drogi prawie idealnie nadaje się na drogę dla rowerów. Prawie, bo biegnie po niewłaściwej stronie drogi, ale dużo aut na niemieckich blachach wyprzedza niebezpiecznie blisko, więc taka inwestycja poprawiłaby bezpieczeństwo.
Dojechałem do Słońska. Miałem dylemat – jechać szlakiem przez park lub przez wioski, by podziwiać nadwarciańską architekturę, pełną szachulców i murów pruskich. Wybrałem pierwszą opcję i widoki były fenomenalne. Przynajmniej póki słońce nie schowało się za chmurami. Potem zachwyt opadł. Dotarłem do przeprawy promowej i znów musiałem zmienić plany. Była nieczynna, więc zwiedzanie północnej części parku zostawiłem sobie na lato. Tak samo architekturę na południe od Warty.
Tymczasem pojechałem do najbliższego mostu, kontynuując podróż na północ. Przejechałem przez wzgórze pełne anomalii, bo mijałem dużo śniegu na niektórych odcinkach. Potem tak się rozpędziłem, że źle pojechałem. Korygując błąd, pojechałem polną drogą, na której wpadłem w poślizg i wylądowałem w rowie. Nie wiem, jakim cudem straciłem równowagę. Krzaki wyhamowały mnie i dzięki temu nic złego nie stało się, a nawet utrzymałem równowagę. Na szczęście był to niemal koniec przygód. Czekały mnie jeszcze tylko dziurawe drogi, jazda po zmroku, ostatnia krajówka i znalazłem się w Myśliborzu.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, Polska / lubuskie, Polska / zachodniopomorskie, setki i więcej, terenowe, wyprawy / Odra 2022, z sakwami, rowery / Fuji, Park Narodowy „Ujście Warty”

Starym Kolejowym Szlakiem ku morzu

  119.16  05:47
Dzień zaczął się diametralnie inaczej niż wczoraj. Niebo było bezchmurne, nawet świeciło słońce, tylko pojawiła się mgła. Licznik pokazywał temperaturę 2,5 °C. Póki jechałem, było ciepło, ale nie mogłem powstrzymać się i nie zrobić paru zdjęć. Wtedy poczułem chłód poranka.
Droga do Połczyna-Zdroju była mokra i pokryta liśćmi, jak odcinek ze Złocieńca. Zdawać by się mogło, że nocą jechało mi się pewniej. Dotarłem do końca i zawiodłem się. Byłem przekonany, że dalej będzie nowa droga dla rowerów, a z przydrożnej mapy – których w Zachodniopomorskiem jest odpowiednio dużo – wynikało, że do Białogardu miałem jechać drogami lokalnymi. Zjadłem śniadanie i rozgrzałem się w jedynym czynnym miejscu w tym miasteczku – na stacji benzynowej, i ruszyłem dalej. Przynajmniej mgła zniknęła.
Zaraz za chodnikiem udającym drogę dla rowerów pojawiła się asfaltowa droga dla rowerów na nasypie dawnej linii kolejowej. Daleko nie prowadziła, ale była nowa i wygodna. Później jechałem przez wioski i wzgórza. Droga była wąska, a na jednym odcinku tak wąska, że aż strach było jechać. Kierowcy wyprzedzali na gazetę, byle nie zjechać z asfaltu na pobocze. W dodatku jakiś śmieć zniszczył na tym odcinku rowerowe znaki drogowe. Po co takie zero żyje?
W Białogardzie nie chciało mi się zwiedzać, pojechałem dalej. Szlak znikł, więc dojechałem do Karlina, gdzie znajdował się początek drogi na nasypie dawnej linii wąskotorowej. Stary Kolejowy Szlak jest nadal w planach dla tej trasy, ale mam nadzieję, że ktoś się tam opamięta. Droga jest równa, ale skrzyżowania to jakaś pomyłka. Na każdym, nawet z zarośniętą ścieżką czy raz nawet z wjazdem na posesję, stoi znak stop. Na kilku nawet postawili tabliczki nakazujące, by zsiąść i przeprowadzić rower przez drogę. Oczywiście żadnego przejścia dla pieszych. To już szlak Kolej na rower okazuje się być dużo dojrzalszy.
Im dalej na zachód, tym więcej spotykałem wyrwanych znaków i zniszczonej infrastruktury. Co za bydło tam mieszka? Widać też było ślady pojazdów jadących wzdłuż tych dróg dla rowerów. Niektóre biegły wprost do posesji, więc nietrudno domyślić się kilku sprawców. Na jednym skrzyżowaniu szlak w ogóle zdawał się przepaść – zero znaków, zero asfaltu. Odnalazł się dopiero kilkaset metrów leśnego błota dalej. Szlaki mają niespełna 10 lat, ale po stanie nawierzchni dałbym im nie więcej niż 5. Szkoda tylko, że tylu tam wandali.
Gościno nie było gościnne. Na drogach dla rowerów było zero znaków pionowych, ale zauważyłem jeden poziomy. Ktokolwiek zarządza tymi drogami, nie zna przepisów ruchu drogowego. Może gdybym nie jechał obwodnicą, to nie narzekałbym. Miasto jest jednak łącznikiem szlaków w dorzeczu Parsęty, które powstały na nasypach linii kolejowych i po obwodnicy biegł rzekomo odcinek łączący z zachodem i północą. Sama obwodnica powstała na miejscu nasypu i stąd rowerzyści stali się balastem, który zrzucono na te dziwne chodniki.
Kolejny odcinek drogi na dawnej linii wąskotorowej biegł do Kołobrzegu. Nawierzchnia przestała być równa. Korzenie drzew mocno ją naruszyły. Do tego pojawiło się dużo błota – już nie tylko spowodowanego gnijącymi liśćmi, ale też naniesionego przez pojazdy. Przynajmniej do granicy z gminą Kołobrzeg, która na przekór gminom w dorzeczu Parsęty użyła kostki do budowy dróg. Kostka leciała prawdopodobnie do centrum miasta, więc postanowiłem sprawdzić inną drogę. Na mapach oznaczona była jako łącznik ze szlakiem R-10. Na początku była ładna, asfaltowa, ale potem kostka i tak zdominowała drogę.
W Kołobrzegu chciałem przejechać się kawałkiem szlaku R-10. Przespacerowałem się po zatłoczonym molo, na którym zaczęli pobierać opłaty za wstęp. No, przynajmniej w sezonie. Potem ruszyłem na wschód. Chciałem zobaczyć drewniane pomosty, które zapamiętałem z podróży wzdłuż wybrzeża. Zobaczyłem tylko jeden i zdziwiłem się, bo myślałem, że jest ich więcej.
To był koniec podróży. Dojechałem do krajówki, aby wrócić do centrum Kołobrzegu, zrobiłem zakupy i skończyłem podróż na dworcu. Pociąg nie miał przedziału dla rowerów, a ja nie miałem linki. Zostawiłem rower na końcu składu i usiadłem w pierwszym przedziale, który i tak był pusty, podczas gdy moja miejscówka znajdowała się po drugiej stronie wagonu.

Kategoria dojazd pociągiem, kraje / Polska, mikrowyprawa, po dawnej linii kolejowej, Polska / zachodniopomorskie, setki i więcej, rowery / GT

Kawałek Starego Kolejowego Szlaku

  103.68  04:55
Od paru tygodni planowałem jechać w góry, oglądać złotą jesień, ale prognoza pogody (widziałem nawet deszcz ze śniegiem) i praca wciąż mi w tym przeszkadzały. Plan alternatywny to mikrowyprawy. Od dawna chodził mi po głowie Stary Kolejowy Szlak. Nie został jeszcze ukończony, ale – jak reszta zachodniopomorskich szlaków – zachęcał do eksploracji. Jechałem kiedyś odcinkiem ze Złocieńca do Połczyna-Zdroju. Zostały oddane kolejne odcinki, więc miałem okazję je zbadać.
Po wczorajszym deszczu było nadal mokro. Wsiadłem do pociągu do Piły, aby skrócić sobie drogę, bo na tę podróż chciałem poświęcić tylko 2 dni. Byłem jedynym rowerzystą i jedynym pasażerem w wagonie. Słońce świeciło całą drogę, ale na stacji przywitało mnie pełne zachmurzenie, które zostało do końca dnia.
Rowerzystom w Pile rzuca się kłody pod nogi. Jechałem tak beznadziejnymi ścieżkami, że na każdym skrzyżowaniu trzeba było zsiąść z roweru. Wyjechałem z miasta po znajomej drodze. Zaczęło mżyć, ale nic więcej i ustało po kilku kilometrach. Następnym przystankiem był Wałcz. Wypatrzyłem jednak na mapie drogę dla rowerów na miejscu dawnej linii kolejowej. Musiałem tylko odrobinę zboczyć z planu. Niestety droga okazała się ścieżką o nawierzchni z tłucznia zmieszanego z ziemią. Telepało tak, że wszystko na kierownicy spadało. Nie polecam tego odcinka w kierunku Wałcza.
W Wałczu był strasznie duży ruch. Przydałaby im się jakaś obwodnica, bo ilekroć tam bywam, jest koszmarnie. Za miastem biegły ścieżki podobne do pilskich, z tą różnicą, że nie dzieliły ich przejścia dla pieszych. Wzdłuż drogi do Karsiboru dostrzegłem nasyp dawnej linii kolejowej. Drogi zrobiły się pagórkowate, a nasyp leciał płasko. Jaka szkoda, że będzie tak bezczynnie leżał jeszcze przez kilka lat.
Droga do Złocieńca nie wyróżniała się niczym szczególnym. Przynajmniej zrobiłem kilka zdjęć odchodzącej jesieni. Zaczęło się też ściemniać. Żałowałem, że tak późno ruszyłem, bo w Złocieńcu kilka miejsc zwróciło moją uwagę, a ciężko robi się zdjęcia wieczorem. Pojechałem do drogi dla rowerów na nasypie dawnej linii kolejowej. Było dużo kałuż. Nawierzchnia pogorszyła się od ostatniego razu, ale droga przynajmniej zyskała znaki drogowe.
Zapadł zmrok. Dobrze, że miałem dobrą latarkę, bo w niektórych miejscach liście pokrywały drogę tak, że trudno było określić, gdzie się kończyła nawierzchnia. Przynajmniej byłem tam sam. W takich warunkach dotarłem do agroturystyki, gdzie czekały na mnie gorący prysznic po tym chłodnym dniu oraz smaczna rybka.

Kategoria dojazd pociągiem, kraje / Polska, mikrowyprawa, po dawnej linii kolejowej, po zmroku i nocne, Polska / wielkopolskie, Polska / zachodniopomorskie, terenowe, setki i więcej, rowery / GT

Wolin – Stargard

  85.61  05:44
Było cieplej niż wczoraj, choć wietrznie. Przejechałem się po Wolinie, bo miałem mnóstwo czasu do otwarcia dzisiejszej głównej atrakcji – Centrum Słowian i Wikingów. Przespacerowałem się po tym skansenie, chłonąc odrobinę wiedzy z tablic informacyjnych. Widziałem również pracowników przebranych w stroje z epoki. W sklepiku zaopatrzyłem się w parę pyszności. Ciekawe miejsce.
Na mojej drodze pojawił się szlak nr 3, którym częściowo dostałem się wczoraj do Wolina. Było trochę asfaltu, a potem wjechałem na szutry na wałach otaczających Zalew Szczeciński. Nie wiem, czy legalnie, bo było mnóstwo sprzecznych znaków. Ktoś bezmyślnie je tam poustawiał. Niestety wiatr wiejący z południa był zbyt silny i zrezygnowałem z dalszej jazdy szlakiem, zjeżdżając do głównej drogi, z której mogłem dostać się do lasów. Niemal cała droga wojewódzka była w remoncie, więc jechało się ciężko. Ruch wahadłowy, dużo kurzu, korki. Nic przyjemnego. Za to lasy wręcz przeciwnie. Jechało się dużo wygodniej.
Minąłem drogę dla rowerów biegnącą po nasypie dawnej linii kolejowej. Gdybym nie zjechał ze szlaku wokół zalewu, z pewnością przejechałbym się nią, a tak nie było mi po drodze.
Kiedyś Goleniów zafascynował mnie kwitnącymi drzewami wiśni. Wtedy chyba byłem nieuważny, bo w Poznaniu widuję ich mnóstwo lub od tamtego czasu mnóstwo zostało posadzonych. Pokręciłem się chwilę po mieście w poszukiwaniu restauracji. Większość była nieczynna, ale znalazłem coś, aby nabrać sił na dalszą podróż.
Tuż za Goleniowem zatrzymał mnie kierowca, który również jeździł na rowerze i był ciekaw, co sprowadza sakwiarza w tamte strony. Wymieniliśmy się informacjami. Zwiedzał Ameryki i bardzo chwalił sobie Meksyk, bo podobno dzięki papieżowi Polacy są tam serdecznie witani.
Jechałem po różnych szlakach rowerowych, zaliczyłem trochę terenu, choć nie do końca planowanego. Wspiąłem się na jedną wieżę widokową, przejechałem po wiadukcie nad tzw. Berlinką, zaliczyłem trochę pagórków i dotarłem do Stargardu w porę przed przyjazdem pociągu do Poznania.
Znów niewiele zabrakło do tysiąca kilometrów podczas całej wyprawy. Z początku planowałem pojechać w kierunku Kołobrzegu, a potem na południe, ale pokonanie szlaku Odra – Nysa zajęło mi 8 dni z 9 zaplanowanych (a sam szlak ma zaledwie 627 km). Podobała mi się architektura Górnych Łużyc, a Dolina Dolnej Odry obfitowała w faunę. Przejechałem mnóstwo różnych dróg i zepsuło się moje wyobrażenie równych niemieckich dróg, bo szlak zestarzał się. Jednakże, przeciwieństwie do szlaków w Polsce, niemiecka część szlaku była całkiem dobrze oznaczona. Tylko w kilku miejscach miałem problemy.
Kategoria kraje / Polska, Polska / zachodniopomorskie, terenowe, z sakwami, dojazd pociągiem, wyprawy / Odra – Nysa 2021, rowery / Fuji

Koniec szlaku Odra – Nysa

  156.45  09:47
Wstałem wcześnie, bo miałem przed sobą dłuższy dystans. Był chłodny poranek. Dzisiaj trafiłem na sporo nierównych dróg. Przejechałem przez kilka wiosek ze sporą liczbą domów pokrytych strzechą.
W Ueckermünde szlak gdzieś uciekł bez słowa. Potem tak samo w jeszcze jednej wiosce. Nie wiem, czy stałem się nieuważny, czy znaki poznikały. Potem pojawiło się sporo terenu. Na szczęście nie padało, więc dało się jechać.
Pojawił się kolejny objazd na szlaku. Nie ufałem mu, bo takie same znaki stawiają przy drogach, wzdłuż których są drogi dla rowerów. To nie ma sensu, ktokolwiek wpadł na ten pomysł. Przejechałem się kawałek po szlaku, ale ostatecznie dojechałem do blokady. Musiałem dostać się do objazdu. Ten niestety prowadził po betonowych płytach, więc trochę mnie wytrzęsło i zrezygnowałem. Szlak pewnie prowadził okrężną drogą. Szkoda, że zapomnieli, jak się robi plany objazdów. Robili je jeszcze parę lat temu. Nie miałem ochoty jechać w nieznane po beznadziejnych drogach, nadrabiając nie wiadomo jaki dystans. Skierowałem się do głównej drogi.
Nie wiem, co było gorsze. Telepanie się po tych betonowych zabytkach czy jazda ruchliwą krajówką. Dostałem się do Anklam. Zorientowałem się, że źle wyliczyłem dzienny dystans i że zaliczę jeszcze więcej kilometrów. Szlak też gdzieś przepadł i pojawił się dopiero za miastem. Tam złapali mnie Polacy, którzy poznali rodaka pewnie po producencie sakw – Crosso, bo w Niemczech same Ortlieby. Pogadaliśmy chwilę, powiedzieli mi o drodze, którą mógłbym pojechać nazajutrz. Oni skręcili w jakiś skrót, a ja kontynuowałem jazdę szlakiem.
Byłem głodny, a po drodze nie widziałem niczego otwartego. Na szczęście miałem jeszcze owsiankę. Nie na darmo wiozłem kuchenkę turystyczną i bukłak z wodą.
Ostatnie niespodzianki na szlaku, który nie był spójny z oficjalnym śladem i znalazłem się w Ahlbeck, gdzie miał znajdować się koniec szlaku. Niestety nie znalazłem go, szlak nawet gdzieś zdążył przepaść. Miałem nadzieję zobaczyć jakąkolwiek informację, ale nic z tego. Tylko dojechałem do morza i ruszyłem w drogę do Polski. Wybudowali drogę dla rowerów, która doprowadziła mnie do Świnoujścia.
Rozważałem dostać się do Wolina pociągiem, ale nic sensownego już nie jechało. Było jedno połączenie, ale z głupią przesiadką i zdecydowałem się dojechać do celu o własnych siłach.
Zapadł zmrok. Pokonałem część dystansu głównymi drogami, a potem wjechałem na Szlak Orła Bielika, który biegł lasami. Jechało się wolno, było dużo kałuż i dołów, ale przynajmniej nie grzązłem w piasku, którego obawiałem się najbardziej. Z istot żywych spotkałem jedynie samotnego jelenia.
Rozważałem jechać krajówką, ale zaryzykowałem. Kiedyś dostałem się do Lubina lasami. Tym razem trafiłem na szlak nr 3. Na kilku odcinkach były znajome znaki Pomorza Zachodniego, kilka odcinków było mało wygodnych, pojawiły się podjazdy, długa droga usłana kocimi łbami i asfaltowym poboczem. Widać, że województwo zainwestowało w turystykę. W Wolińskim Parku Narodowym przez ulicę przebiegło stado jeleni. Potem jeszcze słyszałem ryk byka. Znów wjechałem w teren, ale wyglądało to tak, jakby coś tam jeszcze chcieli robić. Telepało, ale nie było dołów. Dalej szlak wiódł po nowych płytach betonowych, po nowym asfalcie. Strasznie dużo pajęczyn z siebie zdarłem.
Szlak gdzieś przepadł, więc wjechałem na krajówkę. Pobocze było bardzo szerokie, więc w sumie mogłem jechać tamtędy. Szybko dotarłem do Wolina. Zatrzymałem się ponownie w domu gościnnym. Wyszło 20 km mniej niż myślałem.
Kategoria kraje / Niemcy, kraje / Polska, po dawnej linii kolejowej, po zmroku i nocne, Polska / zachodniopomorskie, setki i więcej, terenowe, z sakwami, za granicą, wyprawy / Odra – Nysa 2021, rowery / Fuji

To już prawie morze

  101.96  06:10
Dzisiaj było nieco cieplej niż wczorajszej nocy. Komary nadal nie dawały żyć, gdy się pakowałem. Zjadłem śniadanie i ruszyłem w słońcu na szlak Odra – Nysa. Mimo braku chmur było chłodno przez wiatr. Nie zawsze wiało w plecy. To był koniec jazdy wzdłuż Odry. Szlak biegł nie tylko po niemieckiej stronie granicy, ale też odbił daleko do jakichś nieciekawych miasteczek, prowadząc przez wioski o drogach tak okropnych, że rozważałem powrót na polską stronę. Do tego część szlaku przebiegała po drogach publicznych, a te w większości były niewiele szersze niż auta. Nie każdy mijał mnie bezpiecznie. Zważając na to, że w tym regionie słychać dużo języka polskiego, ci niebezpieczni kierowcy to pewnie Polacy.
Jeden odcinek szlaku biegł przez las po drogach niczym na Kaszubskiej Marszrucie, tylko nawierzchnia była ciut lepsza, bo asfaltowa. Dalej wygoda się skończyła, bo pojawił się teren. Szlak prowadził po nasypie dawnej linii kolejowej. Kiedyś jechałem jego odcinkiem. Równoległa droga była jeszcze gorsza, bo wybrukowana. Dojechałem do Rieth, przedostałem się do Polski i pojechałem do Nowego Warpna. Po polskiej stronie na dawnym nasypie kolejowym był już asfalt. Niestety sfatygował się przez te wszystkie lata.
Pobliski kemping zakończył już działalność, więc musiałem zatrzymać się w pensjonacie. Odechciało mi się nocować na dziko. Co rusz widziałem informację o obiekcie na sprzedaż. Objechałem miasteczko, znalazłem sklep, zjadłem kolację w barze tuż przed jego zamknięciem i poszedłem spać w wygodnym łóżku.
Kategoria kraje / Niemcy, kraje / Polska, po dawnej linii kolejowej, pod namiotem, Polska / zachodniopomorskie, setki i więcej, terenowe, z sakwami, za granicą, wyprawy / Odra – Nysa 2021, rowery / Fuji

Dolina Dolnej Odry

  85.01  05:20
Noc była bardzo chłodna, nie czułem komfortu termalnego. Jednakże lepiej mi się spało niż przez ostatnich parę nocy, bo byłem na kempingu. Lepszy komfort psychiczny – wiedziałem, że nikt nie przyjdzie i mnie nie przegoni.
Nieopodal kempingu było mnóstwo restauracji i straganów. Zjadłem śniadanie rolnika, jak oznajmiała pozycja w menu, i kontynuowałem jazdę szlakiem Odra – Nysa. Trochę pokropiło, ale wyjechałem spod ciężkiej chmury i groźba większego deszczu minęła. Nawet zaczęło świecić słońce. Pojawił się kolejny objazd na szlaku, jednak nie wydłużył mi drogi znacząco. Wiał okropny wiatr. Dobrze, że w plecy.
Jechałem po Parku Narodowym Doliny Dolnej Odry. Dzisiaj wyjątkowo, poza niezwykle licznym ptactwem, widziałem także parę saren. Miałem też szczęście złapać odrobinę tej licznej fauny na zdjęciach.
W Schwedt zdałem sobie sprawę, że już raz jeździłem po tym mieście. Pojechałem więc do Polski na obiad. Niemal wszystko było pozamykane, ale znalazła się jedna restauracja. Potem wróciłem na szlak i od razu wydał mi się znajomy. Wtedy jednak szlak prowadził po objeździe. Zdołali przywrócić ruch, ale droga okazała się okropnie nierówna. Tak jakby układali ją Polacy, bo taką samą tarkę na drogach asfaltowych spotykam właśnie w Polsce.
Gartz zwiedzałem podczas tej samej wycieczki, co Schwedt, więc nawet nie wjeżdżałem do centrum. Za to za miastem wjechałem na najgorszy asfalt na trasie. Prawie wypadła mi kierownica z rąk, bo tak korzenie zniszczyły drogę. Koszmar, chociaż droga biegła przez bardzo ładne lasy. Ciche i urokliwe miejsce. Miałem mieszane uczucia.
W miejscowości Mescherin kusił mnie kemping, ale miałem tyle czasu, że ruszyłem do Polski. Tuż za granicą pojawił się znak kierujący na pole namiotowe, a śladu po tym polu nie było – wszędzie chaszcze. To już nie pierwszy raz, gdy na taki nieaktualny znak trafiłem. Pojechałem po okropnej drodze do Gryfina i odwiedziłem o dziwo czynny kemping. Mieli nawet ciepłą wodę. Pani specjalnie włączyła bojler, bo został po sezonie wyłączony.
Zrobiłem szybki objazd miasteczka. Byłem w nim ostatnio zimą, gdy zwiedzałem pobliskie szlaki po polskiej stronie. Potem wróciłem na kemping, aby rozbić się. Komary oszalały. Były tak samo agresywne, jak 2 dni temu w Kostrzynie. Pod kempingiem przechodziło mnóstwo ludzi i było głośno. Miałem nadzieję, że rower nikomu się nie spodoba.
Kategoria kraje / Niemcy, kraje / Polska, pod namiotem, Polska / zachodniopomorskie, z sakwami, za granicą, wyprawy / Odra – Nysa 2021, rowery / Fuji

Ukradł mi rower

  82.56  04:29
W namiocie mam lekki sen, więc często się budzę. Nie było inaczej, gdy po północy drogą obok przechodzili ludzie z latarkami. Moment później wrócili i podeszli pod moje obozowisko. Rozmawiali we wschodnim języku. Chyba ich spłoszyłem, gdy zacząłem szukać telefonu. Już wtedy powinienem był wynieść się stamtąd, ale przez agresywne komary nie miałem ochoty składać namiotu. Jeden z nich wrócił 2 godziny później. Ukradł rower, któremu założyłem zabezpieczenie niestety tylko na koło z braku drzew. Całe szczęście w porę wyskoczyłem z namiotu i pobiegłem za rabusiem. Gdybym nie zablokował roweru, pewnie nie dogoniłbym złodzieja, ale że rower mu ciążył, po kilkuset metrach porzucił zdobycz i uciekł. Nie chciałem tam zostawać ani chwili dłużej. Zebrałem obóz i pojechałem spróbować przespać resztę nocy w hotelu, chociaż emocje długo ze mnie schodziły.
Wstałem późno, bo w końcu miałem wygodne łóżko. Zjadłem śniadanie kupione poprzedniego wieczoru i ruszyłem na poszukiwanie serwisu rowerowego. Niestety w żadnym nie mieli czasu, aby mi pomóc, ale kupiłem szprychy, żeby samemu zająć się awarią z wczoraj. Musiałem tylko znaleźć odpowiednie miejsce.
Wziąłem kawę na wynos i połaziłem chwilę po Starym Kostrzynie, chociaż byłem tam parokrotnie. Potem z wolna wróciłem na szlak Odra – Nysa. Wiatr tym razem pomagał, bo wiało z południa. Niestety komary nie ustępowały, gdy zatrzymywałem się na zrobienie zdjęcia lub podczas wymiany pękniętej szprychy. Całe szczęście ten proces przebiegł bez problemów. Nawet centrowanie sprowadziło się wyłącznie do dokręcenia nypla nowej szprychy. Szkoda, że Niemcy nie słyszeli o samoobsługowych punktach naprawy rowerów, bo jeszcze ani jednej takiej stacji nie widziałem.
Zaczęło padać. Pojawił się też pierwszy objazd na szlaku. Deszcz przybierał na sile, więc schroniłem się pod wiatą, jedną z nielicznych, jakie widziałem. Niemcy chyba lubią moknąć, że tak mało jest zadaszonych miejsc postoju. Zastałem tam komary i książki. Komary chyba wszystkie anihilowałem, a książki były po niemiecku. Przeczekałem tam dość długo. Deszcz nie ustawał, więc ruszyłem. Po kilku kilometrach zaczęło się rozpogadzać, aż w końcu przestało padać.
Skręciłem w kierunku Wriezen z planem zobaczenia szlaku, która w przyszłości będzie przedłużeniem Trasy Pojezierzy Zachodnich. Wcześniej trafiłem na jedną drogę dla rowerów po środku niczego. Z kolei Wriezen już odwiedziłem, więc od razu wjechałem na zaplanowane tory. Szlak prowadził po nasypie dawnej linii kolejowej. Niestety niemiecki odcinek, choć wyłożony asfaltem, był bardzo słabej jakości. Gorszej nawet od dróg na szlaku Odra – Nysa. Mimo to, mając wiatr w plecy, dotarłem do mostu, na którym było widać prace remontowe. Za rok, może dwa będzie można tamtędy przejechać do Polski.
Dojechałem do dzisiejszego celu, którym był kemping, ale nie taki zwykły. Byłem jedynym z namiotem, cała reszta placu została zawalona kamperami. Nie było opłat, choć wodę i prąd każdy z przyjezdnych miał zapewnione. Nawet nie wiem, czy nie byłem tam jedynym Polakiem. Tym razem rower zabezpieczyłem do metalowej barierki.

Kategoria kraje / Niemcy, kraje / Polska, po dawnej linii kolejowej, pod namiotem, Polska / lubuskie, Polska / zachodniopomorskie, z sakwami, za granicą, wyprawy / Odra – Nysa 2021, rowery / Fuji

Wybrakowana Trasa Pojezierzy Zachodnich

  85.29  04:59
Było chłodno. Nie padało, gdy ruszałem. Dopiero po paru kilometrach pojawił się mokry asfalt, a im dalej, tym więcej kałuż. Na szczęście coś mnie ominęło.
Kontynuowałem jazdę Trasą Pojezierzy Zachodnich. Szlak przestał biec po dawnej linii kolejowej. Poprowadził kawałek po dziurawych asfaltach, by skręcić w teren. No, prawie, bo wzdłuż polnej drogi biegł świeży asfalt. Zero znaków, nawet terenu budowy, ale z planów wynikało, że to mój szlak. Całkiem wygodny, choć pagórkowaty, bo nie biegł po dawnej linii kolejowej.
Jechałem długo lokalnymi drogami i prawie do Myśliborza nie spotkałem nikogo. Niedzielny poranek. Tuż przed Myśliborzem skusiłem się na odcinek szlaku oznaczony jako propozycja. Biegł po nasypie innej linii kolejowej niż ta z wczoraj. Torowisko rozebrano i została mocno zarośnięta droga, która potem zmieniła się w błotnisty dojazd do pola. Po dojechaniu do asfaltu rezygnowałem z dalszej eksploracji.
Skusiła mnie obwodnica Myśliborza, którą wybudowali w miejscu dawnej linii kolejowej. Liczyłem, że zjadę do centrum na jakimś skrzyżowaniu, ale skutecznie mnie odciągnęli brakiem skrzyżowań. Wróciłem na szlak, chociaż co oni w tym Myśliborzu odwalili? Szlak kończył się przy kawałku obwodnicy oddanym do użytku. Dalej był zakaz, więc wjechałem na obwodnicę, a za nią nie zrobili żadnego połączenia z drogą dla rowerów. Musiałem przejść po grząskiej ziemi, na której posiali trawę, i ominąć barierki. Co za bezmyślność drogowców. Trzeba albo złamać zakaz wjazdu, albo jechać po pasie zieleni.
Słońce zaczęło prześwitywać przez chmury i temperatura podskoczyła. Szlak biegł dalej, aż do drogi ekspresowej. Tam nie zrobili żadnego tunelu. Był za to objazd przez wioski. Po drugiej stronie szlak nie był ukończony, więc wjechałem na ruchliwą wojewódzką, ale o szerokim poboczu. W Sulimierzu szlak znów wrócił, by urwać się po paru kilometrach. Całe szczęście nie było żadnego zakazu, a na tamtym odcinku już rozpoczęto prace. Pojawił się tłuczeń pod nową drogę, a w niektórych miejscach nawierzchnia została ujeżdżona. Jechało się całkiem dobrze i po śladach widziałem, że nie byłem tam jedyny.
Na odcinku do Barlinka na szlaku wrócił asfalt, który – pomijając drogi w miastach – biegł bez żadnych objazdów do samego Choszczna. W Barlinku pokręciłem się trochę, obszedłem szlak wzdłuż dawnych murów miejskich, zjadłem i ruszyłem w dalszą drogę, przekraczając 53. równoleżnik północny.
Pełczyce były tym pechowym miastem, w którym zaczęło padać. Musiałem ograniczyć zwiedzanie i sprężyć się z dojazdem do celu. Temperatura spadła i w dodatku zaczęło wiać. Założyłem coś od deszczu i mozolnie jechałem dalej. Kawałek szlaku przed Choszcznem był nieukończony. Asfalt już był, tylko brakowało znaków, więc pewnie szybko skończą. Dalej jednak trasa jest gotowa dopiero za Ińskiem, więc pewnie sobie poczekam, aż uzupełnią braki.
Dostałem się na stację w Choszcznie. Akurat zaczęło mocniej lać. Od ostatniej wizyty niewiele się zmieniła. Całe szczęście do pociągu miałem tylko kilkanaście minut. Było nawet miejsce na rower, ale tak absurdalnie zorganizowane, że nie da się wyciągnąć rowerów w innej kolejności, niż zostały wprowadzone.

Kategoria dojazd pociągiem, kraje / Polska, mikrowyprawa, po dawnej linii kolejowej, Polska / zachodniopomorskie, terenowe, rowery / Fuji

Most na Trasie Pojezierzy Zachodnich

  127.01  06:31
Zauważyłem, że na Trasie Pojezierzy Zachodnich otwarto kolejne odcinki. Nie mogłem wytrzymać i zaplanowałem je zobaczyć. Z początku chciałem wystartować z Choszczna, dokąd wybudowano najwięcej odcinków szlaku, ale nie podobał mi się kierunek wiatru i zacząłem kombinować. Ostatecznie i tak wiało ciągle w twarz. Zdecydowałem się na Gorzów Wielkopolski, co nie było najtrafniejszą decyzją, ale wszystko po kolei.
W Gorzowie znalazłem się dopiero koło południa. Od razu ruszyłem na zachód. Dopiero wtedy zorientowałem się, że kiedyś jechałem tamtędy. Dzisiaj wybrałem Gorzów tylko dlatego, aby sprawdzić (tę samą) drogę dla rowerów biegnącą do Kostrzyna. Co za niefortunny początek.
W Witnicy przespacerowałem się po Parku Drogowskazów i Słupów Milowych Cywilizacji, i ruszyłem leśnymi drogami ku dzisiejszemu celowi. Z początku planowałem kierować się do Kostrzyna, ale jechałbym po własnym śladzie. Wolałem skrócić sobie drogę. W ten sposób wypatrzyłem wrzosy. Właściwie trudno było je przegapić, gdy pokrywało całe runo leśne.
Szybko uciekłem z Dębna, bo był jakiś zlot hałaśliwych maszyn. Potem jeszcze złapali mnie w jednej z wiosek, ale zjechałem w teren i dzięki temu nie straciłem słuchu. Wyjechałem z tej drogi tuż koło znajomego kościółka. Ale ten świat mały.
Mieszkowice to bardzo ładne miasteczko. Ma mury obronne i ładną, choć sypiącą się architekturę. Pokręciłbym się tam dłużej, gdybym miał więcej czasu. Zostały mi ostatnie proste, aby dostać się do Odry. Tylko temperatura zaczęła spadać.
Most w Siekierkach został ukończony. Przynajmniej pierwszy, ale będę miał powód, aby tam wrócić, gdy skończą most nad samą Odrą. Zrobiłem tylko kilka zdjęć. Zostałbym tam dużo dłużej, bo przyroda wokół mostu była dość żywa, ale gonił mnie czas. Pozostało mi pojechać po własnym śladzie do Trzcińska-Zdroju. Droga nie zmieniła się od lutego. No, zrobiło się zieleniej. Złapał mnie zmierzch i wszędzie wokół latało mnóstwo nietoperzy. Chyba nawet jeden na mnie wpadł.
W Trzcińsku zrobiłem szybkie zakupy, zjadłem i po zmroku, po niedawno ukończonym odcinku szlaku, dotarłem do agroturystyki. Nie najgorsze miejsce na nocleg w trasie. Mam obawy o pogodę nazajutrz. Może mocniej popadać. Aczkolwiek dzisiaj też miało padać i nic z tego nie wyszło.
Kategoria kraje / Polska, Polska / lubuskie, Polska / zachodniopomorskie, setki i więcej, terenowe, dojazd pociągiem, po dawnej linii kolejowej, mikrowyprawa, rowery / Fuji

Kategorie

Archiwum

Moje rowery