Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Morze przed zachodem

219.8510:07
Ja się chyba nigdy porządnie nie wyśpię. Całą noc bardziej leżałem, czuwając niż śpiąc. Tak bez powodu, bo prostaki z głośnymi blachosmrodami zniknęli dosyć wcześnie. Dodatkowo 14 °C w namiocie nie pomagało, bo wziąłem śpiwór z komfortem 22 °C. Oczywiście ta noc negatywnie wpłynęła na moje mięśnie, więc mój plan dotarcia nad morze właśnie dzisiaj mógł się nie udać.
Ruszyłem po godzinie 7. Na spotkanej stacji benzynowej doładowałem się kawą i zacząłem mozolnie rozgrzewać swoją „maszynerię”. Nie poszło tak źle i już po kilku kilometrach posuwałem się bardzo szybko. Niestety nie tylko ja zmierzałem nad morze, bo wyprzedzało mnie bardzo dużo aut, zwłaszcza takich z kuframi na dachu. Wciąż liczyłem, że coś się zmieni.
Za Trzcianką ruch prawie znikł. W Wałczu pojawił się problem logistyczny, aby dostać się do Złocieńca. Nie było bezpośredniej drogi. Google zaproponował mi teren, ale po wczoraj miałem ich zdecydowanie dość (terenu i Google'a). Wypadło na drogę krajową. Najpierw się ucieszyłem, bo wjechałem na asfaltową drogę dla rowerów, ale potem zdenerwowałem, gdy po chwili zakończyła się idiotycznymi barierkami. Pozostało mi jechać po krajówce – bez pobocza.
Po kilku kilometrach skręciłem na znalezioną na mapie drogę. Była zaznaczona jako asfaltowa, ale w rzeczywistości to polna droga. Za to nie lubię map społecznościowych, bo zbyt często zdarza się, że drogi są rysowane przez nieuków. Na szczęście nie było piachu. Potem pojawił się asfalt, nawet jakiś podjazd się znalazł, a za kościółkiem z muru pruskiego znów teren. Tym razem miałem olbrzymie szczęście trafić na piachy. Ach, jaka to przyjemność się po nich wolno toczyć. Koniec końców dotarłem niespodziewanie na asfalt. Potem skończył się cień rzucany przez drzewa i zaczęło smażenie w słońcu. Obawiałem się jazdy w tej temperaturze, bo termometr wskazywał 35 °C w moim cieniu, a nawet 41 °C jako maksimum. Najgorzej było na podjazdach. Na prostych mogłem wytworzyć kojące opory powietrza, ale i tak nie było przyjemnie.
W Złocieńcu wjechałem na asfaltową drogę dla rowerów. Była ona szczególna, bo mając 22 km, prowadziła do Połczyna-Zdroju. Została utworzona na starym nasypie kolejowym. Ma odcinki lepsze, ma i gorsze, ale to dobra droga. Godna polecenia, przynajmniej póki wciąż istnieje. Przyroda kiedyś ją zabierze.
Niestety wszystko co dobre szybko się kończy. Wiatr z południa zaczynał się zmieniać na północny. Dodatkowo naszły takie chmury, że zostało niecałe 30 °C. Na szczęście nie padało.
Od Połczyna-Zdroju miałem już tylko 60 km do Koszalina. Jak na złość opadłem z sił, i to w takim momencie. Nie było łatwo pokonać wspomniany dystans. Drogi też nie zawsze pozwalały na jazdę prosto. Dopiero na kilkanaście kilometrów przed Koszalinem wjechałem na drogę dla rowerów. Czasem asfaltowa, czasem brukowa, a nawet cementowa, ale dało się jechać bardziej komfortowo niż w wielu polskich miastach. Widziałem po ulicach Koszalina, że padało kilka godzin wcześniej. Miałem szczęście, że niespiesznie dotarłem do celu. Wiatr znad morza robił się coraz chłodniejszy, a przede mną pozostały jeszcze dojazd do Mielna, kolacja i poszukiwanie kempingu. Znów wszystko na ostatnią chwilę. I jak tu zwiedzić Koszalin?
Na przejściu dla pieszych w centrum Koszalina grają melodię, którą pamiętam z rodzinnego miasta – Chełma. Aż dziwnie tak usłyszeć melodię, której się nie słyszało już chyba kilkanaście lat. Nie przypominam sobie, żeby ją gdzieś jeszcze odtwarzali.
Wypatrzyłem na planie miasta drogę do Mielna. Nie miałem tej wsi w planach, więc nie wszystko szło po mojej myśli. Najpierw dojechałem do miejsca, w którym powinna zaczynać się droga dla rowerów. Zastałem jedynie ogrodzone roboty drogowe i zakaz wstępu. Nie ma się co poddawać; ruszyłem pod wiadukt, żeby znaleźć inny sposób na bezpieczne wydostanie się z miasta. Gdy się to udało, całą drogę do Mielna pokonałem po drogach dla rowerów. Nie polecam, bo pewien odcinek jest tak strasznie stary, że drogowcy o nim zapomnieli. W końcu zorientowałem się dlaczego zrobiło się tak chłodno. Była lekka mgła, a poznałem to po mlecznym słońcu.
Dojechałem do Mielna po godz. 20, zobaczyłem morze, podzieliłem się szczęściem, poczułem piasek na stopach. Wspomniałem, że z Poznania przyjechałem w sandałach? Nie polecam na tak długich odcinkach. Spełniłem też jeden z celów wyprawy – zjadłem grillowaną rybę. Nie udało mi się wykąpać w morzu, ale w tym roku jest jeszcze wiele miast do odwiedzenia po raz kolejny (rok temu przejechałem trasę ze Świnoujścia na Hel).
Gdzie szukać noclegu? Odwiedziłem jakieś osiedle, bo wydawało mi się, że jest tam pole namiotowe, które wypatrzyłem rok temu. Nie było, ale zaintrygowało mnie czerwone niebo. Gdy dotarłem nad brzeg morza, słońce właśnie się schowało. Co za pech. Na szczęście nie chodził on za mną, bo w końcu trafiłem na czynny kemping z możliwością rozbicia namiotu. Miał nawet ciepłą wodę. Nie wiem, co będę robić jutro. Za wcześnie przyjechałem.
Kategoria Polska / zachodniopomorskie, kraje / Polska, pod namiotem, setki i więcej, terenowe, Polska / wielkopolskie, z sakwami, mikrowyprawa, po dawnej linii kolejowej, rowery / Trek
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa dziec
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]

16:01 czwartek, 11 czerwca 2015
@bobiko, w sumie miałem DW163 w planach, ale chciałem dostać się do Złocieńca, omijając drogi terenowe, więc zrezygnowałem z niej.
13:55 czwartek, 11 czerwca 2015
może dobrze zrobił ten google bo jest remontowany odcinek miedzy Walczem a Czaplinkiem. Niby ruchu dużego nie było ale kilku pajaców za kierownica sie znalazło - wiem, bo jechalem z dziewczyna nad morze do Dzwirzyna
12:22 czwartek, 11 czerwca 2015
Nic, a nic nie zazdroszczę takiego wypadu nad morze...
Nad morze
Znad morza

Kategorie

Archiwum

Moje rowery