Od paru tygodni planowałem jechać w góry, oglądać złotą jesień, ale prognoza pogody (widziałem nawet deszcz ze śniegiem) i praca wciąż mi w tym przeszkadzały. Plan alternatywny to mikrowyprawy. Od dawna chodził mi po głowie Stary Kolejowy Szlak. Nie został jeszcze ukończony, ale – jak reszta zachodniopomorskich szlaków – zachęcał do eksploracji. Jechałem kiedyś odcinkiem ze Złocieńca do Połczyna-Zdroju. Zostały oddane kolejne odcinki, więc miałem okazję je zbadać.
Po wczorajszym deszczu było nadal mokro. Wsiadłem do pociągu do Piły, aby skrócić sobie drogę, bo na tę podróż chciałem poświęcić tylko 2 dni. Byłem jedynym rowerzystą i jedynym pasażerem w wagonie. Słońce świeciło całą drogę, ale na stacji przywitało mnie pełne zachmurzenie, które zostało do końca dnia.
Rowerzystom w Pile rzuca się kłody pod nogi. Jechałem tak beznadziejnymi ścieżkami, że na każdym skrzyżowaniu trzeba było zsiąść z roweru. Wyjechałem z miasta po znajomej drodze. Zaczęło mżyć, ale nic więcej i ustało po kilku kilometrach. Następnym przystankiem był Wałcz. Wypatrzyłem jednak na mapie drogę dla rowerów na miejscu dawnej linii kolejowej. Musiałem tylko odrobinę zboczyć z planu. Niestety droga okazała się ścieżką o nawierzchni z tłucznia zmieszanego z ziemią. Telepało tak, że wszystko na kierownicy spadało. Nie polecam tego odcinka w kierunku Wałcza.
W Wałczu był strasznie duży ruch. Przydałaby im się jakaś obwodnica, bo ilekroć tam bywam, jest koszmarnie. Za miastem biegły ścieżki podobne do pilskich, z tą różnicą, że nie dzieliły ich przejścia dla pieszych. Wzdłuż drogi do Karsiboru dostrzegłem nasyp dawnej linii kolejowej. Drogi zrobiły się pagórkowate, a nasyp leciał płasko. Jaka szkoda, że będzie tak bezczynnie leżał jeszcze przez kilka lat.
Droga do Złocieńca nie wyróżniała się niczym szczególnym. Przynajmniej zrobiłem kilka zdjęć odchodzącej jesieni. Zaczęło się też ściemniać. Żałowałem, że tak późno ruszyłem, bo w Złocieńcu kilka miejsc zwróciło moją uwagę, a ciężko robi się zdjęcia wieczorem. Pojechałem do drogi dla rowerów na nasypie dawnej linii kolejowej. Było dużo kałuż. Nawierzchnia pogorszyła się od ostatniego razu, ale droga przynajmniej zyskała znaki drogowe.
Zapadł zmrok. Dobrze, że miałem dobrą latarkę, bo w niektórych miejscach liście pokrywały drogę tak, że trudno było określić, gdzie się kończyła nawierzchnia. Przynajmniej byłem tam sam. W takich warunkach dotarłem do agroturystyki, gdzie czekały na mnie gorący prysznic po tym chłodnym dniu oraz smaczna rybka.