Słyszałem wiele razy o Nikkō, ale tak szczerze nie miałem bladego pojęcia, co tam można było zobaczyć. Postanowiłem odwiedzić to miasto i się dowiedzieć.
Dzisiaj zamglenie było nieznaczne. Mimo chmur na niebie temperatura przekraczała 28 °C. Na początku jechałem po wyżynach i pagórkach, z których były nie najgorsze widoki, a potem znalazłem się na długiej drodze na południe. Była prawie pusta i niesamowicie wygodna.
Poszukiwania przydrożnych lokalnych marketów Michi-no-Eki doprowadziły mnie do kilku, w których jednak było więcej lokalnych produktów spożywczych niż pięknie zapakowanych japońskich słodyczy i przekąsek. Prawdopodobnie stosunek liczby turystów do lokalnej ludności znacząco wpłynął na charakter marketów w tym rejonie Japonii. Nie widziałem zbyt wielu sklepów po drodze, więc prawdopodobnie takie markety stają się miejscem spotkań ludzi z daleko położonych gospodarstw.
Do Nikkō miałem dwie drogi – dłuższą i bez podjazdów oraz krótszą z kilkoma wzgórzami. Wybrałem drugą opcję, bo wydała się najbardziej optymalna. Słońce prażyło pod górkę i gdyby nie drzewa to nie byłoby się gdzie schować. Gdy już dojeżdżałem do granic miasta, chmury przesłoniły całe niebo. Ot, znalazły sobie porę. Do hotelu dojechałem za wcześnie, więc miałem czas, aby poszukać restauracji, bo sklepów w okolicy nie było. Nie znalazłem nic otwartego, więc musiałem nadrobić drogi do centrum. Przy okazji przejechałem się po drodze otoczonej potężnymi cydrami. Wyglądała ona niesamowicie.