Dziś zacznę pozytywnie, bowiem obudziłem się w suchym namiocie. Do tego słońce odrobinę przebijało się przez chmury. Dosuszanie rzeczy po wczoraj zajęło mi większość poranka, więc ruszyłem późno.
Zdecydowałem się podążać szlakiem North Coast 500 (precyzują, że ma 516 mil, czyli 830 km). W całości go nie przejadę, ale będę miał powód, by kiedyś tu wrócić. Może pogoda będzie wtedy bardziej sprzyjająca.
Moja radość nie trwała długo, bo szybko zaczęło mżyć, a potem padać. Przez dużą liczbę podjazdów szybko przemokłem. Widoki były przepiękne, ale uchwyciłem tylko niewielki ich procent, a i to nie jestem zadowolony z efektu, bo aparat w telefonie dziwnie rozmywa zdjęcia. Mam nadzieję, że ta pogoda go nie uszkodziła.
Na ostatnim podjeździe przed wjazdem na główną drogę niemal przestało padać i pojawiła się mgła. Na szczęście zostawiłem ją za sobą i wjechałem na normalne drogi. Jako że byłem znów przemoczony, to znalazłem kemping i do niego dotarłem. Wróciła mżawka. Najpierw okresowa, potem regularna. Pękła kolejna szprycha, znów od strony kasety.
Słowem o kierowcach, bo trochę już ich spotkałem. Drogi są tu w dużej mierze wąskie z miejscami do mijania. Większość kierowców na brytyjskich tablicach jeździ bezpiecznie, zostawia duży odstęp, na mijankach macha, bo jako najwolniejszy uczestnik ruchu często przepuszczam kierowców. Co innego można powiedzieć o obcokrajowcach. Najniebezpieczniejszymi są posiadacze rejestracji NL, F i D. W kolejności według najczęściej stwarzających niebezpieczne sytuacje. Innym minusem jest duża liczba śmierdzących diesli. Ciężko się jeździ w ich toksycznych spalinach.