Kolejny pochmurny dzień. Słońce wyszło tylko po to, żeby mnie przepędzić z namiotu. Łapanie kleszczy trochę mi zajęło, choć nie było ich tyle, co podczas felernej nocy, po której poddałem namiot dwuletniej kwarantannie. Z obecnym będzie ciężej.
Ruszyłem zgodnie z planem. Zaskoczył mnie znak zamkniętej drogi, ale go zignorowałem i okazało się, że były to tylko rozpoczynające się prace na odcinku pobocza. Jeden problem z głowy.
W trakcie podjazdu do tamy strzeliła szprycha. Wydawało się, że zabrałem za dużo zapasu wody, co ciążyło na tylne koło, ale pod koniec dnia nie zostało jej wiele. Miałem zapas szprych, a wystarczyło zdjąć tarczę hamulcową i znów mogłem jechać na prostym kole.
Droga asfaltowa biegła długo. Po pokonaniu przełęczy poleciała ostro w dół. Hamowanie nie było proste. Nie było proste też to, co czekało mnie dalej. Szkocja znów mnie zaskoczyła. Droga gruntowa pięła się niemal pionowo. Nie było szans na jazdę, choć minąłem mieszkańców na quadach i nie sprawiało im trudności pokonanie mojego koszmaru. Potem jeszcze spotkałem rowerzystę zjeżdżającego na MTB. Czyli jednak ktoś korzysta z tych szalonych szlaków. Szalonych, bo dalej pojawiły się kamienie, więc wciąganie roweru było jeszcze trudniejsze. Dostałem od tego wszystkiego odcisków. Jeden plus, że nie było upału ani ulewy.
Dalsza droga okazywała się wcale nie lepsza. O ile można to nazwać drogą. Czasem trawa, czasem luźne kamienie, całość poprzecinana strumieniami i pagórkami o absurdalnej stromiźnie. Adrenalina kilka razy zadziałała, gdy zaczynałem się osuwać z kamieniami. Zaskoczyło mnie, że szprychy dały radę. Nie dziwię się, że widziałem tylko jeden ślad roweru. Na szlakach z poprzednich dni tych śladów było po kilkanaście.
Skończyła się kolejna gehenna, wrócił asfalt. Spieszyłem się na prom, a pojawiły się absurdalnie strome podjazdy. Postój co chwila, bo aż brakowało tchu z wysiłku. Już Przełęcz Karkonoska jest przyjemniejsza. Do przeprawy promowej dotarłem niemal godzinę po ostatnim kursie według informacji na stronie przewoźnika. Nawet zacząłem się rozglądać za miejscem na obóz. Gdy jednak zjechałem na przystań, prom czekał z jednym pasażerem. Najwidoczniej była to sytuacja wyjątkowa. To kolejny sukces w tym porażającym dniu.
Znalazłem się na wyspie Skye. Miałem zarezerwowany nocleg na kempingu. Wiedziałem, że się spóźnię, a nie miałem zasięgu, żeby poinformować o tym obsługę. W dodatku stał przede mną ostatni podjazd z tymi niesłychanie stromymi odcinkami. Na szczęście udało mi się dodzwonić z przełęczy i nawet dojechać przed zamknięciem, dzięki czemu miałem czas na porządki. Na namiocie nie znalazłem już ani jednego kleszcza, ale za to na sakwie czekał taki dorosły. Zaczynam się bać spania we własnym domu.