Przestało padać wieczorem i do rana namiot prawie wysechł. Usunąłem kleszcze spod podłogi i ruszyłem. Było pochmurno, ale słońce wyjrzało kilka razy.
Chciałem ominąć krajówkę, więc wjechałem na szlak rowerowy biegnący przez lasy. Wszystko szło pięknie, aż na mojej drodze stanęła wycinka i zakaz wjazdu. Oni tam golą zbocza na potęgę, więc nawet nie chciałem próbować się prześlizgnąć. Nie chciałem wracać do punktu wyjścia, a na mapie był tylko niedostępny most kolejowy. Na zdjęciach satelitarnych wypatrzyłem inne przejście, które było chyba elektrownią wodną. Żaden zakaz mnie nie zatrzymał, choć już za plecami zobaczyłem jeden w drugą stronę.
Dalsza droga bez większych przygód. Za pierwszym podjazdem była panorama na piękną dolinę i chwilę pokropiło. Drugi podjazd również wiódł przez piękną dolinę z rezerwatem, spektaklem słonecznym i także zaczęło padać. Tym razem wydawało się, że poważnie, ale uciekłem spod chmury. Trzeci podjazd wyszedł poza szlak
North Coast 500. Nie zauważyłem podczas planowania, że ten biegnie wybrzeżem. W sumie dobrze, bo potem był do pokonania podjazd na 626 m n.p.m., a znając szkockie stromizny, to robiłbym przerwę co 10 metrów. Ostatni podjazd to już formalność, bo po nim dotarłem do kempingu. Praktycznie dopiero jutro zjadę z NC500, ale do końca zatoki nie powinno być radykalnych zmian widoków, więc uznaję, że koniec nastąpił dzisiaj.
Aktualizacja do stanu mojego licznika Sigmy. Rano był tak blady, że ledwo coś dało się na nim zobaczyć, a w pobliżu nie było żadnego sklepu rowerowego. Pozostałby mi mało dokładny zapis trasy z Garmina, ale na szczęście, jak wyświetlasz zanikł, tak do wieczora powrócił do akceptowalnej czytelności. Taki niezbyt on wodoszczelny, zważywszy na to, że wczoraj nie padało jakoś mocno.