Nie padało, słońce przebijało się przez chmury, bardzo mało powietrza zeszło z opony. Zapowiadał się dobry dzień. Prawie, bo na drodze stało kilka podjazdów, a niemal jedyną drogą była krajówka. Ruch nie był jakiś duży, ale jechało sporo ciężarówek.
Widziałem już wiele ruin i zamków, ale gdy już sobie upatrzyłem jakiś na dzisiejsze zwiedzanie, to zdążyłem na porę zamknięcia. Cóż, jak nie ten, to inny – jest ich na pęczki.
Dojechałem do miasteczka Durnoch. Rzekomo był tu serwis rowerowy, ale zamiast niego zastałem siłownię. Kolejne serwisy na mojej drodze też nie wyglądają obiecująco. Z kempingami też jest średnio, więc zatrzymałem się obok. Zauważyłem kolejną pękniętą szprychę, a podczas rozbijania obozu łaził po mnie kleszcz.