Nie mogę sobie przypomnieć skąd wziąłem pomysł na dzisiejszą wycieczkę, ale nie spodziewałem się tego, co dzisiaj doświadczyłem. Jak zawsze zacznę od początku.
Dzień zapowiadał się upalnie i taki też był. Ruszyłem tą samą drogą, co zwykle na północ. Na jej końcu skoczyłem na ścieżkę wzdłuż Kamo-gawy. Na końcu ścieżki wyjechałem pod Kamino-jinja, więc nie mogłem się oprzeć pokusie odwiedzenia chramu. Nie chodziłem daleko, bo w takim upale najlepiej się jedzie. Wtedy wiatr dmucha w twarz, ochładzając ciało.
Dojechałem do skrzyżowania. Droga na wprost to ślepa ulica według znaku, więc pojechałem drugą. Tam pojawił się tunel i zakaz wjazdu rowerem. Zaryzykowałem i wróciłem do skrzyżowania. Pierwsza droga jednak nie była ślepa i przeprowadziła mnie na drugą stronę tunelu. Jeszcze kilka obrotów korbą i znalazłem się w cieniu drzew otaczających drogę pnącą się do góry. Drzewa o grubych pniach pięły się wysoko niczym kilkusetletni obserwatorzy wydarzeń. Tylko wąsko na jezdni.
Dojechałem do wioski Kibune, a tam niespodzianka. Chciałem zobaczyć tylko chram, a trafiłem na restauracje, które widziałem kiedyś na zdjęciach najdziwniejszych restauracji na świecie. Owe restauracje są bowiem rozpięte nad rzeką Kamo-gawa. Rower zostawiłem na parkingu i przeszedłem się po okolicy. Wszędzie zakazy robienia zdjęć i ludzie nagabujący do wejścia do restauracji. Odwiedziłem najpierw atrakcje, czyli Kifune-jinja i, wracając do roweru, wstąpiłem do jednej z restauracji. Co trzeba powiedzieć o tych lokalach, to powalające z nóg ceny. 7 czy 11 tys. jenów za zestaw na osobę (200–350 zł) to coś normalnego w tamtym miejscu. Ja podczas spaceru wypatrzyłem najtańszy obiad za 3600 jenów (ok. 130 zł), a i tak jest to 3–4 razy wyższa suma niż w restauracjach w mieście za podobny zestaw. Dopiero po powrocie do domu dowiedziałem się, że te restauracje są uważane za ekskluzywne i stąd takie kwoty. Ktoś mi powiedział, że to był urodzinowy lancz (w Japonii powszechne jest spędzanie urodzin w restauracji), mimo że urodziny mam za pół miesiąca. A do domu wróciłem tą samą drogą. Przez cień, a potem w upale. Przydałoby się pojechać gdzieś w zalesione rejony. Tylko bez niedźwiedzi.