Kolejny chłodny dzień na szlaku Green Velo. Tym razem akompaniowała mu mgła. Ruszyłem z Ulanowa po drogach dla rowerów. Ciągnęły się przez 30 km. Głównie akceptowalnej jakości asfalt, ale trafiło się parę odcinków dla kaskaderów czy kilka aut blokujących przejazd.
Prognoza pogody groziła palcem. Jeszcze we wczorajszej prognozie zapowiadał się deszczowy wieczór, ale o poranku pojawiła się prognoza deszczu również w ciągu dnia. Akurat zaczęło padać, więc zatrzymałem się i ubrałem cieplej. Pół godziny później było po deszczu. Potem widziałem ulice zarówno suche, jak i mokre od obfitych opadów. Pogoda była dla mnie łagodna, jak do tej pory.
Znalazłem się w Sandomierzu. Poziom Wisły był bardzo wysoki. Do tego zapach wody przypominał raczej warszawski odcinek tej rzeki. Wspiąłem się na Stare Miasto mieszczące się na wzgórzu i po krótkim objeździe zatrzymałem się na obiedzie. Skusił mnie sandomierski burger, bo żaden inny ogródek nie wyglądał na otwarty.
Obawiałem się deszczu, więc nie traciłem czasu. Wyjazd z Sandomierza mógł być kłopotliwy. Kilka centymetrów wody w Wiśle więcej i droga byłaby zalana. Następne 20 km drogi było otoczonych milionami sadów. Przypomniała mi się
podróż przez Matsumoto. Wtedy też mijałem sady pokrywające horyzont.
Od czasu do czasu kropiło, ale udało mi się dotrzeć do celu relatywnie suchym. Tylko zimno zaczęło mi doskwierać. Mam nadzieję, że mnie nie przewiało.