W zeszły weekend pojechałem po moją kolarzówkę. W tygodniu katowałem ją podczas dojazdów do pracy, bo jeździ się na niej o niebo lepiej. Mój Trek jest chyba tylko na wyprawy z sakwami. Chociaż chodzą mi czasem myśli po głowie, coby nie sprzedać go i nie zostawić sobie tylko kolarzówki, ale kto mnie będzie w teren wyciągał? Koszt napraw osprzętu też wydaje się być wysoki, a do wymiany mam niemało. Same zmartwienia z tymi rowerami.
W końcu wymieniłem pedały w kolarzówce. Nowa opona na tył też już czeka na założenie. W tygodniu planuję wyskoczyć gdzieś poza Poznań, a dzisiaj tylko do Kórnika. Ruszyłem po południu, bo się przestraszyłem zimna, ale gdy tylko wyszedłem z domu, słońce wyskoczyło zza chmur. Całe szczęście był wiatr, więc jechało się komfortowo.
Po mieście zjechałem kawał dróg dla rowerów. Nic się nie zmieniły. Dopiero nad Wartą postanowiłem zbadać nowy odcinek, który jakiś czas temu mnie zainteresował, gdy jechałem mostem nad rzeką. Równy i niewiarygodnie szeroki. Z pewnością zechcę przejechać go w całości, a dzisiaj miałem inne plany.
Mój Garmin zaczął wariować. Niedawno zaktualizowałem w nim oprogramowanie i dzisiaj okazało się, że drastycznie zwolnił. To jednak nic, bo zaczął również wyłączać się. Przynajmniej raz na 20 km. Ciągłe z nim problemy, ale nie wyobrażam sobie zamienić go na cokolwiek innego. Zwłaszcza, że to ostatni model producenta, który można obsługiwać w rękawicach.
Wyjechałem z Poznania, trafiając na nieznane drogi. Kompletnie straciłem orientację po takim czasie nieobecności w mieście. Potem na przeszkodzie stanęło kilka remontów dróg i objazdy. Dojechałem do Borówca, a potem już prosto do Kórnika. Przy jeziorze kręciło się dużo ludzi i wszyscy ubrani jakby miało sypnąć śniegiem. Pod zamkiem masa samochodów i ludzi, a to tylko sobota. Było za późno, aby odwiedzić arboretum, na które mam chętkę już od kilku lat. Zjadłem obiad i ruszyłem z powrotem do Poznania.
W sumie planowałem pojechać aż do Środy Wielkopolskiej, ale miałem mały zapas czasu, więc wybrałem tylko nową drogę na mapie, aby nie wracać po własnym śladzie. Wiatr od Poznania trochę mi poprzeszkadzał, ale i tak jechałem dużo szybciej niż na Treku. Trafiłem na kolejne objazdy, a i kilka dróg szutrowych się pojawiło, więc musiałem zacisnąć zęby. Najbardziej obawiałem się, że coś wbije się w oponę albo że splot się rozerwie, bo w kilku miejscach przetarcia go odkryły. Całe szczęście obyło się bez tego. Dojechałem do domu po zmroku. Ktoś zapomniał przestawić lampy uliczne, bo było bardzo ciemno.