Wczoraj zdecydowanie przesadziłem. Chciałem zbyt dużo w zbyt krótkim czasie. Dzisiaj nie miałem sił. Ponieważ mój pociąg powrotny był po godz. 18, to nie miałem też za dużo czasu na jazdę. Wczoraj, zjeżdżając z Kapeli, zauważyłem tabliczkę kierującą do punktu widokowego Okole. Ponieważ jeszcze mnie tam nie było, to pomyślałem, aby zdobyć ten szczyt. Zdawało się – proste zadanie.
Wyruszyłem nieświadomy zmiany czasu. Doszło to do mnie dopiero po ponad godzinie. W sumie te dodatkowe 60 minut wyszło mi na dobre, bo wyspałem się. Mimo tego początek jazdy nie był łatwy. Nie dość, że wiało z południa, to miałem osłabione mięśnie. Jechałem więc ślimaczym tempem – najpierw do Stanisławowa. Ominąłem radiostację, żeby zaoszczędzić sobie trochę czasu. W Rzeszówku skusił mnie znak kierujący do punktu widokowego na Dworskiej Górze. Jest ona niższa od wzgórza między Stanisławowem i Kondratowem, jednak widok gór zawsze na plus.
Ze Świerzawy dojechałem do Lubiechowej, a potem zaczął się długi podjazd. Dopiero w jego trakcie zorientowałem się, że przejeżdżałem obok Okola 2 lata temu. Wtedy był to straszny podjazd, dzisiaj tylko męczący. Na jego szczycie, na rozstaju dróg, wkroczyłem na drogę leśną. Nie była ani trochę wygodna. Leśniczy ją mocno zniszczyli. Na tyle mocno, że na zmianę 100 metrów jechałem, 100 szedłem i w ten sposób dotarłem na sam szczyt. Najlepsze widoki psuło niestety ostre słońce, ale to nic – satysfakcja bycia tam wystarczyła.
Planowałem zjechać z Okola do Rząśnika, jednak gdy zacząłem się przedzierać szlakiem i zobaczyłem, jak trudne będzie zejście z rowerem, zawróciłem. Zresztą pozostały mi 3 godziny na powrót, więc musiałem się sprężać. Tak się spieszyłem, że na zjeździe do Lubiechowej osiągnąłem prędkość ponad 70 km/h, i to bez pedałowania. Tam to dopiero można bić rekordy.
Znów zdecydowałem się pojechać pojechać przez Złotoryję, mimo że chciałem pokonać większy dystans przez Pielgrzymkę i Zagrodno. No ale niestety, nie mieszkam już w Legnicy, a pociągi nie czekają na każdego pasażera. Udało mi się dostać do Legnicy na pół godziny przed odjazdem pociągu. Na moje nieszczęście dostałem się do puszki sardynek, bo nawet nie mogłem się ruszyć, a co dopiero przebrać się, a nie byłem najczystszy po błotnej kąpieli, której zażyłem podczas zjazdu z Okola. Chciałbym częściej jeździć w góry.