Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Z plecakiem po Islandii

99.0106:55
Nie umiem jeździć na rowerze. Wstałem po 6 rano, zebrałem się, spakowałem w plecak i – zostawiając namiot pod opiekę elfom – ruszyłem w podbój Reykjavíku. Musiałem jeszcze wrócić się po telefon, bo zostawiłem go podłączonego do prądu w socjalnym budynku. Jazda z sakwami przez prawie miesiąc przestawiła mój mózg i na lekkim rowerze chwiałem się jak podczas nauki jazdy. Po dłuższym czasie wszystko wróciło do normy i w dodatku jechało się o niebo lepiej bez ciężkiego bagażu.
Pojechałem wzdłuż wybrzeża do miasta na zachodzie, potem jeszcze pobłądziłem i wróciłem do centrum. Właściwie to chciałem dostać się na lotnisko, aby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku z moim lotem oraz kartonem na rower. Chciałem to zrobić jeszcze wczoraj, ale zabrakło czasu. Dzisiaj też nie miałem go za dużo, więc z pomysłu zrezygnowałem.
Odwiedziłem kilka sklepów z pamiątkami. Kupiłem tradycyjny islandzki sweter z wełny owczej, a potem rozejrzałem się za restauracją. Wstąpiłem do tej obok najsłynniejszego kościoła. Zamówiłem islandzką zupę z mięsem, zestaw nr 2, tj. ryba na 4 sposoby oraz kawałki sfermentowanego mięsa rekina (hákarl). To ostatnie cuchniało amoniakiem i piekło w ustach, ale dało się zjeść. W dużych ilościach jednak nie dałbym rady.
W końcu wróciłem się na kemping. Po drodze zauważyłem budkę ze słynnymi islandzkimi hotdogami. Nic specjalnego, ale spotkałem tam Kanadyjkę, która dopiero co przyjechała na Islandię. Porozmawialiśmy chwilę i ruszyliśmy w swoje strony. Mój angielski jest strasznie słaby.
Spakowany wyruszyłem przez miasto. Zwykle drogami osiedlowymi. Szukając jakiegoś punktu widokowego na Reykjavík, trafiłem na drogę, którą jechałem pierwszego dnia. Potem i tak zboczyłem, gubiąc się odrobinę. W końcu dojechałem do drogi na półwysep Reykjanes. Ciągnęła się strasznie długo. Na jej końcu skręciłem do miasta, aby nie jechać główną drogą, bo ruch był dzisiaj strasznie duży.
Na lotnisko dotarłem na 4 godziny przed odlotem. Problem pierwszy – brak pudła na rower. Nikt nie zostawił żadnego dla mnie. Porozmawiałem z kilkunastoma osobami (połową lotniska) i za ich naradą w samoobsługowym warsztacie rowerowym wygrzebałem ze śmietnika trochę tektury i folii. Używając zacisków, sznurków, taśmy i szczęścia rozłożyłem rower, owinąłem jak mogłem najbezpieczniej i ledwo zdążyłem nadać bagaż. Potem jeszcze zdołałem dokonać zwrotu podatku za sweter, zrobiłem zakupy za ostatnie korony islandzkie (chciałem suweniry, ale nie mieli) i zdążyłem do bramek, aczkolwiek i tak było prawie godzinne opóźnienie. Ciekawe, czy zdążyłbym, gdyby wszystko ruszyło na czas.
Kategoria kraje / Islandia, pod namiotem, z sakwami, za granicą, wyprawy / Islandia 2016, rowery / Trek
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa lisze
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]

Nie ma jeszcze komentarzy.
Znów ten Reykjavík
Islandia – Polska 1:0

Kategorie

Archiwum

Moje rowery