Upał dawał w kość, ale przyjechałem do Kyōto, aby przeczekać sezon deszczowy, więc każdy dzień przed tym okresem jest na wagę złota. Trzeba korzystać, bo potem pozostanie tylko komunikacja miejska.
Chciałem pojechać do chramu Fushimi Inari-taisha, aby przejść szlak dziesięciu tysięcy bram torii, ale dziwnym trafem znalazłem się w centrum. Widząc w oddali wieżę widokową, najwyższą strukturę w Kyōto, znak rozpoznawalny centrum miasta, pojechałem tam. Chciałem zajrzeć do centrum turystycznego, aby dostać plan miasta, bo mapa w Garminie nie nadaje się do niczego. Pierwszy problem to parking dla rowerów. Udało mi się znaleźć taki przy stacji, ale był płatny, więc wolałem zaoszczędzić. Znalazłem kawałek dalej – 2 godziny za darmo, czyli akurat, abym skoczył przypomnieć sobie stację, na której byłem 2 lata temu. Wiele się tam nie zmieniło. Otworzyli terminal autobusowy i tyle zmian, które przykuły moją uwagę.
Wróciłem na parking i trochę się pomęczyłem, aby wyciągnąć rower z blokady (wszystko po japońsku), ale przechodzień mnie wybawił. Pojechałem na północ, aby zobaczyć zamek Nijō, a trafiłem do świątyni Nishi Hongan-ji. Uwielbiam chodzić po drewnianych podłogach tej świątyni. Każdy krok wywołuje dźwięk, który w dawnych czasach miał na celu ujawnienie wroga zbliżającego się potajemnie do wnętrza. A może to ze starości deski się poluzowały i zaczęły ocierać o gwoździe? W każdym razie, przyjemne odgłosy.
Zamku Nijō nie zobaczyłem, bo nie chciałem kupować biletu. Wybrałem się więc w inne popularne miejsce – las bambusowy Arashiyama. Nie spodziewałem się jednak takiej popularności. Ludzi było tyle, że nie dało się jechać ulicą. Zaparkowałem rower i zrobiłem szybki spacer, ale nie ma frajdy, gdy wokół tyle ludzi. Uciekłem stamtąd szybko. Mam nadzieję wrócić do tego lasu innego dnia, najlepiej o poranku, gdy turyści śpią.
Musiałem wracać do mieszkania, ale nie chciałem marnować czasu, więc ominąłem centrum i drogi trafiły się całkiem dobre. Chociaż po chodnikach też musiałem jechać i o mało nie potrąciłem zabieganego pieszego, który niespodziewanie przeciął mi drogę. Na szczęście skończyło się na lekkim stłuczeniu stopy, które ustąpiło, gdy dojechałem do domu. Japończyk też dał znać, że nic mu nie jest, więc rozstaliśmy się w pokoju.