Pogoda się nieco poprawiła, bo na niebie było dużo chmur. Miało coś popadać po południu, więc rano zebrałem się na krótką wyprawę.
Zanim pojechałem do mojego dzisiejszego celu, skierowałem się na inne wzgórze, z którego uśmiechał się do mnie zamek widoczny z mojego mieszkania. Fushimi-jō (nazywany również Momoyama-jō) jest repliką XVI-wiecznego zamku. Dwie wieże otoczone parkiem, do którego prowadzi wysoka brama. Szkoda, że nie było żywej duszy, a sam zamek był dzisiaj zamknięty z niewiadomego powodu.
Do chramu Fushimi Inari-taisha trafiłem tym razem bez problemu. Rower zostawiłem na parkingu i ruszyłem w górę. Ludzi było co nie miara. Szedłem powoli, jak wolno poruszał się tłum, a przepychać się nie wypada, mimo że widziałem takich, co się niecierpliwili i rozpychali łokciami. O dziwo powoli cały ruch zaczynał się przerzedzać, a potem to nawet mogłem fotografować bramy torii bez niechcianych elementów na planie. Gwoli wyjaśnienia, cały szlak na górę Inari prowadzi przez około 10 tysięcy bram torii, co wygląda niesamowicie. Jest kilka stacji, gdzie można odpocząć, coś zjeść i napić się, ale im wyżej, tym ceny rosną.
Wszedłem na sam szczyt, mijając nielicznych turystów i wiernych, bowiem pokonanie szlaku ma charakter pielgrzymkowy. Na wysokości ok. 240 m znajduje się kolejna stacja i gdyby nie napisy w języku angielskim, nie byłoby wiadomo, że to już koniec. Pozostało tylko zejść i wrócić do domu, bo robienie zdjęć zabrało mi za dużo czasu.