W nocy była burza, ale rano się rozpogodziło, nie było kałuż, a i wilgotność powietrza nie przeszkadzała. Plan na dzisiaj to świątynia Kiyomizu-dera. Miałem też nadzieję ponownie zobaczyć gejszę (po raz pierwszy widziałem jedną w zeszłym tygodniu w Narze).
Dojechałem do Gionu, słynnej dzielnicy Kyōto. Znalezienie miejsca parkowego dla roweru graniczy tutaj z cudem. Przy jakiejś świątyni z płatnym wejściem był parking, ale dodatkowo płatny, więc porzuciłem rower... w lesie. Znalazłem ustronne miejsce i wybrałem się na pieszą wędrówkę po okolicy.
Kiyomizu-dera, jedno z najpopularniejszych miejsc w Kyōto, przyciąga tłumy w każdej porze roku. Ja niestety miałem pecha, bo akurat główna świątynia, która jest często fotografowana ze względu na położenie kilkadziesiąt metrów nad klifem, jest w remoncie. Mimo to kupiłem bilet, aby wejść do środka i zrobić kilka nie najgorszych zdjęć.
Przespacerowałem się w tę i we w tę. Minąłem dużo młodzieży szkolnej, ale też sporo turystów z Chin, którzy ochoczo przebierają się w kimona. Było głośno, ale wystarczyło wejść w boczną uliczkę, aby cały ruch pieszy zamarł. Trafiłem na sklepik z gadżetami studia Ghibli, w którym posiedziałem trochę dłużej, obejrzałem wiele chramów i świątyń z zewnątrz, kilka również od środka. Zjadłem lody o smaku zielonej herbaty. Minąłem setki sklepów z pamiątkami i sprzedawcami nagabującymi przechodniów do wejścia. Nie spotkałem za to żadnej gejszy. Gdy uznałem, że mam dość spacerowania w tłumie, wróciłem po rower i pojechałem prawie prosto do domu. Prawie, bo po drodze z lekka zabłądziłem.