Po bardzo ciepłej nocy nawet wiatr z północy lekko osłabł. Cieszył taki stan rzeczy, gdyż w drodze do domu, Brno było moim kolejnym celem.
No dobrze, upalny dzień nie był niczym przyjemnym. Jechałem więc mozolnie, mając nadzieję na poprawę aury. Trafiłem na zamkniętą drogę, ale tablica mówiła o jakimś objeździe dla rowerów. Spróbowałem, jednak trafiłem na domki nad jeziorem, wśród których się trochę pogubiłem i wydawało mi się, że trafiłem na drogę bez przejazdu, więc postanowiłem zawrócić spróbować jakoś przejechać przez zamknięty odcinek. Okazało się, że było tak zamknięte, że aż ogrodzone wysoką siatką. No nic – pomyślałem – może da się objechać drogami polnymi. E–ee, to też nierealne, bo trafiłem na pola winne (pola z winoroślami?), za którymi nic nie było. Zawróciłem więc, aby dostać się do objazdu dla aut. We wsi, pod sklepem przyjrzałem się mapie bardziej szczegółowo i zdobyłem się na jeszcze jedną próbę. Zjechałem znów nad jezioro i, już mając kilku rowerzystów w zasięgu wzroku, pojechałem ich śladem, odkrywając, że jednak ślepa droga taka ślepa nie była. Przedostałem się dalej i darowałem sobie niepotrzebny objazd. Gdybym tylko od razu spróbował dojechać do końca tamtej drogi, to cała ta zabawa byłaby zupełnie niepotrzebna.
Do Brna prowadziła bardzo ruchliwa droga, a że nie wymyśliłem żadnego objazdu dla niej, to nie pozostało mi nic innego, jak przeboleć duży ruch. Próbowałem jeszcze kilka razy zjechać z tej „autostrady”, ale wszystkie drogi prowadziły mnie wciąż z powrotem. Dopiero później zauważyłem na mapie drogi dla rowerów wyznaczone wzdłuż rzek kilka kilometrów na wschód, ale było już po ptokach. W Brnie jakoś dostałem się do centrum, ale w tym upale nie chciało mi się za dużo zwiedzać. Nawet niedziałające źródła wody pitnej oznaczone na mapie zniechęcały do jakichkolwiek aktywności. Mimo to dziwnie dużo ludzi na ulicach spotykałem. Jak nie w Czechach. Przez to też wszystkie ogródki pod restauracjami były zajęte, choć chciałem spróbować jakiegoś dania z czeskiej kuchni.
Ruszyłem w dalszą drogę, ale kilka kilometrów dalej trafiłem na wpół pustą restaurację, gdzie zamówiłem trzy albo dwa dania (gdy zapytałem o trzecie, kelnerka powiedziała, że w zamówieniu były jednak dwa). I tak się objadłem serowymi smakołykami, których nazw już nie pamiętam, że ciężko mi się jechało. Trafiłem na jakąś dolinę o długim podjeździe. Otoczona gęstym lasem, przynosiła ukojenie w tak upalnym dniu. Nic dziwnego, że rowerzystów mijałem setki i przez tyleż samo byłem mijany. Tak mało z nich machało mi, że w ogóle przestałem się przejmować i patrzeć na przeciwny pas ruchu, więc nie wiem, ile pozdrowień ja sam zignorowałem.
Długi podjazd drogą przez dolinę zakończył się chłodnym zjazdem. Wieczór był nie tylko widoczny. Rozglądałem się powoli za schronieniem, ale kończyła mi się woda, więc trzeba było też znaleźć jakiś sklep. Wszystko jednak zamknięte, aż trafiłem do miasta, a na jego obrzeżach do supermarketu. Trochę się obawiałem zostawić rower bez opieki, bo po parkingu kręciły się grupki podejrzanych osób, ale zaryzykowałem i niczego nie straciłem.
Myślałem o noclegu gdzieś w lesie pod zamkiem, ale zauważyłem miejsce piknikowe całkiem niedaleko, więc tam się skierowałem. Po drugiej stronie znajdowały się zabudowania, ale skryłem się głęboko w krzakach i miałem nadzieję, że nikt mnie nie zauważy. Chyba nie dostrzegł mnie też mieszkaniec, który zawracał autem na drodze obok.