Nie mogłem odpuścić. Po tym jak znalazłem drogę na szczyt Zaō, chciałem zrealizować plan do końca i wspiąć się na górę, zobaczyć jezioro i porobić parę zdjęć do albumu.
Mając już pewne doświadczenie na drogach pod Sendai, wybrałem najlepszą trasę. Było bardzo słonecznie, więc chciałem zrobić jak najmniej podjazdów. Ruch na drogach był momentami spory, ale właściwy podjazd już dało się znieść.
Tym razem pojechałem właściwą drogą prosto w kierunku szczytu. Pojawiła się niespodzianka, bo wraz z wysokością liście na drzewach i krzewach przybierały coraz śmielej jesienne barwy. Nie mogę się doczekać prawdziwej jesieni.
W końcu, po kilku godzinach jazdy dotarłem na parking, gdzie zostawiłem rower i ruszyłem na szczyt. Szlak był prosty. Dużo schodów, sporo widoków, kilku turystów i w końcu szczyt, ponad 1700 m n.p.m. Na nim kilkadziesiąt osób i niestety to nie był koniec. Za szczytem dojrzałem jeszcze kilkaset innych turystów. Było też jezioro wulkaniczne Okama oraz szlak (a właściwie nieskończenie wiele wydeptanych dróg) do szczytu Zaō, bo jak się okazało, Zaō to nazwa łańcucha górskiego, a najwyższa góra – Kumano-dake – leżała dalej na północ. Nawet zacząłem iść w tym kierunku, ale ostatecznie zrezygnowałem. Zrobiło się chłodno, a słońce przepadło za chmurami. Przerwałem misję i zawróciłem. Nie byłem w tym zamyśle sam, bo turystów, nie wiedzieć kiedy, mocno ubyło.
Droga na parking dłużyła się. Słońce przepadło, więc widoki były mniej kolorowe. 40 minut później byłem przy rowerze. Został mi długi zjazd, na który nie do końca byłem przygotowany. Klocki hamulcowe wymagały wymiany, a ja o tym oczywiście zapomniałem. Miałem więc dodatkowy powód, aby się nie rozpędzać. I tak było zimno, więc ręce drętwiały nie tylko od zaciskania klamek hamulcowych.
Na rozstaju dróg zdecydowałem pojechać nieco inaczej, żeby sobie urozmaicić podróż powrotną. Wybrałem starą drogę, która doprowadziła mnie do cywilizacji. Zapadł też zmrok, więc czekała mnie długa droga w świetle gwiazd i reflektorów aut. Zimno trzymało długo, póki nie zjechałem z gór do większych zabudowań miasta. Końcówkę podróży lekko zmodyfikowałem, żeby ograniczyć podjazdy, bo byłem już trochę zmęczony tą całą wspinaczką.