Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

rowery / Fuji

Dystans całkowity:42355.04 km (w terenie 3759.08 km; 8.88%)
Czas w ruchu:2223:14
Średnia prędkość:16.96 km/h
Maksymalna prędkość:71.80 km/h
Suma podjazdów:258498 m
Liczba aktywności:676
Średnio na aktywność:62.66 km i 3h 33m
Więcej statystyk

Pieniny na Słowacji

  83.15  05:13
Obudziło mnie słońce, które zrobiło w namiocie piekarnik. Na niebie było mnóstwo chmur. Wyglądało na to, że popada, ale nic takiego – smażyło od rana. Gdy zostawiłem na chwilę rower na słońcu, termometr nagrzał się do 43 °C.
Trafiłem na szlaku na dwie prace drogowe. Jedna oznaczona, druga bez żadnego znaku. Obie udało się obejść bokiem. Widziałem też dwa mosty, które chyba jeszcze nie zostały oddane do użytku. Na obu były prowadzone prace wykończeniowe, z czego na pierwszym nie było znaków, więc rowerem nie wjechałbym, a na drugi prowadziła gwardia nowiuśkich znaków (co dziwne, firma wykonawcza użyła niestandardowych oznaczeń szlaku – VD zamiast loga Velo Dunajec) i brak zakazu, więc prace drogowe były prowadzone bezprawnie.
Dotarłem do Pienińskiego Parku Narodowego. Już od samego wjazdu było przepięknie. Po drodze poruszało się mnóstwo pieszych i rowerzystów. Mokra nawierzchnia oznajmiała, że wcześniej mocniej popadało. Tunele drzew przynosiły ulgę od prażącego słońca. Nawet nie wiem kiedy przekroczyłem granicę. Po drugiej stronie było dużo kamieni i błota, ale też pięknych widoków. Migawka aparatu co chwilę pracowała. Słyszałem tylko język polski, a co chwila ktoś robił wyścigi wśród turystów zamiast sycić się pięknem natury.
Chmury już od Pienin groźnie wyglądały, aż tuż przed Jeziorem Czorsztyńskim rozpadało się. Całe szczęście nie trwało to długo. Pojechałem od razu na pobliski kemping.
Kategoria kraje / Polska, kraje / Słowacja, Polska / małopolskie, terenowe, z sakwami, za granicą, pod namiotem, wyprawy / Velo Dunajec 2021, rowery / Fuji

Rowerem wokół Jeziora (Czorsztyńskiego)

  39.56  02:13
Zostawiłem sakwy i ruszyłem dookoła jeziora. Początek był bardzo stromy, ale za to jakie widoki rozciągały się ze szczytu!
Kawał drogi biegł po wale rzecznym. Trzeba też było przejechać jeden most w ruchu ogólnym. Północny odcinek okazał się niezwykle malowniczy. Skalisty brzeg jeziora przypominał mi o japońskich wybrzeżach. Miło wiedzieć, że są takie krajobrazy na rodzimym podwórku.
Od początku wycieczki zbierało się na deszcz. Grzmiało na niebie, chmurzyło się, a potem było widać deszcz na horyzoncie. W końcu dopadł i mnie na końcówce drogi. Przeczekałem to pod wiatą jednego z miejsc obsługi rowerzystów. Ruszyłem, gdy się przejaśniło, choć nadal kropiło. Nawet z bezchmurnego nieba.
Myślałem, że przepłynę jezioro promem, ale zdążyli wszystko zamknąć przed moim przyjazdem. Czekała mnie jazda przez Pieniński Park Narodowy i dodatkowe przewyższenia. Przynajmniej ujrzałem kilka pięknych panoram, w tym Tatry.
Szlak nazwali „Rowerem wokół Jeziora” – przynajmniej na znakach na południu. Na północy były tylko oznaczenia zielonego szlaku. Nieprawdą jest, że szlak obiega całe jezioro – odcinka w Pienińskim Parku Narodowym nie ma i nie zapowiada się, by powstał. Niektórzy nazywają ten szlak Velo Czorsztyn, ale nie wiem czemu, bo Czorsztyn to tylko jedna z miejscowości na szlaku. Dziwią mnie również znaki. Poustawiali wszędzie drogi dla pieszych i rowerów, bez żadnych wykluczeń, a musiałem przeciskać się między autami. Ale policja obłowiłaby się tam.
Na koniec, gdy dotarłem na kemping, okazało się, że wszystko w okolicy było zamknięte. No, prawie, bo ostał się jeden bar z tłustym jedzeniem, ale miałem jeszcze do wyboru umierać z głodu.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, Polska / małopolskie, wyprawy / Velo Dunajec 2021, rowery / Fuji

Elo i EV11

  136.93  07:52
Kontynuowałem jazdę trasą „elo”, jak sugerowały wyblakłe znaki na drodze (lub Velo Dunajec wedle znaków pionowych). Skwar dokuczał od samego rana.
Pojawiły się pierwsze nieukończone odcinki. Myślałem, że cały szlak został w pełni wybudowany i jedzie się nim cały czas w górę lub w dół, w zależności od kierunku, ale potem poczułem na własnej skórze, jak bardzo był on w planach na najbliższe lata. Bolały mnie dłonie od nierówności na wałach pokrytych trawą. Przynajmniej było skoszone. No i dowiedziałem się, że w Polsce żyją cykady, bo parę odezwało się przy Dunajcu. Gatunek w tym rejonie określany jest jako piewik gałązkowiec. Nawet warto było zboczyć z asfaltów.
Trafiłem na jeszcze kilka objazdów. Z pierwszego nie skorzystałem, bo drogę dało się pokonać na gravelu. Na drugim przegapiłem zjazd na wał rzeczny i pojechałem według objazdu. Trzeci niby skracał drogę, ale podjazd mnie zniechęcił i pojechałem po bardziej płaskim. Droga, co prawda, była drogą krajową, ale dało się jechać po chodniku.
Miałem skorzystać z promu, ale mieli przerwę techniczną. Tak zacząłem rozglądać się za jedzeniem, że objechałem Jezioro Czchowskie i przeprawa promowa stała się zbędna. Zaoszczędziłem czas i znalazłem jedzenie.
Wjechałem na niedawno oddany odcinek szlaku o równiutkiej nawierzchni, a nawet wśród atrakcji pojawił się bród. Nurt był na szczęście niewielki, tylko poruszało się tamtędy zbyt wiele pojazdów, które zostawiły dużo błota.
Nad Jeziorem Rożnowskim zrobiło się pagórkowato. Przypadkiem pojechałem objazdem i zaliczyłem dużo przewyższeń. Aż ciekawe, czy oryginalnie planowana trasa będzie miała tyle podjazdów.
Za Nowym Sączem, który miał mnóstwo wygodnych dróg (nawet kilka w cieniu), odbiłem trasą EuroVelo 11. Towarzyszyła mi ona od kilkudziesięciu kilometrów i biegła w kierunku platformy widokowej na Woli Kroguleckiej. Podjazd wykończył mnie strasznie. Musiałem zatrzymać się kilka razy w cieniu. Byłoby dobrze, gdyby nie ten upał.
Na górze było lepiej, jakby chłodniej. Do tego trochę wiało (a jakby inaczej?). Porobiłem kilka zdjęć i ruszyłem w dół. Chciałem zbadać jedną drogę i trochę się wkopałem. Zaczęło być tak stromo, że musiałem ściskać hamulce z całych sił, by się w ogóle zatrzymać. Jakie miałem szczęście, że nic nie jechało, bo było strasznie wąsko. Hamulce zaczęły śmierdzieć, a tarcze jakby zmieniły kolor. Dałem im czas na ostygnięcie, ale zacząłem odnosić wrażenie, że droga hamowania wydłużyła się. Trochę jak pierwszego dnia podczas używania klocków.
Na chwilę wróciłem na szlak, bo po drodze minąłem znak drogowy pola namiotowego, ale odwiedzone miejsce tak zarosło, że aż dziwne, iż nikt jeszcze nie usunął znaku. Ruszyłem w kierunku innego kempingu. Po drodze chciałem zjeść w restauracji, ale popełniłem błąd, planując zatrzymać się w ostatniej na mapie. Miejsce wyglądało na zamknięte, więc improwizowałem w kilku słabo zaopatrzonych sklepach.
Kemping okazał się półdzikim polem namiotowym. Właściciel odpowiedział mi, że niedawno ruszył z pracami. Toalety i prysznice były w budowie, czego się nie spodziewałem. Przynajmniej cena nie wiała absurdem.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, pod namiotem, Polska / małopolskie, setki i więcej, z sakwami, wyprawy / Velo Dunajec 2021, rowery / Fuji

Wiślana Trasa Rowerowa – wschodnia Małopolska

  126.54  06:05
Ślimaki narobiły mi problemów. Okazało się, że w nocy były wszędzie – na namiocie i na rowerze. Rano zostały po nich tylko śluz i odchody. Ile sprzątania.
Gdy się obudziłem, była gęsta mgła. Ruszyłem z kolei w świetle słońca. Zaczynało prażyć. Nie byłem pewien szlaku Wiślanej Trasy Rowerowej w Krakowie, bo nie widziałem po drodze znaków, ale trafiłem na trzeci już odcinek w budowie. Potem była długa droga na wałach rzecznych. Mijałem setki rowerzystów – od zawodowych debilów po niedzielnych przejażdżkowiczów. Było tak do Uścia Solnego, za którym mijałem już tylko nieliczne jednoślady.
Kolejne porównanie do Korei, bo drogi były świetne, równe i bez świateł czy przejść, ale zrobiła się spiekota. Wszędzie wokół kłębiły się ciężkie chmury, tylko nade mną było czyste niebo. Do tego wały rzeczne mają ten problem, że nie są w ogóle zadrzewione. Jedzie się nawet kilkadziesiąt kilometrów bez cienia. Przynajmniej chłodny wiatr odrobinę ratował sytuację.
Dotarłem do skrzyżowania Wiślanej Trasy Rowerowej, którą jechałem od wczoraj z Velo Dunajec, celu tej wyprawy. Zaczęło się tak samo – droga biegnąca po wale rzecznym. Już mi się to ciut znudziło, ale był to dopiero początek, więc miałem nadzieję, że dalej – w górę – droga powinna się urozmaicić.
Dotarłem do Radłowa, gdzie zjadłem i odnalazłem kemping nad jeziorem. Tym razem problem był trywialny, relatywnie rzecz ujmując – komary.
Kategoria kraje / Polska, pod namiotem, Polska / małopolskie, setki i więcej, z sakwami, wyprawy / Velo Dunajec 2021, rowery / Fuji

Zaczęło się od dwóch ulew i paru burz

  128.58  06:58
Z początku planowałem rozpocząć wyprawę od Krakowa, ale w piątek dotarłbym tam zbyt późno, a w sobotę nie chciało mi się spędzać pół dnia w pociągu. Wybrałem Katowice, w których zaoszczędziłem godzinę. To, że do Krakowa miałem dzień drogi to nic. Mogłem przejechać większą część pierwszego z zaplanowanych szlaków.
Do Katowic dostałem się bez problemów. Dopiero na kempingu okazało się, że jest jakiś zlot starych aut i kolejka do recepcji była tak długa, że przeczekałem w niej ponad godzinę. To nie koniec, bo hołota nie spała chyba całą noc. Czuć było smród spalin, papierosów i narkotyków. Przynajmniej miałem stopery w uszach, to część hałasu stłumiłem, bo z każdego grata leciały inne kocie lamenty. A mogłem się rozbić na dziko.
Niewyspany ruszyłem na poszukiwanie śniadania, a potem do Oświęcimia. Trafiłem na krótki szlak rowerowy, który wyprowadził mnie z Katowic, aż dojechałem do Mysłowic. I się zaczęło. Deszcz szybko zamienił się w ulewę. Najbliższym schronieniem było tylko drzewo (za zakrętem stała wiata autobusowa, o czym dowiedziałem się później). Szybko jednak przestało mnie chronić. Mimo wszystko, porównując intensywność deszczu pod drzewem i pod niebem, wolałem czekać. 10 minut później tylko padało. Resztę deszczu przeczekałem pod spotkaną wiatą.
W Imielinie, sąsiednim mieście, nie ucieszył mnie widok suchych ulic. Gdybym tylko dojechał tam wcześniej.
Dotarłem do Wisły nieopodal Oświęcimia. Tuż obok, po wałach rzecznych, biegł małopolski odcinek Wiślanej Trasy Rowerowej, czyli mojego celu na dzisiaj. Znak informował, że do Krakowa było tylko 40 km. Pomylili się o jakieś 17 km. Pewnie po ukończeniu będzie to docelowy dystans do granic miasta. Szlak świetny, a dzięki pogodzie również malowniczy. Niczym koreańskie szlaki. Chociaż gdybym do Korei dotarł w drugiej kolejności, mówiłbym, że koreańskie wyglądają jak małopolskie.
Przez chwilę pokropiło. Przez horyzont ciągnęła się ciemna chmura. Potem zaczęło grzmieć i znów kropić. Na szczęście nic więcej. Nawet wyszło słońce.
Wygoda się skończyła. Szlak odbił na lokalne drogi i ulice. Niektóre nawet rozpoznałem z czasów, gdy pomieszkiwałem w Krakowie. W końcu trafiłem też na sklep, bo głód trzymał mnie od kilku godzin. Niestety, gdy wyszedłem, pojawiła się ciemna chmura i zaczęło grzmieć. Kilka kilometrów dalej nawet kropić. Myślałem, że zdążę schować się pod wiaduktem, ale lunęło. Znów zostało mi tylko drzewo. Nie na długo, bo lało jeszcze gorzej niż rano i drzewo szybko zaczęło przeciekać. Zaryzykowałem i pojechałem pod wiadukt. Ryzykowałem, bo część drogi mogła być zamknięta przez budowę odcinka Wiślanej Trasy Rowerowej. Na szczęście skrawek ostał się niezablokowany i tam przeczekałem resztę burzy.
Ruszyłem, gdy niebo się przejaśniło i padał tylko kapuśniak. Zaskakująco zastałem suche drogi. Znów miałem pecha, że znalazłem się w złym miejscu o złym czasie. Potem jednak, nim dotarłem pod Wawel, rozpadało się jeszcze kilka razy. Wtedy dopiero wyjrzało słońce i wyglądało na koniec. Pojechałem na Rynek. Trochę remontów, trochę zmian. Na przykład w końcu rowerzyści mają bezpieczną, odseparowaną od ruchu pieszego drogę na moście Grunwaldzkim.
Zrobiłem sobie spacer po mieście i zdecydowałem zatrzymać się na polu namiotowym. Miałem jeszcze sporo dnia, więc przejechałem się po centrum. W Krakowie zamontowali bardzo wygodne podnóżki przed przejazdami dla rowerów. Aż sobie przypomniałem, jak idiotyczne modele widziałem w Gdańsku. Nawet minąłem wyznaczone miejsca parkingowe dla hulajnóg (w Gdańsku też są, a nawet bardziej widoczne).
W oddali dojrzałem chmurę. Szybko zaczęło też grzmieć. Rozglądałem się za restauracją z zadaszeniem dla roweru. Nie zdążyłem, bo rozpadało się. Przeczekałem najgorsze i w lekkim deszczu dokończyłem poszukiwania. Już nie przestawało padać, ale znalazłem restaurację, zjadłem i w końcu deszcz ustał.
Nagle usłyszałem ocierający błotnik. Zatrzymałem się, postukałem i odpadła podkładka. Tylko gdzie była śruba? Wyleciała akurat ta najważniejsza – trzymająca bagażnik i błotnik. Przeszedłem się kawałek po drodze i… znalazłem ją. Oszczędziłem sobie kłopotu używania trytytek i szukania nowej śruby, ale będę musiał sprawdzać, czy się dziadostwo nie wykręci ponownie. Jak można było tak zepsuć projekt roweru wyprawowego?
Nie było miejsca na kempingu. Całe szczęście był to jeden z trzech w Krakowie. Zatrzymałem się na drugim. Podczas rozbijania się zauważyłem, że było absurdalnie dużo ślimaków. Jakby ktoś je wysypał na cały trawnik.
Kategoria kraje / Polska, pod namiotem, Polska / małopolskie, Polska / śląskie, setki i więcej, terenowe, z sakwami, wyprawy / Velo Dunajec 2021, rowery / Fuji

Po burzy

  21.22  01:07
Trochę popadało. Jak co roku pojawiły się podtopienia. Deszcz ustał, ulice ciut przeschły, więc ruszyłem po okolicy, mijając mnóstwo zalanych wybetonowanych placów. Miałem jechać gdzieś Wartostradą, ale skręciłem na Luboń. Zaczęło trochę kropić, jednak postanowiłem wydłużyć dystans i pojechałem zobaczyć tunel pod torami. Zwykle jeżdżę Kopaniną lub Grunwaldzką, czekając nierzadko na zamkniętym przejeździe, ale może przekonam się do ciut innej drogi. Po drugiej stronie torów spotkałem się z mnóstwem udogodnień dla rowerzystów. Ulice jednokierunkowe ze świeżymi kontrapasami. Zupełnie tego nie rozumiem, bo to tylko drogi osiedlowe, na których jeździ mało aut i teoretycznie ruch powinien być uspokojony. Przecież jest tyle innych dróg, które wymagają remontu, przebudowy lub budowy porządnej infrastruktury rowerowej. Miasto absurdów.
Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, rowery / Fuji

Od bajorka do jeziorka

  65.25  03:46
Pół wieczoru spędziłem przy moim gravelu. Zamontowałem błotniki i bagażnik. W bagażniku musiałem poprawić błąd projektowy. Debil, który projektował ten rower nigdy na żadnym rowerze nie jeździł. Bagażnik i błotniki zostały oryginalnie przymocowane jedną śrubą po każdej stronie. Niestety w tak nieudolny sposób, że większe siły działające na bagażnik lub zwyczajne przeciążenia mogły szybko urwać te śruby. Zamiana miejscami czy zwyczajne usunięcie błotnika też nie wchodziło w grę, ponieważ bagażnik nie mieścił się – musiał być oddalony o szerokość uchwytu błotnika. Wymyśliłem więc, że zetrę papierem ściernym nadmiar stali (najpewniej aluminium, bo jest lekkie, więc nie potrzebuję tego malować). Umordowałem się bez szlifierki czy satyniarki, ale udało mi się uzyskać zamierzony efekt. Jeden problem mniej. O drugim za chwilę.
Upał doskwierał. Pojechałem po Anię i ruszyliśmy na wycieczkę nad jezioro. Było tak źle, że wybraliśmy drogę możliwie zacienioną. Wybór jeziora to również nie lada wyczyn, gdy jeziora tak szybko zakwitają. Padło na Kiekrz, więc jadąc wzdłuż zachodniego klina zieleni, minęliśmy Rusałkę i Strzeszynek. Dotarliśmy, zatrzymując się przy okazji na chwilę ochłody przy budce z jedzeniem. W słońcu termometr zdążył się nagrzać do 39 °C, ale było pewnie 35. W cieniu tylko 32 °C.
Znalezienie odpowiedniej plaży nie było takie proste, ale przejechałem się po fantastycznej ścieżce. Rozłożyliśmy się w cieniu. Woda była świetna (pomijając plamy oleju, które mieniły się w słońcu) i orzeźwiająca. Aż nie chciało się wychodzić.
W drodze powrotnej odwiedziliśmy klimatyzowaną restaurację, gdzie była chwila wytchnienia. Powinienem zamontować sobie klimatyzację w domu, tylko wtedy w takie dni w ogóle nie będę miał ochoty wychodzić z domu. Tak samo było latem w Japonii.
Wracając do drugiego problemu w tym rowerze. Błotnik ocierał o koło, bo oczywiście śruba się poluzowała. Bezmyślnie zaprojektowany chwyt błotnika nie ma prawa spełniać swojej prowizorycznej funkcji. Nie miałem przy sobie żadnej trytytki, więc przemęczyłem się z hałasującym defektem i wróciłem do domu. Chciałbym ten błotnik przymocować porządnie, bo mam zamysł na rozwiązanie, tylko nie mogę znaleźć części, które zaprojektowałem w głowie.

Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, terenowe, ze znajomymi, rowery / Fuji

Po Gdańsku

  26.72  01:35
Po wczorajszych górkach nie miałem ochoty na większy dystans. Wybrałem się na przejażdżkę po Gdańsku. Ruszyłem na Westerplatte. Było okropnie gorąco. Temperatura przekraczała 30 °C. Tak wychwalałem Gdańsk za przyjemną pogodę, a on niczym nie różni się od Poznania. Na Westerplatte dojechałem oczywiście po drogach dla rowerów, takich lepszych. Chwilę się pokręciłem, poczytałem parę tablic i wróciłem do jazdy, bo dopiero opory powietrza przynosiły orzeźwienie.
Znaki skusiły mnie na Twierdzę Wisłoujście. Niestety była nieczynna, więc pojechałem do centrum. Miałem ochotę coś zjeść. Przespacerowałem się po uliczkach Starego Miasta. Wszędzie jednak śmierdziało dymem z papierosów, więc wróciłem do kwatery i już pieszo poszedłem coś zjeść w jednym z pobliskich lokalów.

Kategoria kraje / Polska, Polska / pomorskie, wyprawy / Gdańsk 2021, rowery / Fuji

Trójmiejski Park Krajobrazowy

  67.95  03:53
Nie wiało i było gorąco. Ruszyłem do Gdyni. Jak zwykle zaplanowałem pętlę. Zacząłem drogami dla rowerów, ale szybko wylądowałem na ruchliwej drodze. Tutaj chyba można jeździć po chodnikach, bo nie ma odpowiednich znaków, a są jedynie zakazy. Ruch na drodze, wzdłuż której jechałem, przypominał ten z Japonii. Idealne miejsce, żeby poczuć japoński klimat na drogach.
Jechałem obok lasu, który mnie mocno kusił. W końcu dojrzałem kogoś poruszającego się równolegle do mojej drogi. Rzuciłem okiem na mapę i zmieniłem plany. Miałem jechać drogami, a zdecydowałem się poeksplorować Trójmiejski Park Krajobrazowy. Pagórkowaty teren pokryty mnóstwem różnych dróg i szlaków. Idealne miejsce na rower. Nie tylko górski, bo jest też parę asfaltów. Do tego temperatura w gorący dzień była tak przyjemna.
Spędziłem mnóstwo czasu na jeździe przez park. Tak dużo, że zacząłem się martwić. Planowałem jechać jeszcze bardziej na północ, ale skróciłem sobie drogę do Gdyni. Tam tylko pokręciłem się nad brzegiem zatoki i wjechałem na te same drogi, co kilka lat temu. Zaliczyłem jeszcze więcej terenu i mając wybór między wygodną drogą nad zatoką oraz krótszą przez miasta, wybrałem tę drugą, żeby zdążyć coś zjeść przed północą. Część dróg wyremontowali, wymieniając kostkę na asfalt. Część wciąż na to czeka. Mimo to niewiele się zmieniło. Wróciłem późno, ale cieszyło mnie, że odkryłem tak piękny park. Trójmiasto ma u mnie plusa.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, Polska / pomorskie, terenowe, wyprawy / Gdańsk 2021, rowery / Fuji

Ujście Wisły

  72.47  03:40
Wyskoczyłem za miasto, jeśli można tak powiedzieć, bo końca Gdańska nie było widać. Przed południem zbierało się na deszcz, potem się przejaśniło. Było ciut chłodniej niż wczoraj, ale nawet nie zakładałem bluzy.
Jechałem po drogach dla rowerów, po których biegły aż 4 szlaki rowerowe. Nie pojmuję, czemu nie próbują ich urozmaicić, aby każdy biegł inaczej. Doprowadziły mnie do Wyspy Sobieszewskiej. Trochę wiało nudą, więc wjechałem do lasów i trafiłem na świetny szlak rowerowy. Czasem piaszczysty, ale mam już wprawę. Doprowadził mnie on do ujścia Wisły. Miałem plan, by dostać się na sam koniec cypla, ale piach mnie pokonał. Miałem go dość, więc zdecydowałem o powrocie. Dostałem się nad brzeg Wisły, gdzie ścieżka uciekła w drugą skrajność. Zabetonowane kamienie tworzące nadbrzeże równie mocno utrudniały jazdę, co piach.
Wróciłem na asfalty. Zrobiłem duży objazd. Najpierw Cedry Wielkie, potem ku Pruszczowi Gdańskiemu. Przejechałem przez wiele tuneli drzew. W sumie dobrze, bo miałem kawał dystansu pod słońce. W Pruszczu chciałem coś zjeść, ale nie znalazłem nic, więc wróciłem do Gdańska po drodze biegnącej wzdłuż kanału. Kiedyś pokonałem ją w drugą stronę.

Kategoria kraje / Polska, Polska / pomorskie, terenowe, wyprawy / Gdańsk 2021, rowery / Fuji

Kategorie

Archiwum

Moje rowery