Kropiło, gdy ruszałem. Pojechałem do Rejowca śladem sprzed trzech tygodni. W Żulinie sprawdziłem kursy pociągów i postanowiłem poczekać na przystanku kolejowym, żeby uchwycić szynobus na zdjęciu. Musiałem czekać 20 minut, ale byłem usatysfakcjonowany ujęciami. Przeczekałem nawet kilka większych ulew, bo deszcz ani odpuszczał.
Udało mi się znaleźć stację benzynową, więc kupiłem picie na resztę dnia i wypiłem kawę. Mieli inny ekspres niż zwykle i kawa była jakaś dużo lepsza. Albo po prostu dawno ją piłem.
Za Krasnymstawem deszcz się rozszalał, a niestety na tym odludziu nie było ani jednej wiaty czy jakiegoś zadaszenia, żeby to przeczekać. Przynajmniej miałem kurtkę przeciwdeszczową, jednak buty, spodnie i rękawice były całe przesiąknięte. Dotarłem tak do lasu, w którym krył się cel mojej wycieczki – rezerwat przyrody „Wodny Dół”. Musiałem go tylko odnaleźć. Wjechałem na pierwszą drogę i błądząc po lesie, odnalazłem szlak. Tym razem las był zieleńszy niż podczas mojego
poprzedniego błądzenia. Nie zabrakło oczywiście połaci wykarczowanych drzew i dróg rozwalonych ciężkim sprzętem.
Szlak wiódł przez malowniczy las porastający niezliczone wąwozy lessowe. Największą atrakcją była Głęboka Droga, którą dawniej poruszały się powozy. W którymś momencie szlak uciekł, ale pozostała ścieżka, więc nieświadomy wyszedłem nią z lasu. Wracając do miejsca, gdzie właściwy szlak się kończył, stwierdziłem, że dobrze się stało. Końcówka szlaku była bardzo stroma i byłoby kłopotem sprowadzać stamtąd rower, zwłaszcza gdy było ślisko od deszczu. Z kolei deszcz w końcu ustał, o czym się dowiedziałem po wyjściu z lasu, bo z drzew nadal spadały krople.
Moim właściwym celem wizyty w rezerwacie było znalezienie cieszynianki wiosennej, rośliny o nietypowym kwiatostanie. Ruszyłem więc drugim z trzech szlaków pokazanych na mapie lasu. Prowadził po mniej lub bardziej ciekawych drogach, ale poza zawilcami żółtym i leśnym, licznie występującą śledziennicą skrętolistną i paroma innymi pospolitymi gatunkami roślin – nie znalazłem tego, czego szukałem. Trzeciego szlaku również, bo dróg w tych lasach nie ma na mapach i jadąc na chybił trafił, wyjechałem na drugi szlak. Uznałem, że ze mnie wystarczy i wydostałem się stamtąd.
Ruszyłem przez Krasnystaw. Myślałem o szlaku Green Velo, jednak szybko się rozmyśliłem. Po deszczu na pewno było tam dużo błota. W dodatku zgłodniałem, więc wolałem trzymać się głównych dróg. Jedynym otwartym miejscem na mojej drodze była biedna stacja benzynowa, na której jedynym jedzeniem były słodycze. Całe szczęście do domu miałem coraz bliżej. Po deszczu wiatr się zmienił i miałem powrót pod wiatr. Przynajmniej zdążyłem częściowo wyschnąć.