Od wczoraj wiał silny wiatr, który zerwał parę dachów na Lubelszczyźnie. Dzisiaj miało być ciut spokojniej. Zaplanowałem odwiedzić Lublin pociągiem i wrócić rowerem z wiatrem w plecy.
Byłem już wielokrotnie w Lublinie, jako że dla mnie jest to miasto przelotowe. Zdjęcia z ostatniego spaceru po Lublinie gdzieś mi przepadły, a wcześniej na rowerze zwiedzałem go
dawno temu. Postanowiłem odświeżyć sobie wspomnienia i odnowić album ze zdjęciami. Było bardzo pochmurno z niewielkimi przejaśnieniami. Często też kropiło, ale bez prognozowanego deszczu.
Przespacerowałem się sztandarową trasą po Śródmieściu i Starym Mieście, obejrzałem parę kamieniczek, widziałem przygotowania do uroczystości trzeciomajowych, a potem ruszyłem w drogę, bo wiatr hulał i było zimno. Wyjazd z Lublina, choć wydawał się prosty, był usłany niespodziankami zaprojektowanymi przez kretyna, bo żeby wnosić rower 10 metrów po schodach, a potem znosić z drugiej strony wiaduktu – tego nikt normalny nie wymyśliłby. Chociaż i tak upiekło mi się, bo gdybym zniósł rower po tych drugich schodach, to dojechałbym zupełnie nie tam, gdzie chciałem. A tak, przerzuciłem rower przez barierki na ulicę (która wyglądała jak ekspresówka, ale okazała się być drogą wojewódzką) i pojechałem zgodnie z planem.
Mogłem jechać drogą krajową, która biegnie prościutko do Chełma, ale wolałem spokojnym tempem doczołgać się po drogach lokalnych. Tak trafiłem na drogę, po której wracałem znad Wieprza, a jeszcze wcześniej podczas powrotu z Lublina. Ależ ta Lubelszczyzna mała. Wiatr czasem poprzeszkadzał, gdy wiał boczny, ale ogólnie jechało się dobrze.