Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Lublin

  203.08  09:15
Niedziela, minęła ósma, dziś nie pada, jest niewielkie zachmurzenie, jednak słońce nie może się przedrzeć przez chmury – wygląda tylko na kilka chwil o poranku. Wiatr wiejący z zachodu z siłą 18 km/h nie powstrzymał mnie. Plan drugiej zaplanowanej wycieczki musiał się odbyć. Kierunek: Lublin.
Jechałem na początek znanymi drogami. Czasem lepszymi, czasem gorszymi. Zdarzyło się kilka kilometrów nowego asfaltu, odrobina piachu. Miałem jednak całe drogi tylko dla siebie, jakby wszystkie mijane wsi stały się wymarłe.
Dojechałem do Rejowca Fabrycznego. Próbowałem odnaleźć jakieś centrum, ale miałem pecha. Niczego ciekawego nie zobaczyłem. Daleko Rejowcowi Fabrycznemu do miasta Reja. Widoki poza granicami miasta też nie są ciekawe, jak na miasto przemysłowe.
W Krasnem przystanąłem przy tablicy informującej o zespole pałacowo-parkowym, ale że czas mnie gonił, to nie kłopotałem się już – wystarczyło mi, że zrobiłem zbędną pętlę po Rejowcu Fabrycznym. W Leszczance skręciłem w drogę przez las i tak mi się przyjemnie jechało, że przegapiłem skrzyżowanie. W samym lesie dużo grzybiarzy. Ta pogoda sprawia, że więcej jest grzybiarzy niż grzybów :D
Postanowiłem zrobić zdjęcie kościołowi w Oleśnikach, bo spodobał mi się kolor dachu – żółty. Teraz widzę, że niepotrzebnie zawróciłem, bo mogłem jechać prosto przez wieś i dzięki temu odrobinę odpocząć od wiatru, który na odcinku do Fajsławic wyjątkowo dawał się we znaki. Dalej było ciut lepiej. Po drodze minąłem sporo sadów, ale ogrodzonych, więc nie mogłem się zatrzymać. Przystanek zrobiłem w Rybczewicach w lokalnym sklepie, do którego wejście trzeba było znaleźć, bo nie jest widoczne od drogi – można omyłkowo wejść do czyjegoś domu.
Drogę do Bazaru mogłem sobie darować i skręcić do Pustelnika, ale Mapy Google mają tak słabe pokrycie dróg, że niestety podczas korekty planu nie wypatrzyłem możliwości zrobienia skrótu polną drogą. Zaliczyłem przez to kilka podjazdów, ale nie narzekałem na widoki. W dodatku co jakiś czas mijałem dziwne oznaczenia pomarańczowego szlaku rowerowego. Niestety nie znalazłem żadnych informacji, aby potwierdzić istnienie tego szlaku.
Za Krzczonowem wjechałem w kolejny teren, aby skrócić sobie drogę. Z początku wyło dobrze, ale potem ubita ziemia zamieniała się w błotnistą masę, także trzeba było jechać po trawie, żeby nie uwalić roweru.
Dojechałem do Piotrkowa, przez który przejeżdżałem rok temu podczas wyprawy Kraków – Chełm. Za dnia i na trzeźwo ciężko to miejsce poznać (wtedy drogę do Piask pokonałem na wpół śpiąc). Gdy przejeżdżałem przez Jabłonną, kierowca blachosmrodu użył spryskiwacza do szyb o zapachu cytrynowym. Pierwszy raz, gdy któremuś z tych idiotów się udało. Dobrze, że nic nie jadłem, bo pewnie zdenerwowałbym się. Na szczęście zaraz zjechałem z tej drogi wojewódzkiej, odczuwając ulgę, bo miałem wrażenie, że lubelscy kierowcy są najgorszymi wśród tych, których spotkałem.
W końcu zmieniłem kierunek jazdy na północny, a ponieważ obok płynie Bystrzyca, to miałem z górki. W Lublinie wjechałem na nową drogę dla rowerów, którą dotarłem do samego Zalewu Zemborzyckiego i tym samym mojego celu, na którym mi najbardziej zależało. Tamtejszej drogi dla rowerów, która okazała się być pieszo-rowerową, w dodatku wyłożoną kostką – cóż za rozczarowanie. Za jakieś 2 lata przestanie się nadawać do jazdy, bo już odcinkami niewygodnie się jedzie. Po drodze minąłem sporo rowerzystów, zarówno amatorów, jak i tych w sportowych ubraniach.
Przejechałem całą drogę i nie mogłem z niej zjechać. Chciałem przekonać się dokąd prowadzi. Po drodze było kilka przejazdów pod mostami, ale tak nieprzyjaźnie zostały te połączenia stworzone, że prawie przejechałbym wszerz po ulicy zamiast bezpiecznie pod nią. Niby zostało uchwalone jakieś prawo dotyczące znaków drogowych dla rowerzystów, ale zanim ktoś się pokwapi, aby zacząć respektować rowerzystów, minie wiele długich lat.
Rzecz, która mnie zadziwiła w Polsce – rondo na drodze dla rowerów. Powstało niedawno i łączy ze sobą 2 krzyżujące się drogi albo raczej odcinki, bo skręcając w jedną z odnóg, dojechałem do chodnika i aby dostać się na drogę, musiałem przejść przez pasy dla pieszych. Nie miałem jednak ochoty jechać główną ulicą i wybrałem spokojniejszą, którą prawie wjechałem przez skrzyżowanie na ulicę jednokierunkową pod prąd. To mi się najbardziej w Lublinie nie spodobało, że wzdłuż głównej arterii, która ma po 3 pasy ruchu jest ograniczenie do 50 km/h i brak jakiejkolwiek drogi dla rowerów. No, ale idea zrównoważonego transportu jest pojęciem obcym dla wielu projektantów dróg w Polsce. Niestety będzie to niezmienne przez jakieś 20-30 lat, gdy do władzy dojdą młodzi, którym może będzie zależało na lepszym życiu.
Dotarłem do Placu Zamkowego, który był wyjątkowo zamknięty dla ruchu. Odbywało się tam bicie rekordu Guinnessa zorganizowane przez Caritas. Chcieli ułożyć najdłuższy szereg jednozłotówek. Ciekawe czy im się udało i ile taśmy klejącej na to poszło (poprzedni rekord wynosił ponad 75 km).
Przeszedłem się pod zamkiem, potem po deptaku przez Stare Miasto, po Krakowskim Przedmieściu i w sumie nie miałem co zwlekać, więc wsiadłem na rower i ruszyłem w kierunku Świdnika. Aby ominąć drogę krajową, skierowałem się na jakieś boczne ulice, na których i tak był ruch. Trafiłem jeszcze na jakąś drogę dla rowerów z kostki brukowej i miałem dość. Lublin ogólnie ma strasznie głupich architektów, bo co raz spotykałem ulice o trzech pasach ruchu. Jedna z nich prowadzi do portu lotniczego w Świdniku. Ile aut mieści się do jednego samolotu, że tyle asfaltu tam wylali?
Zaraz za miastem budowa drogi ekspresowej, a co za tym idzie – pozamykane drogi. Na szczęście udało mi się trafić na objazd i wjeżdżając do lasu, trafiłem na jakieś osiedle w Świdniku. Po kilkuset metrach trafiłem na zakaz wjazdu rowerem i wybrukowaną drogę dla rowerów – znikąd w sumie, bo nie wydaje mi się, aby to było jakiekolwiek strategiczne miejsce tego miasta. W centrum nie natrafiłem na nic ciekawego poza jakąś wycieczką rowerową składającą się z kilku głupich rowerzystów (czekając na światłach w innym kierunku, zablokowali mi przejazd). Ta droga, jak zaczyna się, tak i kończy – nigdzie. Pomyślałem, aby zbadać dokąd prowadzi i dojechałem do chodnika. Ciekawe ile pieniędzy dostał (wyłudził?) pomysłodawca.
Dalsza droga była generalnie nudna. Jechałem z wiatrem, zastał mnie zmierzch, potem zmrok. W Bezku, gdy wjeżdżałem na piaszczystą drogę terenową jechałem po omacku, bo moje światła jakoś słabo oświetlały drogę. Chyba pora wybrać coś o większej liczbie lumenów. Gdyby tak było bezchmurnie i przyświecał mi księżyc, ale niestety nic z tego. W tych ciemnościach prawie pojechałbym do Stołpia, ale coś mi nie pasowało i zawróciłem. Do domu dotarłem po godz. 19, czyli jakieś 2 godziny spędziłem na odpoczywaniu w trakcie wycieczki. Wyszło jedynie 15 km więcej niż zaplanowałem.

Kategoria Polska / lubelskie, setki i więcej, terenowe, po zmroku i nocne, kraje / Polska, rowery / Trek
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa mokra
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]

Gość
18:36 piątek, 7 lutego 2014
Z ta kostka na sciezce zarowno do (od strony centrum miasta), jak i dookola Zalewu Zemborzyckiego to masz racje. Pod wlasnymi kolami czuje, jak stopniowo jej jakosc tej schodzi na psy. Tam i tak nie jest zle - sa odcinki, ktore wylozono frezowana kostka brukowa (musiales tamtedy jechac), na ktorych telepie jak diabli. Podobno polozyli kostke, bo latwo ja rozebrac :-0. Brzmi bezsensownie, ale tak to uzasadniano. Najnowszy odcinek sciezki dookola Zalewu (od strony lasu) to jednak juz dobrej jakosci asfalt.
A to rondo rowerowe to wybudowali chyba tak dla zartu, albo zeby dzieci mogly sie uczyc zasad ruchu drogowego.
I rzeczywiscie, jezeli ktos nie zna miasta, to moze z rozpedu przejechac mosty na Bystrzycy gora. W jednym miejscu przedluzeniem sciezki jest przejscie dla pieszych przez jedna z glownych ulic miasta. Tragedyja gwarantowana.
18:31 piątek, 7 lutego 2014
Zacząłem robić notatki :D Tak poza tym, to jakoś pamięć mi się polepszyła i tym razem wyjątkowo nie zaglądałem do tych notatek, a leciałem po kolei miejscowości na nagranej trasie. Dodatkowym atutem jest Google Street View, gdy coś się zapomni, jak np. kolor szlaku rowerowego :P
18:24 piątek, 7 lutego 2014
Fotorelacja jak zwykle świetna. :) Jak Ty zapamiętujesz tyle szczegółów z każdej wycieczki? :>
Włodawa
Chełm – Warszawa

Kategorie

Archiwum

Moje rowery